Wstępniak na nowy tydzień: kto będzie przez całe życie płacił za Windows 365?

Zarabianie na oprogramowaniu dla klientów indywidualnych to ciężki kawałek chleba – co do tego chyba nikt nie ma wątpliwości. Dziś, gdy typowy użytkownik ma w domu komputer i narzędzia dość dobre, by zaspokoić jego potrzeby, chleb ten staje się jeszcze cięższy. Podstawową wadą oprogramowania (z perspektywy producenta) jest jego wirtualność. Nie chce się zużywać. Na Wordzie kupionym dziesięć lat temu wypracowania pisze się dziś wciąż równie dobrze jak dziesięć lat temu. Klient, który kupił licencję na program staje się klientem trudnym, w pewnym sensie wręcz straconym. Jak tu żyć, panie dyrektorze?

Wstępniak na nowy tydzień: kto będzie przez całe życie płacił za Windows 365?

09.02.2015 | aktual.: 10.02.2015 10:05

Software as a Service (SaaS) jako model dystrybucji oprogramowania to nic nowego, oferował to już IBM w latach siedemdziesiątych, podobnie jak i płatny od wykorzystania dostęp do zwirtualizowanych zasobów komputerowych, szumnie nazywanych dziś chmurą. Wraz z chmurami wymyśliliśmy go sobie na nowo około 2007 roku. Branża software'owa była zachwycona. Zamiast sprzedawać jednorazowo licencję na aplikację, zaoferujmy nasze narzędzia jako usługi, opłacane w stałym abonamencie. Klientowi powie się, że będzie wspanialej, nowocześniej, bezpieczniej, że zawsze będzie miał dostęp do najnowszej wersji naszego młotka czy śrubokrętu, a ten miesiąc w miesiąc będzie płacił. Wyboru mieć nie będzie, bo przecież i jego dane znajdą się w chmurze, jak przestanie płacić, to zawsze mogą przestać się tam znajdować. I tak oto dane klienta stały się zakładnikami, a kto mógł wymyślał sposoby, by wprowadzić na rynek oprogramowanie działające w chmurze.

Kto mógł – i kto nie mógł, bo i producenci dużych, profesjonalnych aplikacji desktopowych zaczęli obmyślać sposób na pożegnanie ery pudełek. Szlaki przetarło Adobe. Nagle Photoshop, de facto wciąż binarny blob zainstalowany na Windows czy OS X, by działać zaczyna wymagać połączenia z płatną chmurą Adobe. Chwilę później podobny model wprowadza Microsoft, uruchamiając Office 365. Lokalnie instalowane oprogramowanie Office nagle staje się zależne od licencji dostępowej do chmury. Płacimy za każdy miesiąc użytkowania. Na pociechę rozmaite gratisy, które producenta niewiele kosztują, ale dają użytkownikowi wrażenie, że wybierając taką chmurę dużo zyskał.

Czy taki model jednak faktycznie działa? Gdy tylko gruchnęła wieść, że Adobe skończy ze sprzedażą licencji na swoje narzędzia, i firmy i freelancerzy zaczęli na potęgę kupować licencje na starsze wersje oprogramowania. Wielu słusznie zauważało, że do ich pracy spokojnie wystarczą starsze wersje, i będą wystarczały jeszcze przez wiele kolejnych lat. Płacąc miesięczny abonament szybko przepłacą. To już jednak przeszłość. Nowi użytkownicy nie mają wyboru, w ostatnim roku liczba abonentów Adobe Creative Cloud zaczęła wreszcie rosnąć, i to o około 600 tys. subskrypcji kwartalnie.

Nie inaczej jest w wypadku Microsoftu. I firmy, i użytkownicy indywidualni póki mogli, trzymali się starszych wersji Office i Windows, a gdy kupowali to wybierali jednak licencje pudełkowe. Zmasowana ofensywa w mediach, gdzie pod niebiosa zachwalano zalety chmury, agresywna strategia cenowa na Office 365 i wprowadzanie ograniczeń w prawie do reinstalacji pudełkowej wersji pakietu na innych komputerach przyniosły jednak efekty, chmurowe Office stało się jednym z najsilniejszych produktów Microsoftu. Z danych finansowych za ostatni kwartał wynika, że liczba subskrybentów Office 365 Home i Personal wzrosła o aż 30%, do ponad 9,2 mln użytkowników. Licząc, że koszt roczny licencji Home to ok. 100 dolarów, a Personal ok. 70 dolarów, z tego grona Microsoft zyskuje całkiem ładny dochód, tym milszy, że nie wygasający po sprzedaży pierwszej działki licencji.

Radość użytkowników Windows 7 i 8 z obietnicy, że będą mogli za darmo zaktualizować swoje systemy operacyjne do Windows 10, przypomina w tej sytuacji radość owiec z obietnicy regularnych postrzyżyn przez pasterza. Czemu tak ostro? Darmowe Windows 10 będzie dla nich darmowe przez rok od rozpoczęcia promocji. Co później? Później zapraszamy do zakupu subskrypcji na Windows 365.

Nigdy nie słyszeliście o Windows 365? Nie szkodzi, oficjalnie nikt jeszcze nie słyszał. Co prawda 21 stycznia, podczas ostatniej prezentacji stanu prac nad Windows 10 padły słowa o Windows-jako-usłudze, ale bardziej rozumiano to w kontekście regularnego dostarczania do nowego systemu aktualizacji systemowych, a nie tylko łatek bezpieczeństwa, tak by stał się on czymś w rodzaju dystrybucji rolling release. Numeracja Windows miałaby zniknąć, byłoby po prostu Windows, największa na świecie usługa internetowa – twierdził wówczas Terry Myerson z Microsoftu. O kosztach tej zabawy nikt raczej nie wspominał. Przecież Windows 10 będzie za darmo…

Kilka dni temu okazało się jednak, że firma z Redmond zarejestrowała sobie nowy znak towarowy – Windows 365™. Żadnego komunikatu w związku z tym nie było, ale trudno uwierzyć, by taka nazwa nie znalazła zastosowania, była tylko defensywną rejestracją. Z okazji podania ostatnich wyników finansowych Satya Nadella stwierdził za to, że * Microsoft wciąż się przemienia, w zgodzie ze strategicznymi priorytetami, by umocnić pozycję lidera w chmurze. Śmiałe kroki (…) szczególnie w odniesieniu do Windows 10, pozwolą na dostarczenie nowych doświadczeń, nowych kategorii i nowych okazji dla naszych klientów.*Obym był złym prorokiem, ale płacenie corocznej opłaty abonamentowej za Windows 365 będzie na pewno nowym doświadczeniem. W pierwszym okresie, podobnie jak z Office 365, wciąż będziemy mieli wybór między licencją pudełkową, a subskrypcją w chmurze, potem pewnie pojawią się pewne ograniczenia dla posiadaczy zwykłych licencji, być może z opóźnieniem zaczną otrzymywać aktualizacje (podobnie jak to było w wypadku Office 365 i Office 2013), aż wreszcie dojdziemy do momentu, w którym miliardy użytkowników Windows 365 będą co roku grzecznie płaciły kilkadziesiąt dolarów za możliwość korzystania ze swojego komputera. To dopiero będzie prawdziwy, uniwersalny podatek od Windows, gwarantujący Microsoftowi pewny, stały przychód.

Tymczasem zamienników dla Windows wcale nie ma tak wiele, no być może poza Apple, które jest jednak producentem sprzętu a nie oprogramowania i dobrze na sprzedaży tego sprzętu wychodzi. Być może rozwiązania od Google w pewnym sensie będą taką alternatywą, ale za jaką cenę? Model biznesowy Mountain View jest bardziej skomplikowany, a głównym produktem jest w nim użytkownik, sprzedawany reklamodawcom. Desktopowe Linuksy to zaś desktopowe Linuksy, oprogramowanie dla pasjonatów, a nie coś, co można by było masowo instalować na pecetach. Poza tym, jeśli już trzymasz wszystkie swoje dane w chmurze Microsoftu, dostępnej tylko z Windows 365, to jak tu przestać płacić?

Ale kto wie, może do tego czasu rozwiązania alternatywne będą na tyle dobre, że zmęczeni Podatkiem 365 będą mogli zacisnąć zęby, kupić niepowiązany z Microsoftem sprzęt i przenieść na niego swoje dane. W końcu piszę ten spóźniony dziś wstępniak w drodze powrotnej z ColdZlotu do Wrocławia, korzystając ze świetnie działającego laptopa Acera, na którym Windows nie da się zainstalować, ciesząc się praktycznie przez całą drogę w miarę stabilnym połączeniem z Internetem. Po wielu godzinach pracy poziom naładowania baterii wciąż przekracza 60% – może więc jednak da się? Oczywiście, Chrome przez ten czas próbowało mnie już wielokrotnie sprzedać reklamodawcom, ale przecież i tego da się uniknąć.

Tymczasem zapraszam Was do kolejnego tygodnia z naszym portalem. Postaramy się po ColdZlocie szybko dojść do siebie, tak by jak najszybciej zająć się kwestią naszych Pasjonatów. Szczegóły już podczas najbliższego odcinka naszego programu dobreprogramy na żywo.

Programy

Zobacz więcej
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (134)