Zwiększamy możliwości Lumii 1020 – przegląd akcesoriów
Bolączki Lumii 1020 sprawiają, że jest ona wdzięcznym okazem do testowania różnego rodzaju akcesoriów. Oprócz standardowego zestawu słuchawkowego, który znajduje się w komplecie ze smartfonem, otrzymaliśmy trzy inne dodatki: nakładkę umożliwiającą bezprzewodowe ładowanie, niezbędną do tego ładowarkę i uchwyt Camera Grip, dzięki któremu smartfon upodabnia się z wyglądu do aparatów cyfrowych. Każdy z nich spełnia swoje zadanie, ale zarazem trudno je z czystym sumieniem polecić.
16.01.2014 | aktual.: 16.01.2014 11:30
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
O ile w przypadku Lumii 920 możliwość ładowania bezprzewodowego była mocno eksponowana, o tyle przed premierą modelu 1020 nie poświęcano temu tematowi zbyt wiele uwagi. Nic zresztą dziwnego, bo w jego przypadku konieczna jest dodatkowa nakładka. Została ona wykonana z tego samego tworzywa, co sam telefon, ale dostępna jest wyłącznie w żółtym lub czarnym kolorze. Montaż jest bardzo prosty – obudowa przyczepia się za pomocą czterech solidnych uchwytów, które obejmują smartfon po bokach. Niestety, takie rozwiązanie ma też swoje wady. Najpoważniejszą z nich jest fakt, iż nakładka nie przylega ściśle do urządzenia i w efekcie nieprzyjemnie skrzypi po wciśnięciu okolic zaczepów. Mało tego, przewodzące prąd styki nie łączą się idealnie z otworami w Lumii, co czasem uniemożliwia ładowanie bezprzewodowe. Wystarczy jednak docisnąć nakładkę, by temu zaradzić.
Poza swoim podstawowym zadaniem pośredniczenia w ładowaniu bezprzewodowym, obudowa CC-3066 pełni jeszcze jedną rolę. Po jej założeniu tył telefonu jest „wyrównywany” i aparat wystaje tylko nieznacznie ponad powierzchnię. Dzięki temu urządzenie może leżeć niemal płasko na plecach. Jednocześnie wygląda to na tyle gustownie, że można odnieść wrażenie, iż nakładka jest integralną częścią Lumii 1020.
Do testów bezprzewodowego ładowania posłużyła nam płytka Charging Plate DT-900. Jest raczej niewielka – ma 12 cm długości, 6 cm szerokości i 1 cm grubości, a waży zaledwie 93 g. Na samym jej środku umieszczono gumowany okrąg, który wystaje około milimetr ponad powierzchnię ładowarki. Spoczywający na nim telefon ma więc zapewnioną dodatkową stabilizację, a dodatkowo minimalizowane jest ryzyko zarysowania obudowy. Podobną warstwę gumy znajdziemy także na spodzie urządzenia, dzięki czemu płytka mimo niewielkiej masy pewnie leży na biurku. Do połączenia z gniazdkiem sieciowym potrzebny jest znajdujący się w zestawie kabel o długości 1,8 m (niestety nie posiada wtyczki micro USB), który wpinamy do adaptera. Z niewiadomych przyczyn – być może był to feler egzemplarza recenzenckiego – adapter jest biały, natomiast reszta zestawu jest czarna.
W praktyce ładowarka sprawdza się znakomicie – wystarczy tylko położyć na niej smartfon, by energia mogła swobodnie przepływać z jednego urządzenia do drugiego. Prąd wyjściowy płytki wynosi 750 mA i jest nieco niższy niż w rozwiązaniach przewodowych. W efekcie wydłuża się czas ładowania, który ostatecznie wynosi około trzech godzin. O tym, czy proces przebiega bez problemu, informuje nas mikroskopijnych rozmiarów dioda. Niestety, w przypadku Lumii 1020 nie zawsze było różowo. Ze wspomnianych wcześniej powodów bywało, że telefonu nie można było naładować bez zdecydowanego przyciśnięcia go do płytki. Model 920 nie sprawiał natomiast żadnych kłopotów.
Ostatnim z testowanych akcesoriów jest Camera Grip. Pełni ona wiele funkcji: upodabnia Lumię 1020 do aparatu cyfrowego, zwiększa pojemność akumulatora i pozwala na montaż statywu. Póki co poliwęglanowa obudowa jest dostępna wyłącznie w wersji dla osób praworęcznych i nie zanosi się pod tym względem na zmiany. Podobnie jak w przypadku CC-3066, jej zamocowanie jest bardzo łatwe – wystarczy tylko wsunąć telefon do samego końca i zatrzasnąć dwa uchwyty u szczytu wyświetlacza. Po tej operacji Lumia 1020 jest gotowa, by chwycić ją w dłoń niczym prawdziwy aparat.
Pozornie prosta obudowa została całkiem nieźle przemyślana. Camera Grip została wyprofilowana w taki sposób, by palce prawej dłoni trafiły na gumowe wykończenie, dzięki któremu konstrukcja pewniej leży w dłoni. Jej boki są płaskie, co pozwala ustawić telefon poziomo lub pionowo i nawet bez statywu wykonać ostre zdjęcie. Na górnej krawędzi (zakładając, że trzymamy aparat poziomo) znajduje się szeroki spust migawki, a po przeciwległej stronie umieszczono otwór montażowy, do którego pasują wszystkie statywy z gwintem 1/4 cala UNC-20. Nieco poniżej wyświetlacza pojawiła się natomiast mała szczelina, przez którą można wyprowadzić smycz. Skórzaną opaskę na dłoń znajdziemy w zestawie.
Warto odnotować, że Lumia 1020 w połączeniu z Camera Grip nie tylko wygląda topornie, ale i całkiem sporo waży. Dodatkowa masa to efekt umieszczenia akumulatora o pojemności 1020 mAh w uchwycie aparatu. W praktyce oznacza to zwiększenie pojemności baterii o ponad połowę, co według szacunków producenta pozwala wykonać nawet kilkaset zdjęć więcej. Obudowa jest przy tym na tyle „sprytna”, że potrafi automatycznie rozpocząć ładowanie zaraz po zamontowaniu (proces można przerwać na życzenie użytkownika). O tym, ile zapasowej energii pozostało, informują nas cztery diody symbolizujące kolejne ćwiartki pojemności. Camera Grip jest oczywiście zaopatrzona w złącze micro USB, dzięki czemu możemy ją napełniać zwyczajną ładowarką do telefonu. Jako że energia docelowo przekazywana jest do telefonu, nakładkę i Lumię 1020 możemy bez problemu ładować równocześnie. Niestety bezprzewodowe przekazywanie energii nie wchodzi w grę.
Mimo dodatkowego akumulatora i sensownego projektu, Camera Grip pozostawia po sobie pewien niesmak. Największym zarzutem wobec niej jest to, że… wcale nie ułatwia wykonywania zdjęć z ręki. Fizyczny spust migawki to żadna nowość, brakuje natomiast choćby przełącznika do regulacji zbliżenia. Jeśli nie chcemy zdawać się na automat, wszystkie ustawienia wciąż trzeba wprowadzać na dotykowym ekranie, co nie jest ani intuicyjne, ani wygodne. Do tego obudowa całkowicie zasłania głośnik i tłumi wydawane przez niego dźwięki. Z tych powodów trudno traktować ją jako coś więcej niż gadżet dla bardzo wąskiego grona odbiorców.