Po co komu dzisiaj kino?
18.02.2015 15:19
W końcu się udało. Po kilku latach od zakończenia przyjemnego życia studenckiego i powrocie na "prowincję" wyrwałem się do kina. Z jednej strony miałem spore obawy, bo Pingwiny z Madagaskaru to raczej uczta dla młodych smakoszy popcornu i coli niż dojrzałych, świadomych widzów (już widziałem oczami wyobraźni płaczące dzieciaki latające co chwilę do łazienek). Z drugiej jednak po dwóch latach oglądania filmów 3D na swoim domowym Samsungu cieszyłem się, że końcu zobaczę efekty 3D na wielkim ekranie. Nie ukrywam że miałem nadzieję, że odczucia będą dużo lepsze niż na domowym TV.
Przed seansem
Na seans dojechałem ponad półtorej godziny za wcześnie, miałem więc okazję poobserwować jak wygląda praca w kinie. Nie wiele się zmieniło. Jedno z topowych kin na które się zdecydowaliśmy działa tak jak działało trzy lata temu gdy odwiedzałem je studiując. Na ladach nadal najbardziej wyeksponowanymi produktami są popcorn, nachos oraz dystrybutory z zimnymi, gazowanymi napojamia ceny pozostałych produktów są wyższe niż w dobrych restauracjach. Jeśli chodzi o kadrę to stety lub niestety cały czas tanią siłę roboczą stanowią pracowici studenci, którzy po godzinach nauki (i/lub imprezowania), średnio przytomni, ale z uśmiechem obsługują sale i kasy pracując za byle jakie pieniądze (tutaj aż ciśnie się na usta - "jaka płaca taka praca" co niestety widać). Wśród przeciętnych widzów można zobaczyć głównie studentów oraz rodziny z dziećmi. Nie jest ich wiele, sale kinowe mogłyby pomieścić co najmniej kilkadziesiąt razy tyle. Jedyne co się zmieniło to ceny biletów, które masakrycznie skoczyły w górę. Będąc studentem płaciłem maksymalnie 15 zł za bilet. Fakt, faktem miałem zniżkę, nie mniej jednak teraz moja mama mając tę samą zniżkę płaciła ponad 20 zł. W sytuacji kiedy cała rodzina chciałaby się wybrać do kina (rodzice + dwójka dzieci) cena wszystkich biletów oscylowałaby w granicach 100 zł. Za te pieniądze można by spokojnie kupić film na BluRay. Po moich obserwacjach przestałem się dziwić, że kina pustoszeją.
I zaczęło się...
Na salę weszliśmy na około 15 minut przed seansem. Początkowo nie było tłoku, nasze fotele były w miarę czyste i wygodne. Niestety system przydzielający miejsca nie jest zbyt łaskawy, ponieważ już po chwili mieliśmy sąsiadów z gromadką dzieci i tonami popcornu. Mimo że przed nami były całe puste rzędy, dochodzący lokowani byli w naszym sąsiedztwie, z reguły bez pozostawiania wolnych miejsc między poszczególnymi widzami. Powiecie, ze mogłem się przesiąść - mogłem, ale obawiałem się że zajmę miejsce jakiegoś spóźnialskiego (których zresztą nie brakowało). Reklam jest więcej niż kiedyś - to rozwiązanie przygotowane chyba specjalnie dla tych ostatnich. Nic się nie stanie jeśli spóźnisz się 20 minut na seans, załapiesz się jeszcze na reklamę ujędrniającego kremu do nóg. Moje obawy odnośnie dzieciaków rzucających popcornem może nie do końca się sprawdziły, nie mniej jednak woń tego specyfiku unosiła się w całej sali. Nie zabrakło również przeszkadzajek w postaci rodziców z dziećmi wędrującymi po sali w poszukiwaniu łazienek. Efekty 3D? Tutaj kolejne rozczarowanie. Wszystko to miałem już na swoim domowym TV. Fakt faktem - ekran kinowy ma swój urok, nie mniej jednak liczyłem na dużo więcej. Dźwięk przestrzenny? Też mogę sobie podkręcić głośność w telewizorze i przy tym nie będą mi trzeszczały głośniki (jeden z nich ewidentnie nadawał się do wymiany generując niesamowite trzaski w głośniejszych scenach).
W końcu koniec
Dla większości widzów film kończy się z momentem pojawienia się na ekranie napisów końcowych. Jestem chyba jedną z nielicznych osób, którą interesuje jaka ekipa przyczyniła się do powstania filmu (a przy tym liczę na posceny ;)). Niestety zostałem jedyną osobą, która chciała obejrzeć film do absolutnego końca, co nie spodobało się Pani z obsługi, która zwróciła mi delikatnie uwagę że utrudniam jej pracę, bo musi przygotować salę na kolejny seans, który już za chwilę. Zostałem poproszony o opuszczenie sali. Pozostawiam to bez komentarza.
Sama animacja o tyle na ile mogłem się na niej skupić była całkiem w porządku. Nie mniej jednak wydaje mi się, że podsumowując wszystkie przeżycia wolałbym ją obejrzeć w domowym zaciszu.
Czy tradycyjne kino stało się więc reliktem? Dzieciaki - zawsze w nim były (wszyscy wiemy, że najgorsze są wycieczki szkolne), popcorn i cola - to także od niepamiętnych czasów kinowe symbole. Problem leży w całkiem innym miejscu - jakość domowych odtwarzaczy i telewizorów uległa w ostatnich latach diametralnej zmianie a tradycyjne kino w tym czasie niemal stało w miejscu, przez co na dzień dzisiejszy nie jest w stanie zaproponować nam czegoś bardzo różniącego się od tego co każdy może mieć w domu. Wady pozostały, zalet nie przybyło. Dlatego mimo sentymentu do kinowego ekranu pozostanę jednak póki co przy oglądaniu filmów w domowym zaciszu.