A pilot leci(wy) w torze odtwarzania muzyki z PC, jak w domowym kinie?
27.07.2018 | aktual.: 01.10.2018 15:23
HTPC nie jest specjalnie interesujące dla melomana, bo wyższy koszt systemu nie jest adekwatny do tego co jest w ofercie z muzyką na bazie tej technologii. Atmos może to zmienić i ostatnio często do tego nawiązuję. Trafiłem tu w serwisie na wpis o kinie domowym i stwierdziłem, że jest inspirujący. Wielu miało podobne zdanie. Zainspirował on ciekawą wymianę poglądów, którą warto kontynuować z oddzielnym wpisem.
Pilot, jego znaczenie słusznie podkreślono w tym wpisie o kinie domowym. Wyraźnie widać, że się w tym sprawdza. Natomiast wyszukiwanie z nim wśród dużej ilości plików na twardym dysku nie jest chyba dla nikogo komfortowe. Lepiej sprawdza się mysz i monitor, by przygotować lub załadować listę odtwarzania, a potem wystarczy już tylko relaksować się w fotelu.
Zdziwiłem się kiedyś bardzo, że w poważnych rozmowach o PC dla melomana kwestia pilota okazała się decydująca. Funkcja pilota była fabrycznie zamontowana w obudowie HTPC. Oprogramowanie do jego obsługi było jednak bardzo archaiczne. Użycie go nie miało najmniejszego sensu, by prezentować możliwości odtwarzania muzyki z optymalną jakością.
AIMP lepiej się do tego nadawał, a od lat jest do niego także wtyczka, która umożliwia zdalne sterowanie na podczerwień z telefonu Sony-Ericsson. Inna wtyczka do niego pozwala na sterowanie PC z Androida, co daje szeroką gamę urządzeń przenośnych, które sprawdzą się w roli pilota. Żadna z tych funkcji nie została jednak zainstalowana, bo nie była potrzebna, by zaprezentować jakość odtwarzania muzyki.
Czytając w lipcu wpis o kinie domowym uświadomiłem sobie, że zrobiłem kiedyś prezentację dla osoby, która słucha muzyki w zupełnie inny sposób. Oczekiwała jakiś marketingowych cudów dla obsługiwanego pilotem kina domowego, więc nie mogła zrozumieć, w czym jest rzecz z optymalną jakością odtwarzania muzyki.
Kable to temat, którego nie zabrakło we wpisie o kinie domowym, a w komentarzach pojawił się wątek o testach ze "ślepym" słuchaniem. Zakwestionowałem tą metodę testów. Motywowałem, że najlepiej jest, gdy doradzający dobrze rozumie oczekiwania użytkownika. Najlepszym przykładem tego jest wspomniany powyżej przypadek z pilotem. Testy kabli i randki w ciemno to niewątpliwie atrakcyjny temat do rozmów przy piwie i nic dziwnego, że tak wiele osób się tym interesuje. Z perspektywy praktycznych korzyści metoda przypomina jednak sprzedawanie samochodu pasażerowi z opaską na oczach.
Poruszony wątek dotyczył kabla, który ma zapewnić właściwe wysterowanie głośników ze wzmacniacza, więc prawdziwy sens mają tylko testy z tym konkretnym sprzętem. Targanie z domu głośników i wzmacniacza, by kupić kable nie jest jednak praktyczne. Robienie w zamian wydumanych testów w ciemno nie jest dobrą receptą, bo rodzi mity, jak ten o podłączeniu głośników wieszakiem, chociaż wystarczy sekunda zastanowienia, że jest to trudne do zrobienia. Właściwie doradzić może tylko ktoś z dużym doświadczeniem. Ewolucja rynku RTV spowodowała jednak, że nie jest łatwo znaleźć odpowiednią osobę. Jednoczesny zakup głośników i dobrego kabla do nich stał się przez to najbardziej praktyczny.
Słusznie więc zaakcentowano ten temat we wpisie o kinie domowym. Wielokanałowy wzmacniacz ma szczególnie trudne zadanie, gdy są małe głośniki. Lepsza jakość kabli może tu wiele pomóc, jeżeli sprzęt ma być używany do odtwarzania muzyki.
Tor to określenie, które pojawia się bardzo często w połączeniu z tematem dystrybucji sygnału dźwiękowego w domowym sprzęcie audio. Wiadomo co ktoś ma wówczas na myśli, lecz konkretną definicję tego trudniej już znaleźć. Nie dziwi to specjalnie, bo tor kojarzy się z czymś pasywnym, a elektronika domowa to aktywne podzespoły.
Najprawdopodobniej jest to "kalka" określenia tor foniczny, o którym Wikipedia podaje, że to "zestaw połączonych elektrycznie urządzeń do przekazywania i kształtowania sygnałów fonicznych od źródła do końcówek wyjściowych. Dalej podane jest jednak, "tor foniczny w postaci urządzenia do realizacji nagrań nazywany jest stołem mikserskim lub konsoletą".
Wygląda na to, że nastąpiło duże uproszczenie, by dowartościować sprzęt RTV. Prawdopodobnie jest to dzieło "zarękawków" zatrudnianych do pracy z marketingiem i wykorzystanie naszego podświadomego skojarzenia studia ze sprzętem profesjonalnym. Drogi sprzęt dla melomanów jest przecież także nazwany profesjonalnym. Wprowadza to niepotrzebne zamieszanie. Poziomy sygnałów dla profesjonalnego sprzętu do pracy studio nie są takie jak w domu, gdzie amatorzy dobrych nagrań z muzyką mogą się z nimi relaksować. Łączenie bez właściwej wiedzy urządzeń z tych dwóch światów może obniżyć wierność odtwarzania muzyki. W grudniu napisałem o monitorach studyjnych. One na 100 % pasują w domu. Natomiast magnetofony studyjne kupowane przez niektórych audiofili mogą dostarczać niewłaściwy sygnał do domowego wzmacniacza, który nie wysteruje przez to właściwe głośników.
Nazwa tor foniczny ma sens z perspektywy aktywnej pracy z muzyką w studio, bo urządzenia postrzegane są tam jako element pasywny. Używanie nazwy tor przy temacie wpływu sprzętu na jakość odtwarzania muzyki jest przez to nielogiczne. Kupujący drogi sprzęt domowy oczekuje optymalnej wierności odtwarzania muzyki, a niej jej KSZTAŁTOWANIA, jak ma to miejsce w studio.
Widocznie ktoś chciał kiedyś zasugerować, że jakiś sprzęt nie ma wpływu na jakość odtwarzania muzyki, czyli jest idealny. Wymyślił sobie, że "podczepi" to pod założenia przy pracy w studio dla urządzeń tam używanych. Powielono to potem na tak wiele różnych sposobów, że ta nie "grzesząca" logiką nazwa jest teraz w powszechnym użyciu.
Ogniwo. Jest takie filozoficzne stwierdzenie dla audiofili, że zestaw nie może być lepszy od najsłabszego ogniwa. Powstała z tego "kalka" z inną logiką, że najsłabsze ogniwo wyznacza jakość "toru". Nie zabrakło tej logiki we wpisie o kinie domowym i zwróciłem na to uwagę w komentarzach. Kierując się tym błędnym rozumowaniem odtwarzanie trzeszczącej płyty powinno znaczyć, że ten feler staje się właściwością całego drogiego sprzętu, który jest w "torze".
W praktyce wygląda to inaczej. Dobre nagranie brzmi lepiej nawet na słabym sprzęcie. Natomiast z dobrym sprzętem "słabe" nagranie może zyskać, albo stracić. Złe nagranie może być z powodu muzyków, realizatora dźwięku lub niestarannego wykonania płyty. Wówczas dobry sprzęt uwydatnia te błędy. Zakupione nagranie może mieć jednak różne inne niedoskonałości związane z m.in. ograniczeniami nośnika. Z niego można "wydobyć" więcej muzyki z perfekcyjnym sprzętem, jak np z Forsell Air Reference przy odtwarzaniu płyt winylowych.
Z najnowszymi technologiami dobrym przykładem jest, że kopia mp3 z porządnie zrobionego nagrania zabrzmi pełniej, jeżeli odtwarzana będzie z dobrym sprzętem. Działa to na podobnej zasadzie, jak użycie lepszej jakości kabla, by wzmacniacz mógł łatwiej wysterować głośniki.
To stwierdzenie filozoficzne o najsłabszym ogniwie zwraca tylko uwagę na jego ograniczenia. Trudno ocenić cały zestaw na podstawie właściwości jednego elementu.
THD to trzy litery, w których drzemie ogromny potencjał, jeżeli chcemy ocenić jakość sprzętu audio, lecz urzędnicy marketingu wprowadzili tu spory bałagan.
Wikipedia podaje, że jest to współczynnik zawartości harmonicznych (ang. Total Harmonic Distortion, THD) – stosunek wartości skutecznej wyższych harmonicznych sygnału, do wartości skutecznej składowej podstawowej, mierzony dla sygnału sinusoidalnego. Zamieszczony jest stosowny wzór do obliczeń i uzupełniające akapity "Metoda pomiaru" i "Poziomy THD w technice audio".
Słownik hi-fi podaje dodatkowo, że THD jest najpopularniejszą miarą zniekształceń nieliniowych w urządzeniach audio i innych urządzeniach elektronicznych. Jest do tego także wyjaśnienie: układy nieliniowe mają taką właściwość, że powodują powstawanie na wyjściu dodatkowych częstotliwości harmonicznych, których nie było w sygnale wejściowym. Jest również podsumowanie: w większości przypadków wartości THD są na tyle małe, że trudno znaleźć powiązania pomiędzy wynikami pomiarów, a ocenami subiektywnymi.
Takich trudności nie sprawiają dane techniczne drogiego sprzętu wyprodukowano wiele dekad temu, który przy obecnym rozwoju technologii zachowuje nadal bardzo wysoką wartość. Wcześniej dane prezentowane były, by sprzedawca mógł właściwie doradzić przy zakupie sprzętu. Teraz powstają na potrzeby działów marketingu. W broszurach producenta dane techniczne np renomowanych wzmacniaczy lampowych MacIntosh nie są przez to tak imponujące, jak relatywnie taniego urządzenia do wielokanałowego wysterowania głośników kina domowego.
Trafiłem w Internecie na niewielki tekst z szerszym zagłębieniem się w temat THD, gdzie podane jest: Dokuczliwość zniekształceń harmoniczny zależy od ich rzędu oraz parzystości. Zniekształcenia nieparzyste i wysokich rzędów są źle tolerowany przez słuchacza. Zniekształcenia parzyste niższych rzędów, jak np. we wzmacniacz lampowych są dużo łatwiej tolerowane, a nawet tworzą specyficzny klimat brzmienia „lampowego”.
Kwestia nieparzystych jest absolutnie słuszna, lecz całość nie opiera się na doświadczeniu z pomiarami THD i produkcją sprzętu audio, a na różnych zasłyszanych opiniach na ten temat, w których nie zabrakło laickiej gloryfikacji lamp. Jeżeli wzmacniacz lampowy pozwala na bardziej wierne odtwarzanie muzyki, to znaczy, że został lepiej dopracowany. Lampowe brzmienie zapewnia się na etapie nagrywania, np dla gitarzysty, czy wokalistki. Jeżeli muzyk świadomie nagrał coś z "nieparzystym" przesterowaniem tranzystorów, to dodawanie do tego przy odtwarzaniu innego klimatu jest jakimś nieporozumieniem. Akustyka w filharmonii ma także swoje własne brzmienie i "lampowe" ulepszanie jej przez domowy wzmacniacz jest również nieporozumieniem.
PS "Krótko o harmonicznych" napisał także polski producent wzmacniaczy