Świadkowie upadku
12.06.2016 | aktual.: 12.06.2016 14:03
Na dzień dzisiejszy Windows jest bez wątpienia najpopularniejszym na świecie systemem operacyjnym w domowym zaciszu. Dla każdego przeciętnego homo sapiens sapiens to właśnie biurko jest synonimem komputera. Mac OS X są drogie (bo przecież nie darmowe ;]) i dość hermetyczne, zaś Linuksy owinięte w czarny PR z niewielką ilością oprogramowania (w stosunku do Windows), pomimo tego że już od dawna gotowe są sprostać oczekiwaniom ZU. Pozornie więc, nie zanosi się na to, aby w najbliższej przyszłości rynek uległ transformacji, a imperium Microsoftu rozpadowi.
MS wciąż jest jedną z najbogatszych korporacji na świecie, wciąż ma rezerwy które wystarczyłyby na zakup małych państw i wciąż prężnie działających lobbystów wpychających oprogramowanie i usługi gdzie się tylko da, a nawet „sabotażystów ” otwartych formatów. Jak każda większa firma, tak i ta ma swoich wręcz religijnych wyznawców gotowych dać się pokroić za Windows czy Office i prawdopodobnie opłacane firmy siejące propagandę sukcesu w całym internecie, aby machina nie zaczęła przypadkiem wyhamowywać.
Czy w takim klimacie możliwe jest przetasowanie na rynku? Czy możliwy jest powolny upadek, którego - jak sadzę - jesteśmy świadkami?
Kompatybilność wsteczna, czyli jak zostać ofiarą własnego sukcesu
Jednym z głównych czynników na który składa się wspomniany sukces jest wsteczna kompatybilność. Choć daleko jej do 100% to właśnie dzięki zapewnieniu „uruchamialności” na aktualizowanych jak również i przede wszystkim na nowszych wersjach Windows, programiści mogą napisać swoją aplikację raz i nie zaglądać do niej przez przynajmniej kilka, a nawet kilkanaście lat. Niestety jest to także potężny hamulec, blokujący rozwój systemu który przez mnogość technologii i zaszłości rozrasta się do absurdalnych rozmiarów, pojawia się coraz więcej wektorów ataku i coraz trudniej (drożej) utrzymać jego rozwój.
Być może sukces Androida na platformach mobilnych, zwrócił uwagę decydentom z Redmond na zalety kodu zarządzanego (przenośność, wieloplatformowość, kontrolowanie dostępu do zasobów) i szansę na stopniowe odcinanie się od antyku. W połączeniu z e‑sklepem brzmi co najmniej jak przepis na zachowanie hegemonii w najbliższych dekadach (przynajmniej na papierze).
Jednak jak zwykle coś poszło nie tak i wraz z premierą Windows 8, równolegle do niego Windows RT i Windows Phone 8, każda z platform miała swój własny „ekosystem” (a w zasadzie należałoby użyć tutaj liczby mnogiej). A jak to wygląda dziś? Windows RT jest martwy, „XAP” dobijany, a „APPX” to zmutowana i skonteneryzowana jego wersja. Obok nowej wizji aplikacji jest oczywiście cała masa deweloperów, którzy ani myślą zrezygnować z WinAPI i będą się go trzymać na pewno jeszcze bardzo, bardzo długo – na tyle długo aby MS nie mógł z niego nigdy zrezygnować… Czy ktokolwiek wyobraża sobie aby takie firmy jak Adobe czy Autodesk, przepisały cały swój dorobek na nowe, niepewne środowisko? A do tego musiałyby się zgodzić na oddawanie Microsoftowi % od sprzedaży licencji (szary obywatel bez możliwości negocjacji musi się zgodzić na 30%). Spadłaby wydajność i nawet nie wiadomo czy firma nie napotkałaby na ograniczenia niemożliwe do przeskoczenia bez woli MS. Wszystko to brzmi jak kiepski interes i dlatego nie ma szans aby takie molochy choćby nawet rozważały przeskok na nową, promowaną technologię. Gwoździem do trumny są liczne problemy z samym sklepem i znikającymi licencjami, które ciągną się od czasu Windows 8 aż do dziś i wciąż jest jeszcze w graczach żywa boleść po Games For Windows Live …
Próby unifikacji światów UI i koszmar grafika
Jedni MetroUI, tfu, ModernUI kochają, inni nienawidzą, ale prawda jest taka, że nie nadaje się na desktop. Interfejs dotykowy wymaga zupełnie innego podejścia do projektu aplikacji (nie wspominając o całym systemie operacyjnym) niż interfejs orientowany na myszkę i klawiaturę. Zawsze wydawało mi się to oczywiste, ale najwyraźniej specjaliści (?) z MS doszli do wniosku, że użytkownika można, a nawet trzeba zmusić do zmian przyzwyczajeń i oswoić z kalkulatorem na cały ekran, który przy 1080p w 24 calach wygląda delikatnie mówiąc niepoważnie. To oczywiście skrajny przykład (m.in. dlatego że „aplikacje metro” są już zamykane w oknach), ale weźmy na ruszt coś tak trywialnego jak menu kontekstowe w aktualnym Windows 10. Dawniej było rozmiarowo skromne i dopisanie własnych nie rozciągało go na pół ekranu.
Microsoft powoli wszystko co się wiąże bezpośrednio ze zwykłym konsumentem będzie dostosowywać pod dotyk (bo pod wszystkie platformy), całkowicie ignorując zupełnie inną ergonomię na biurku niż np. na tablecie – wielkie przyciski, gigantyczne ikony, zero opisów, lakoniczne krótkie nazwy opcji. Ten proces już się rozpoczął („Ustawienia” które w założeniu zastąpią „Panel Sterowania”, deklaracje o zmieleniu explorer.exe do modern etc.). Aż strach pomyśleć co zrobią z gpedit czy services. ;)
Wisienką na torcie, która pieczętuje niechęć do samozwańczo „NowoczesnegoUI” jest tania, potwornie brzydka oprawa graficzna, która odrzuci każdego estetę na odległość kija.
Szpiegostwo dla niepoznaki telemetrią zwane
Oprócz dotychczas zbieranych danych telemetrycznych (wbrew pozorom zaczęło się to od XP, a nie 10), Microsoft poczuł się na tyle pewnie że włączył do nich także próbki głosu i dane zbierane z klawiatury – nie przytoczę na to dowodów, ale stosowne zapisy w treści licencji pojawiły się jeszcze za czasów Technical Preview i z oczywistych powodów są także w wersji sklepowej. Ciekawa jest także strona dotycząca „zasad zachowania poufności ”.
A skoro tak, to gdyby nawet optymistycznie założyć (hmm... ), że w dniu dzisiejszym niczego takiego nie zbiera i nie przesyła, to zawsze może zacząć od jutra i użytkownik niewiele na to może poradzić (whitelisty na routerze? niezbyt komfortowe). Jakby tego było mało, MS nie respektuje nawet ustawień resztek prywatności, które potrafi zmienić bez wiedzy ofiary…
Agresywny akwizytor
Chyba każdy słyszał o już niesławnym GWX i jego gwardii bliźniaczych poprawek. Dla przypomnienia, jest to program który przemycany jest z aktualizacjami Windows 7, 8 i 8.1, początkowo informujący o możliwości darmowej aktualizacji do Windows 10, później oferujący możliwość „zabukowania biletu” by z każdą kolejną rewizją przekraczać granice absurdu. Najzabawniejsze, jeszcze świeże przypadki, to ukrycie pod przyciskiem zamykania zgody na upgrade, aż ostatecznie uniemożliwienie jej zamknięcia bez takiej zgody (czyżby w użytkownikach wykształcił się nowy nawyk pielęgnacji batcha bijącego proces tego ransomware?).
Dają system za darmo! Ludzie, za darmo! Jak można nie chcieć? To jak z tym dowcipem o rozdawanych mercedesach na Placu Czerwonym. Nie dają, a wpychają – żywcem, niczym porywacz ofierze knebel w czeluści gardła. I nie za darmo tylko za cenę pozbycia się licencji na obecny system. A jeśli ktoś ma BOX to już go przestaje mieć... Kiedy do wyliczanki dorzucimy gwałt na prywatności, który przy rosnącym poziomie e‑ekshibicjonizmu może niewystarczająco przestraszyć, to być może bilans strat i zysków przemówi do rozsądku. A ten wygląda tak, że w najnowszym dziecku MS nie ma absolutnie żadnych nowości, z których korzystałby na co dzień. Edge? Jest sto lat za murzynami w stosunku do Firefox, jego forków i Chrome z licznymi mutacjami. Czyżby DirectX12? Być może to jest realny argument, ale czas pokaże czy wieloplatformowy Vulcan go nie wyprze (na dzień dzisiejszy to i tak żadna gra nie robi z niego użytku). System plików ReFS? Niegotowy. Kilka pulpitów? Nie wiem jak ty, ale ja nawet w Linuksie (w którym ten bajer był odkąd pamiętam) nie korzystam z więcej niż jednego. Sklep i aplikacje uniwersalne? Pustynia, w której niczego sensownego się nie znajdzie (przypominam, na biurko) z wyjątkiem miłośników Xbox One i prostych gier rodem z telefonów. Centrum powiadomień? Całkiem fajne, ale bezużyteczne ponieważ żaden subiektywnie przydatny program, nie robi z niego użytku.
Zmiany pod maską nie interesują zwykłego użytkownika, ale za to skutecznie zirytują te które widać. Crapware Candy Crush Saga czy bez wyjątku wszystkie stricte „modern app” (niektóre nawet nieusuwalne). Brak kontroli nad aktualizacjami (nie wiem jak jest obecnie, ale w pierwszym miesiącu „promocji” system sam mi włączył wyłączoną usługę Windows Update...). Utrudniony dostęp do zmian domyślnych programów. Zapoczątkowane w Windows 8, a postępujące do dziś rozdwojenie jaźni w UI. Liczne problemy ze sterownikami i systemem. Kolejny raz zmiany przyzwyczajeń - a jest tego dużo, dużo więcej.
Miniaturowe komputery
Nadeszły w końcu czasy kiedy komputer do konsumpcji treści (poza grami) i prostych prac biurowych nie musi być wielkości mebla na stałe wpisanego w krajobraz mieszkania. Dzisiaj często rezygnuje się z desktopa na rzecz laptopa, powoli miniaturki pokroju NUC zastępują wielkie budy, pojawiają się komputery wielkości pendrive’a, a docelowo kiedyś zastąpią je telefony czy nawet zegarki i opaski na ręce. Ba, wielu „tradycyjny komputer” zdążył zastąpić nawet tablet. Do tego obrazu przyszłości nie pasują dwie rzeczy: świszcząco grzejący się x86 (gry) i opasły Windows (co przyznał sam MS wprowadzając mechanizm WIMBoot, który np. Intel zastosował w swoim patyku ).
Mobilne systemy z aspiracjami
Jaki by Chrome OS nie był, zdążył znaleźć swoją stale powiększającą się niszę i grono wiernych fanów, a to przecież Linux, tyle że homogenizowany i zorientowany na usługi Google. Niedługo dostanie (albo już dostał) obsługę aplikacji z Androida, zaś sam Android powoli także zaczyna iść w stronę biurka (pierwsze przymiarki Google w API do UI dla desktopa). Chińczycy zwęszyli ten potencjał już dobry rok temu i chyba najlepszym owocem tej myśli jest RemixOS, który gdyby nie x86 (komercyjna wersja jest na ARM) i brak środków na marketing, mógłby wyraźnie wpisać się w krajobraz ery... post Windows.
Mamy także mityczny TizenOS, który miał podobnie jak Ubuntu Touch dostosowywać interfejs względem podłączonego np. monitora. W panice Microsoft wymyślił koło na nowo nazwał po swojemu - Continuum - jak można się domyślać, działa to nie najlepiej.
Pingwin coraz lepszy
Po piętach Windowsowi depcze także jego odwieczny konkurent, który rewolucji (żołądkowej) nie wprowadza, dynamicznie się rozwija i jest coraz to bardziej przystępny dla zwykłego zjadacza danych. Na dowód niech będzie mój ulubiony Linux Mint.
Konsole
A w zasadzie to konsola bo o ile Xbox był sondowaniem rynku, tak Xbox 360 okazał się sporym sukcesem. Premierę Xbox One rozłożyły słabsze od PS4 wnętrzności, orientacja na „tv tv tv ” i drakoński DRM który rozpętał piekło nie do ugaszenia przez i tak kiepski dział PR. Do dziś ta konsola nie dorobiła się tylu tytułów na wyłączność co jej bezpośrednia konkurentka. A jakby tego było mało to wygląda jak odtwarzacz VHS lub radio Unitra, a nie nowoczesna platforma do gier.
Nie chcę się wdawać w wojny konsolowo-konsolowe bo PS4 także ma wiele wad i polityka Sony także pozostawia wiele do życzenia. Niemniej jednak to jak spektakularnie zmarnowano potencjał Xbox One warte jest odnotowania.
Pakiet Office i IDE
Ostatnie dwa bastiony. Mnie osobiście Libre Office w zupełności wystarcza, nie jest bez wad i poważnych błędów, ale nie jestem też jakimś zaawansowanym klepaczem formuł w Excelu abym koniecznie musiał go kupić. Nieśmiało nawet instytucje zaczynają dostrzegać oszczędności i korzyści płynące z porzucenia MSO.
A co z Visual Studio? Na profesjonalnym programowaniu nie zarabiam, nie mam wystarczającego doświadczenia i wiedzy w tej materii, ale większość moich kolegów jest zgodnych, że VS jest w pewnych zastosowaniach nie do zastąpienia – tyle że tylko w tych stricte związanych z technologiami MS…
Windows Phone na pustyni
Na deser zostawiłem sobie mobilne dziecko z doliny Krzemowej. Teoretyczny sukcesor Windows Mobile i kolejny rynkowy niewypał. Pomimo całej mojej niechęci do kafelków i ich brzydoty, na telefonie jest to całkiem niezły pomysł na projekt UI. Terakota informacyjna na desktopie nie ma większego sensu, tak na telefonie jest to już tzw. key feature. Niestety całemu systemowi daleko do funkcjonalności (i w moim odczuciu także wygody) Androida. MS wpompował w ten system i promocję sklepu mnóstwo pieniędzy (m.in. na konkursy dla deweloperów ze sporymi kwotami pieniężnymi), nie pomogła nawet znana marka Nokii, która przecież do tej pory cieszyła się opinią solidnej, nie pomogło także znacznie dłuższe wsparcie telefonów niż u większości Androidowej konkurencji (ale są jeszcze tacy, którzy pamiętali obietnice aktualizacji wszystkich telefonów z WP7 do WP8...). W dalszym ciągu udział w rynku oscyluje w okolicy kilku procent.
Trzy grosze na koniec
Jeśli zbierzemy ze sobą do kupy wszystkie te aspekty, ukaże się obraz firmy która nie ma pomysłu na siebie. Boi się zerwać z przeszłością, jej wszystkie inwestycje w przyszłość są chybione i ma coraz gorszy wizerunek. Microsoft zsuwa się powolnie acz systematycznie po rampie w dół…