Policja vs Informatyk - Amentia vol.1
Oto pierwsza (i chyba ostatnia :) część, z mojej serii opisu sytuacji i zdarzeń które nie mieszczą się w ogólnie przyjętym kanonie zachowań normalnych i logicznie wytłumaczalnych. W których inaczej mówiąc ktoś nas ostro robi w ..., nie powiem co! A sytuacji takich w życiu każdego z nas można spotkać wiele. Lecz tylko część odbiega znacząco od normy i akurat to co zdarzyło się w moim przypadku, zamierzam opisać. A jest tego trochę. Nie to żebym miał tendencję do pakowania się w kłopoty, ale jakoś tak dość często mam styczność ze stróżami prawa i sytuacjami które nadają się do opisania. Chyba jestem cennym obywatelem, ponieważ dość często zostaje zatrzymywany przez funkcjonariuszy publicznych którzy nie wiedzieć czemu, zawsze chcą się ode mnie czegoś dowiedzieć i zadają mi jakieś dziwne pytania typu: ”co Pan tutaj robi” , „dlaczego Pan tak szybko jechał” lub ostatnio mój ulubiony, a w sumie może to opiszę. A wyglądało to tak:
Rutynowa kontrola policji w Krakowie
Pan policjant wyskoczył gdzieś z za krzaków, na takim ładnym łuku obok stacji benzynowej. Nie podam ulicy bo często tam stoją i nie zamierzam pozbawiać Was niesamowitych wrażeń. Swoją drogą to ciekawe, że tylko „oni” wiedzą jak w centrum miasta, na dość ruchliwej ulicy, znaleźć jakieś krzaki z za których można wyskoczyć z lizakiem. I tutaj muszę się przyznać, że nie jestem zbyt spostrzegawczy, ponieważ pierwsza myśl jaka mi wpadła do głowy to taka, że to jakiś „zboczeniec”. Lizak w jego dłoni tylko spotęgował to uczucie. Nawet w pierwszej chwili widząc go dodałem gazu. Jednak szybko zdałem sobie sprawę, że 25 letnie wczasy w ciasnym pomieszczeniu z kratami w oknie, to luksus na który nie mogę sobie na razie pozwolić. Zwolniłem więc w celu zatrzymania pojazdu. Zakładając z góry, że nie otworzę drzwi i szyby nie upewniając się, że zamiary tego osobnika są pokojowe. No dobra, stał bokiem, ten jak wcześniej uważałem „zboczeniec”, który prostując swą dumną klatę w moim kierunku (prawie przed zatrzymaniem pojazdu), ujawnił napis na piersi „Policja”. Uff odetchnąłem… W końcu z dwojga złego wole kontakt z policjantem niż ze „zboczeńcem”. Pomijam fakt, że policjant zatrzymując mnie wskoczył prawie na środek pasa, co w połączeniu z moją niepewnością co do jego osoby spowodowało, że pod koniec mojego zatrzymywania się, musiał z gracją jak baletnica, odskoczyć na chodnik abym nie przejechał mu po stopach. Ale zrobił to na tyle sprytnie i zwinnie iż stwierdziłem, że w szkółce policyjnej ostro uczą tego typu uników, więc chyba nie będzie miał do mnie o to pretensji. A więc zjechałem parę metrów dalej na chodnik, zatrzymując pojazd. Nauczony doświadczeniem wiedziałem co mi wolno a czego nie. Więc postanowiłem nie odpinać pasów, ponieważ nie ma sensu zbytnio liczyć na spostrzegawczość Pana funkcjonariusza, który potem mógłby mi zarzucić ich nie zapięcie . Oczywiście cały schemat znam na pamięć (w końcu to nie był mój pierwszy raz - bez skojarzeń!). Więc wyłączyłem silnik, ściszyłem radio, wyłączyłem światła mijania, włączyłem awaryjne, przygotowałem dokumenty i usiłowałem sobie przypomnieć kiedy piłem ostatnio alkohol. Zasada jest prosta, jeżeli nie pamiętam kiedy piłem to znaczy, że minęło 24 godziny, więc od razu poczułem się przez chwilę pewniej. Mimo to, mając świadomość, że nie pierwszy raz byłem w takiej sytuacji, coś było nie w porządku. Poczułem ponownie pewien niepokój. Czegoś mi brakowało. Przeglądam więc portfel. Hmmm może brak przeglądu? Nie przegląd jest. Nie no a może nie mam ubezpieczenia, nie OC jest! Coś mi dalej nie pasuję! Prawko jest. - no co jest grane!. Czułem, że czegoś mi w tej układance brakuje i niczym detektyw Monk zacząłem węszyć. Jakież było po chwili (jakieś 2 minuty) moje zdziwienie, że jedynym drobnym szczegółem , którego zabrakło w tej całej układance, był nie kto inny jak Pan Policjant!!! Nie ma chłopa! Rozpłynął się. Wróciła niepewność i kosmate myśli. A może to jednak był przebrany za policjanta „zboczeniec”. Nie to nie możliwe przecież, widziałem …radiowóz! I w tym momencie zatrzymał się czas! O cholera gdzie radiowóz! Nie widziałem go! Muszę się rozejrzeć. Lewe usterko „brak danych”, prawe „brak danych”, środkowe .. babcia z dzieckiem przechodzi przez ulicę… „hmm dziwne”. Z lekka zdegustowany tą sytuacją, postanowiłem się obejrzeć za ramię, ale jak na złość chyba z nieznacznego podenerwowania, zbyt mocno szarpałem się w celu odwrócenia i pasy mocno utrudniały mi rozglądanie się. Pomyślałem, że pewnie Pan Policjant jest dosłownie i w przenośni w moim martwym punkcie. - no nie, nie obrócę się, - trudno odepnę pasy, - zaryzykuję. Odpiąłem i co? I nic! Nie ma go nigdzie. Nie uwierzycie jakie dziwne myśli w takiej sytuacji przychodzą człowiekowi do głowy. Przypomniały mi się jakieś głupie filmy oglądane w dzieciństwie i powoli zacząłem myśleć, że chyba nie mogę spożywać alkoholu i innych używek, bo ewidentnie źle wpływają na połączenia pomiędzy synapsami w moim mózgu. No dobrze, może mi się przyśniło. Rozejrzałem się jeszcze raz i postanowiłem odjechać. Zapiąłem pasy, zapaliłem silnik, włączyłem światła i ruszyłem. Przejechałem może z 10 metrów, a ponieważ to był łuk na którym była stacja benzynowa, to ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, przed moimi oczami z za ściany stacji, ukazał się lśniący i błyszczący wszystkimi kolorami tęczy, radiowóz policyjny. Model tego pojazdu, to tak sobie pomyślałem, chyba jedyny samochód na świecie, który w swojej nazwie składa się z jakże ważnych dla każdego administratora elementów sieci komputerowej. Jaki to model? Oczywiście Lanos!
LAN od „Local Area Network”, a OS od „Operating System”. Ciekawe czy ktoś z Was o tym kiedyś pomyślał?. Ja tak, choć tego super wozu nie posiadam. Jeżeli gdzieś zobaczycie ten samochód to pamiętajcie, że może nim jechać albo policjant albo administrator sieci! No ale wracając do mojego jakże coraz gorszego położenia. Ku mojemu zdziwieniu, wcześniej zaginiony Pan policjant zademonstrował mi kolejną technikę jakiej został nauczony w szkółce policyjnej. Mianowicie była to technika, którą sam nazwałem „lot trzmiela”. Bo jakże inaczej można by nazwać bieg w kierunku mojego samochodu, z wyciągniętym lizakiem, szybciej niż normalny człowiek jest w stanie biec, wydając przy tym bliżej nie określone odgłosy. Miałem wrażenie, że Pan policjant przebiegł 20 metrów w 1,5 sekundy i użył w tym czasie około 15 słów z czego przynajmniej 7 nie zrozumiałem, 5 nie usłyszałem a 3 nie mogę tutaj przytoczyć. Dziwnym trafem znów mój „zaginiony” znalazł się przed maską mojego samochodu. Pomyślałem „on naprawdę prosi się o śmierć”. To już drugi raz kiedy ledwo bym go nie przejechał. Lecz i tym razem mu się upiekło, dzięki swojej kociej zwinności, skończyło się na pomacaniu oburącz maski mojego samochodu. Lecz tym razem wyglądał na “lekko” rozgniewanego. Nie do końca po jego wyrazie twarzy byłem w stanie stwierdzić jakie są jego intencje, więc tak jak wcześniej postanowiłem jednak nie otwierać drzwi i okien, zanim się nie dowiem o co mu tak naprawdę chodzi. Podszedł do szyby i stanowczym głosem (już bez słów których nie mogłem przytoczyć) zadał mi pytanie: „dlaczego Pan próbował odjechać?”. Nie wiedząc co mu odpowiedzieć po całej tej sytuacji której sam do końca nie rozumie. Powiedziałem: „ponieważ Pan mi uciekł”. Po kolejnym grymasie na jego twarzy zrozumiałem, że chyba ta odpowiedź go nie usatysfakcjonowała. Lecz ku mojemu zdziwieniu „trzmiel odleciał na drugi krąg”, czyli postanowił bez słowa wrócić do radiowozu, pokazując mi tylko lizakiem, nie mówiąc ani słowa (no chyba, że go nie usłyszałem), że mam zjechać na chodnik. Tak też uczyniłem. W oczekiwaniu na „powrót trzmiela” przygotowałem dokumenty. Jednocześnie myśląc o tym w jakim stanie sanitarnym są w obecnych czasach więzienne cele. I czy dostane pokój z widokiem na morze. I czy w więzieniu mydło jest w kostce czy w płynie. Od razu przed oczami widziałem listę zarzutów jakie mi zostaną postawione czyli: napaść na funkcjonariusza, nie zastosowanie się do poleceń, próba ucieczki z miejsca kontroli, utrudnianie przeprowadzenia czynności służbowych i jak by chcieli to lista mogła by być dłuższa. No więc czekam, czekam i wciąż czekam. Już zacząłem się rozglądać czy aby przypadkiem znowu nie miałem halucynacji, ale nie! Tym razem widzę wyraźnie radiowóz policyjny. Stoi niebiesko biała strzała, z dwoma trzmielami w środku. Jest dobrze! Sprzężenia pomiędzy moimi synapsami są prawidłowe. I cóż widzę? Wychodzi „zguba” i kieruję się w moją stronę. Choć tym razem „lotem trzmiela” bym tego nie nazwał. Tym razem to wyglądało jak krzyżówka żółwia z papugą. Ponieważ szedł bardzo wolno i w dodatku coś tam mamrotał całe te kilkanaście metrów idąc w moim kierunku. No i stoi obok mnie. Zaczęła się gadka. Jak zawszę lubię dokładać do pieca, to tym razem chciałem zachowywać się bardzo posłusznie i cieplutko w kierunku Pana policjanta, ponieważ gdyby chciał to miałby podstawy do tego aby mnie zatrzymać. A wolałem tego uniknąć. Choć było ciężko. „trzmiel” rozpoczął gadkę bardzo grzecznie, jak to przystało na kulturalnego funkcjonariusza od przedstawienia się. „Jest dobrze” pomyślałem, w końcu to “coś” co nazywałem bardzo różnie, ma jakieś imię i nazwisko i baaa nawet stopień! A to oznacza, że jest człowiekiem! (cóż za odkrycie). Więc poprosił grzecznie o dokumenty (dowód rejestracyjny, OC i prawo jazdy). Grzecznie mu podałem i co słyszę?
- a dowodu osobistego Pan nie ma? - mam. - to dlaczego Pan nie podał? - bo Pan nie prosił!
W tym momencie poczułem, że jednak nasza konwersacja nie idzie w dobrym kierunku. Postanowiłem nie pakować się we większe kłopoty. I szybciutko podałem dowód osobisty. Kolejne pytanie: „zna Pan powód zatrzymania?”. No to pięknie po tym wszystkim to miałem ochotę mu szczerze powiedzieć, co tak naprawdę myślę o tym zatrzymaniu. Przez chwilę nawet pomyślałem, że powiem mu za kogo go wziąłem za pierwszym razem, ale uznałem, że nie było by to korzystne dla naszych dalszych relacji. Wtedy to on uznał by mnie za zboczeńca i miałby kolejny powód do zatrzymania mnie. Pokiwałem więc głową, że jednak nie znam powodu. Co na obecną chwilę nie odbiegało wiele od prawdy. „Powodem zatrzymania jest rutynowa kontrola trzeźwości kierowców”. No pięknie już wiedziałem, że jeśli wrócę do domu, a nie skończę na dołku lub gorzej, to raczej na pewno się napiję i sam będę wyglądał jak „trzmiel zataczający drugi krąg”. No i kolejne pytanie „czy Pan coś pił”. No co za głupie pytanie! Tutaj to mnie już naprawdę rozbawił. Jak można pytać o taką oczywistą rzecz. Wiec odpowiedziałem, że tak. No i jego mina była bezcenna. Postanowił więc funkcjonariusz włączyć tryb „dmuchania”. - proszę dmuchać bez przerwy przez kilka sekund. Dmuchnąłem i co? I 3 zera. Kolejna dziwna (któraś już z rzędu) mina „trzmiela”. -dlaczego Pan sobie żarty robi, -nie robię, naprawdę piłem, -alkomat nic nie wykazał, -nie mam naprawdę pojęcia dlaczego. - a kiedy Pan pił? - no wczoraj, ale dzisiaj też trochę. - a co Pan pił. - różne rzeczy. -ale alkohol? - no też, ale to wczoraj. - ehhhh. Pan policjant wypuścił powietrze, nabrał z powrotem i dzięki temu, że do końca byłem poważny, nie uznał tego za żart, lecz sam nie wiem za co. Zapomniałem dodać, że ów "trzmiel", miał może w okolicach 20 paru lat. Co czyniło mnie starszym i bardziej doświadczonym kierowcą od niego. Pomyślałem, że to nie przypadek i muszę wykorzystać obecne moje położenie, do upewnienia się jak miałbym się zachować w pewnej sytuacji na drodze. A ponieważ miałem całkiem niedawno inną przygodę, w której również brała udział garstka "trzmieli", to chciałem tego Pana policjanta zapytać o poprzednie zdarzenie drogowe. W którym nie do końca byłem pewien kto ponosi winę. Więc grzecznie dla rozluźnienia, zapytałem się go „czy mógłbym się Ciebie o coś spytać”. Widocznie trzmiel nie zauważył, że odezwałem się do niego „per Ty”. Ale wolałem drugi raz nie wystawiać jego spostrzegawczości na próbę. Opisałem mu zdarzenie drogowe jakie miało miejsce może z miesiąc wcześniej i zapytałem się go „czyja jest wina w takiej sytuacji”. Tak jak podejrzewałem, odpowiedź na to pytanie może trochę potrwać. Więc cierpliwie czekam aż "trzmiel" przetworzy wszystkie informacje jakie mu podałem. Więc z lekkim uśmieszkiem w kącikach ust, w dalszym ciągu czekam na odpowiedz. Po chwili namysłu trzmiel odpowiedział. Lecz to co usłyszałem przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Odpowiedź brzmiała: „Przykro mi ale nie jestem specjalista od przepisów ruchu drogowego”. Myślałem, że się przewrócę (choć siedziałem). Gość mnie totalnie rozwalił. Zapytałem go „ to kto ma się lepiej znać na przepisach, Ja czy Pan?” Chwila konsternacji w jego oczach i szybka odpowiedz. „Proszę zaczekać”. I poleciał do radiowozu. Nie mam pojęcia (po raz kolejny) po co. Nie wiem może, chciał się poskarżyć koledze. Więc czekam kolejny raz, totalnie zdegustowany postawą funkcjonariusza, który niestety niezbyt dobrze znał przepisy ruchu drogowego. A wykonywanie czynności służbowych w jego wykonaniu, pozostawia wiele do życzenia. Mija jakiś czas i widzę jak idzie w moim kierunku. To było jak „deja vu”, kolejny raz to samo. O idzie, powolnym dumnym krokiem. Podszedł do auta podał mi dokumenty i kazał odjechać. Już nie patrząc na wszystko i nie czekając na wyjaśnienie tej nie zrozumiałej dla mnie sytuacji drogowej, postanowiłem odjechać. Tak też uczyniłem. Choć z dużym niesmakiem, to jednak szczęśliwy, że sytuacja ta skończyła się w taki sposób.
Teraz najciekawsze. Po tym wszystkim zdałem sobie sprawę, że na tylnych siedzeniach leżą: "wybebeszony" serwer, 4 dyski twarde, taki switch:
oraz monitor
i masę jakiś wtyczek, kabli i innych tego typu rzeczy.
Wszystko to bez opakowań, położone na siedzeniach na widoku. Po oddaleniu się, zdałem sobie sprawę z kilku rzeczy. Pomijając to gdzie jadę :), że Pan policjant nawet nie zwrócił uwagi na to, że wiozę taką ilość sprzętu i nie wpadł na pomysł aby zapytać chociaż, skąd to mam. To mnie trochę zastanowiło, choć z drugiej strony to nawet dobrze, że go to nie interesowało (dobrze dla mnie). Pozostaje pytanie, które dopiero później mi wpadło do głowy. A co by się stało gdybym na tych dyskach (de facto nie były to moje dyski, więc nie wiedziałem co na nich jest - były wyjęte z serwera), miał masę nielegalnego stuffu? Jak bym udowodnił, że dyski nie należą do mnie? I tutaj naszła mnie mała refleksja, nad tym całym zdarzeniem. Często zabieram dyski klientów do siebie, co prawda podpisują taki regulamin zdania sprzętu, który jest też dowodem, że zabieram sprzęt. W nim jest wyraźnie napisane, że nie odpowiadam za to co na dyskach się znajduję. Jednak nie zawsze takie coś mam przy sobie i też nie wiele mi to daje, ponieważ dyski często są w komputerze, a w takim dokumencie nie spisuje numerów seryjnych dysków w kompie, tylko zabieram cały komputer. Jak bym w takiej sytuacji to udowodnił? Tego niestety nie wiem.
Jakie wnioski z tej historii?
- nie wszystko co wyskoczy z krzaków jest zboczone - lizak w dłoni również nie oznacza tego co powyżej - trzmiele latają wolno i nisko - LAN‑OS to autko dla administratorów sieci - policjanci mają do perfekcji opanowane kocie ruchy - połączenia pomiędzy synapsami czasami mogą szwankować
P.S. – historia autentyczna, zbieżność sytuacji i postaci przypadkowa. P.S. 2 – moment w którym Pan policjant po pierwszym zatrzymaniu mnie, zniknął i ulotnił się do radiowozu, jest wciąż dla mnie niewytłumaczalną zagadką.
Aha, tak zupełnie na koniec. Ponieważ na dobrychprogramach ostatnio panuję "dziwna" moda, na umieszczanie na końcu wpisów, zdjęć z kotami. Postanowiłem nie być gorszy i chociaż raz umieścić coś związanego z kotami. A co mi tam!!
Pozdrawiam DjLeo