Microsoft czyni cuda
A więc historia ta zaczyna się w dość kuriozalnym momencie, bo akurat zdechła mi mysz. Przez zdechła mam na myśli, iż przestała komunikować się z komputerem, a przez mysz mam na myśli mysz. O.
Kupiłem ją jakieś trzy lata temu i byłem z nią bardzo mocno związany emocjonalnie. Wybór trwał miesiące – może przesadzam – ale wiedziałem dokładnie co chce i wiedziałem dokładnie co zamierzam kupić.
Icon7 XP500 – mało znana firma, ale naprawdę dobre produkty. Podobnie było i z tym fantem. Gryzoń był multimedialnym kombajnem z naprawdę wystarczającym sensorem optycznym, obsługą prezentacji, wskaźnikiem laserowym i możliwością współpracowania z media playerami. Na dodatek baterie w niej wymieniałem raz na rok. Dosłownie, raz na 365 dni.
Niestety nadszedł jej kres – pierwsze oznaki starzenia się zwierzątka bezprzewodowego pojawiły się pół roku temu gdy zepsuł się przełącznik między trybami pracy i ugrzązł na dobre w Prezentacji. Na szczęście śrubokręt i klej w rękach polaka to broń niebezpieczna, więc XP500 wróciło do swej skromnej pracy przy moim laptopie.
Kres myszy nadszedł 6 sierpnia 2012. Odbiornik wkładany do portu USB złamał się. To był definitywny koniec. Wcześniej się lekko luzował, lekko skowytał, ale wydawało się, iż jeszcze trochę pociągnie – nie pociągnął. Z łzami w oczach udałem się do sklepu byle jakiego aby zakupić na gwałt urządzenie wskazujące.
Tak, na gwałt – potrzebowałem go pilnie. Nie mogłem sobie w dzisiejszych czasach pozwolić na to aby szukać przez miesiąc odpowiedniej myszki. Pomijając już milczeniem fakt, iż nowego produktu od Icon7 w byle sklepie nie kupie. Stojąc przy półce z gryzoniami w miejscu z definicji nie przyjmującym idiotów stwierdziłem, iż mam dwa wyjścia – albo kupuje dzisiaj drogi sprzęt i nie wymieniam go przez trzy kolejne lata, albo kupuje najtańszy sprzęt pracujący i zaczynam polowanie na czerwony październik. Padło na to drugie – ale że wybrednym stworzeniem jestem, nie mogłem kupić niczego od firmy HAMA za 10zł.
Wybór padł – uwaga – na Myszkę Microsoft Wireless 1000, która kosztowała zaledwie 45 zł. Może znalazł bym w Internecie taniej, może znalazł bym w innym sklepie lepszą za tę cenę, ale w konsumpcyjnym świecie szybkich decyzji, zdecydowałem tak a nie inaczej. … i tu drodzy czytelnicy każdy normalny blager napisał by wspaniałą recenzję myszki Microsoft. Bo w sumie to całkiem niezła myszka. Nie mniej, do normalnych ponoć się nie zaliczam. Bo wiecie co mnie zachwyciło w tej całej historii najbardziej.
Opakowanie.
Nie żartuje, nie śmiał bym. Nauczony doświadczeniem, gdy tylko usiadłem w domu i wyjąłem z belkinowego plecaka* pudełko, chwyciłem nożyk do tapet, otwieracz do konserw i pudełko z plastrami. Just in case! Jeśli rozumiecie puentę.
Ku memu zaskoczeniu po przerwaniu trzech foliowych plastrów na opakowaniu myszki, odgiąłem kilka elementów, wysunąłem kilka rogów, podważyłem wieczko i bez najmniejszego problemu wyciągnąłem mysz, odbiornik, baterię i instrukcje obsługi. Ok. – nie robi to na was wrażenie. Tym co zrobi na was wrażenie jest to, że byłem w stanie w ciągu 2 minut zmontować wszystko ponownie do postaci początkowej w taki sposób, że jedynie przecięte naklejki świadczyły o tym, że gryzoń był na zewnątrz. Mało tego, pudełko nie zajmowało dużo miejsca, wszystko miało swoją przegródkę i nic, powtórzę, nic po ponownym złożeniu nie grzechotało w środku. Gdybym chciał sprzedać mychę za miesiąc, mógłbym napisać „fabrycznie zapakowana”.
Wiem, iż chyba tylko ja mógłbym zachwycić się czymś tak prozaicznym jak pokrowiec na GG, czy też opakowanie od myszki, ale zrozumiałem dzięki temu doświadczeniu, że naprawdę takimi łatwymi zabiegami upraszcza się ludzkie życie i usuwa się z niego stres. A że otwieranie zalaminowanego opakowania plastikowego jest wyzwaniem godnym wspinania się na Mount Everst potwierdziłem ostatnio otwierając sprezentowany na HZ śrubokręt.
Tu nie chodzi o sam Microsoft – bo Amazon i ich Kindle to jeden z piękniej zapakowanych produktów. Bo htc i ich pudełka na telefony, to ascetyczna acz harmonijna prostota. Nawet moja Rainbow Dash (tablet) była urokliwie owinięta. Chodzi o fakt, że można było to zrobić w produkcie najtańszym, chłamliwym wręcz. Produkcie za mniej niż 50 zł. Nikomu korona z głowy nie spadła, nikt nie poczuł się urażony, wręcz przeciwnie. Mimo iż wiem, że wydałem marne pieniądze w porównaniu do myszki MS za 180 zł, to poczułem, że też jestem klientem i wcale nie gorszym. A tak właśnie buduje się markę i zaufanie… bo jedyne co mnie teraz mogłoby odstraszyć od gryzoni sygnowanych logiem firmy z Redmond, to jeśli nowa mycha zdechnie za miesiąc. Przez zdechnie mam na myśli przestanie komunikować się z komputerem, a przez mycha mam na myśli… to małe coś, które jest za małe do moich dłoni… w sumie niewygodna ta myszka.
* FUN FACT: Plecak belkina pomieści 20 piw puszkowanych.
PS. Redakcja na urlopie? - Od tygodnia nic nie poszło na główną.