Świat bez przewodów — recenzja braku przewodów
Jako szczęśliwy posiadacz Lumii 925 po wielu, wielu miesiącach żałowania sobie, wreszcie skusiłem się na pewna domową innowację. Zakupiłem dla swego smartfona (którego lubię nazywać żeńskim: BiriBiri) nową obudowę. Stara była zżółknięta i taka jakaś nieładna. Telefon więc dostał hiciarskie czerwone plecki, oryginalne od Nokii. A co za tym idzie dostał nowy feature (nie mylić z bugiem) – możliwość ładowania bezprzewodowego.
Nokia była pierwszym producentem smartów, który wprowadził do swoich zwykłych modeli funkcje ładowania bezprzewodowego. Idea była prosta – kupowało się specjalną obudowę i specjalną ładowarkę i można było zamienić swój budżetowy telefon w ultra nowoczesny gadżet rodem z XXI wieku. Gdy posiadacze Samsungów Galaxy ileś tam i iPhonów S ileś tam mogli chwalić się, co najwyżej, nowymi rdzeniami, my – Lumiarze – żyliśmy już w przyszłości.
720 – od tego, dosyć taniego modelu zaczynała się półka magicznego ładowania bez kabelkowego – była to technologia dostępna dla zwykłego zjadacza chleba i wymagała wcale nie dużych nakładów pieniężnych. Około 100 zł za obudowę i około 200 zł za ładowarkę. Choć trafiało się na tańsze oferty.
925 – czyli telefon w moim posiadaniu – to, wg nomenklatury dawnej Nokii, flagowiec (zastąpiony jedynie urokliwą 930ką). Co ciekawe, sposób działania ładowania jest podobny jak w 720tce, czyli poprzez dokupienie odpowiedniej obudowy (prawie, że identycznej) która wizualnie nieznacznie powiększa telefon. Nie jest to jednak aż taka straszna znowu ułomność, biorąc pod uwagę, że obudowa działa również, jako ochronka na telefon. Takie dwa w jednym.
Oczywiście sama obudowa wiosny nie czyni – tak i było w moim wypadku. Jednak nie minął miesiąc, a na Allegro udało się znaleźć bardzo tanią stację ładującą w najbardziej wypasionej wersji. Oto przed wami...
Fatboy
Składa się on z dwóch części – standardowej podkładki ładowania bezprzewodowego oraz poduszki sygnowanej marką Fatboy. Czy poduszka ma coś w sobie niezwykłego? Nie. Czy ma dodatkowe funkcje? Nie. Czy warta jest swej oryginalnej ceny? Nie. Pozostańmy w takim razie w ocenie estetyki – a ta jest wysoka. Poduszka po prostu ładnie wygląda.
Co do samej stacji – tutaj bardzo krótka recenzja.
W zestawie jest standardowa ładowarka DT‑900. Jest to niewielka „tacka” bez żadnych przycisków, z jedną ledwo widoczną diodą i tym, co wyróżnia ją od kawałka plastiku – logiem producenta. Jak już wspomniałem, na jednym z zaokrąglonych boków jest mini dioda, którą trudno dostrzec w trybie off, a na drugim niewielki otwór do włożenia kabelka od ładowarki sieciowej – a ta akurat poza długim kablem jest, zaskakująco duża. To pierwsza ciekawostka – gdyż na zdjęciach promocyjnych nie umieszcza się nigdy fotek wtyku gdniazdkowego, więc i niespodzianka jest niezła, gdy okazuje się, że pod biurkiem będzie niezły kawał plastiku tamował dostęp do innych gniazdek w listwie.
Samo działanie jest takie jak człowiek wychowany w XXI wieku się spodziewa – tzn. włączam do gniazdka i działa. Żadnego konfigurowania, żadnego parowania, nie trzeba mieć do tego smart aplikacji, po prostu urządzenie jest gotowe do pracy. Nie mruga żadna dioda, nie trąbią fanfary, nie wysuwa się nic. Jest w tym coś pięknego, magicznego i niezwykle satysfakcjonującego, że urządzenie może sobie po prostu chodzić i nie musi informować o tym całej okolicy. Niestety to już w dzisiejszych czasach rzadkość.
Teraz, gdy już, tacka jest podłączona do prądu a nasz telefon dostał odpowiednie plecki, można dokonać cudu. Jak działa cud – wystarczy położyć telefon na urządzeniu, odczekać sekundę i Lumia nagle komunikuje nam podświetlając ekran, iż przełączyła się w tryb ładowania. Gotowe, można opuścić pokój i udać się do kuchni po piwo lub dwa.
(DT‑900 sygnalizuje również łączność z telefonem za pomocą podświetlenia wspomnianej diody, ale z racji tego, iż korzystam z poduszki, nie mam możliwości zobaczenia na co dzień tej skromnej iluminacji.)
Cud numer dwa następuje, gdy chcemy odzyskać telefon z trybu ładowania – wystarczy go podnieść. Nie trzeba nic odłączać, nic przełączać – po prostu, to działa. Kładziemy, ładuje się – zabieramy, przestaje. Wszystko tak jak w reklamach.
Najbardziej jednak pewnie interesuje was czas ładowania i wydajność DT‑900.
Cóż, z czasem to różnie – od 1 do 3 godzin w zależności od momentu, w którym odłożyłem telefon do ładowania – trudno to ocenić, bo rzadko ładuje baterie od „zera”.
Pobór prądu? Niezauważalny – acz należy pamiętać, że wygoda kosztuje. (Choć dla bardzo, bardzo, baaardzo zainteresowanych mogę sprawdzić.)
Czas jednak przejść do sedna tego bloga – czyli do recenzji życia bezprzewodowego. Czyli:
…jak zmienił się świat odkąd nie muszę podłączać kabla do telefonu?
Diametralnie. Wydaje się wręcz, że jestem w innym, lepszym kraju, że otaczający mnie realia nabrały kolorów, że z kranu płynie mleko i miód, że w polityce się unormowało… niestety to tylko złudzenie. Niemniej, całkiem niezłe. A wszystko zaczyna się od tego, że nagle przestajesz się przejmować tym, ile zostało ci baterii w telefonie. 80%? A może 20%... dopóki nie wyjechałeś poza miasto a masz w planach być w domu jeszcze tego dnia, masz pewność, że telefon dotrzyma ci kroku. Najlepsze w tym myśleniu jest to, iż nie musisz wyrabiać sobie specjalnego nawyku podpinania kabla, szukania go po szufladach, zastanawiania się, czy poczekać jeszcze chwile i podładować 5% czy może dać sobie spokój – kładziesz na stole (na poduszce) i już. Nawet nie zwracasz uwagi czy się ładuje czy nie. Choć to może być zgubne, gdy okaże się, że ktoś odłączył ci ładowarkę.
Bonusów jest jednak jeszcze kilka. Zapomnij o karkołomnych rozmowach z telefonem na kablu, czy o tej chwili nad ranem, gdy okazało się, że zapomniałeś podłączyć telefon na noc. Jeśli był odłożony, to znaczy, że jest naładowany.
Oczywiście oburzeni powiedzą, że i tak trzeba sobie wyrobić odruch odkładania urządzenia na poduszkę – ale dopóki nie nosisz po domu telefonu w kieszeni, to jest to absolutnie wykonalne i nie zajmujące twej głowy.
Powtarzam to wciąż, gdyż takie jest – życie na ładowaniu bezprzewodowym jest beztroskie. Czasem aż za mocno.
Tylko, czy to jest prawdziwe ładowanie bezprzewodowe.
Zaglądając pod biurko – odnoszę jednak wrażenie, że nie do końca…