Rok z zegarkiem Pebble
19.02.2015 14:31
To już rok, odkąd na moim nadgarstku ponownie pojawił się zegarek. Te przed laty całkowicie zostały wyparte przez smartfon, na który spoglądam tak często, że i noszenie zegarka stało się zbędne. Jednak w lutym 2014 roku sobie zaszalałem, i pozwoliłem na zakup, którego nie byłem w stanie zracjonalizować. Po prostu się nie dało. Pebble Smartwatch - bo o nim mowa - był tylko akcesorium do smartfona. Rzecz kosztująca wówczas 500 zł, mająca być zaledwie dodatkiem do urządzenia za już duże pieniądze. To brzmi bez sensu. Jasne, że tak. Jednak nie potrafiłem się powstrzymać, zadziałała tu nie tyle magia urządzenia - bo to kawałek plastiku, średnio ładny, dopiero kolejna wersja (o wiele droższa) jako tako wygląda - co magia otaczająca twórców, ludzi startujących od zera, przez Kickstarter, próbujących jako pierwsi wejść na rynek, którego jeszcze nie było, lecz o którym było wiadomo, że powstanie.
Bez owijania w bawełnę przyznam, że po roku nadal jest tylko dodatkiem, ale sam fakt, że wciąż go posiadam, ba - wciąż go noszę, a jak zerwałem pasek i na nowy czekałem dwa dni, to bardzo mi go brakowało - sam ten fakt pokazuje, jak doskonałym urządzeniem stał się dla mnie ów gadżet.
Początki były mało obiecujące
Tak "na oko" zegarek nie sprawiał wrażenia jakiegoś super sprzętu. Wręcz przeciwnie, kawałek plastiku z paskiem będącym zwykłą gumą, bez żadnych fajerwerków. Do tego należy na wyraźny minus trzeba zaliczyć tak zwany "efekt mura", znany niektórym posiadaczom laptopów, monitorów czy urządzeń mobilnych. Ekran potrafi pokazać konkretne plamy, nieraz wręcz kolory tęczy (a przecież jest monochromatyczny!) jak rozlana na asfalcie benzyna oglądana w ostrym słońcu w środku lata... Ekran okazał się nie tyle biały, co żółtawy, co więcej plamy żółci jakby zmieniały swoją pozycję. Zadziwiające, że po paru dniach, a potem tygodniach użytkowania efekt ten spotykany był coraz rzadziej. Do dziś czasem jest widoczny, ale naprawdę okazyjnie.
Sam zegarek oferował tylko i wyłącznie powiadomienie o nadchodzącej wiadomości email, wiadomości tekstowej oraz rozmowie głosowej. Firmware na początku był bardzo skromny, nie oferował nawet powrotu do raz przeczytanych powiadomień, które po prostu znikały z zegarka na życzenie użytkownika (po naciśnięciu klawisza) lub po ustalonym z góry czasie.
Wówczas korzystałem ze smartfona Nexus 4, jedynymi kontami email jakie miałem na nim skonfigurowane były konta Gmail, do wiadomości tekstowych także używałem natywnej dla czystego androida aplikacji - wszystko zatem mi działało poprawnie. Nie mówię, że inne skrzynki nie działały, ale oprogramowanie Pebble na początku faktycznie przygotowane było dla kilku podstawowych, najczęściej używanych aplikacji w smartfonie, a jeśli użytkownik chciał coś więcej, inny program pocztowy na przykład - pozostawało kombinować albo czekać aż twórcy zegarka zareagują. Pamiętam, że chwilę używałem Samsunga Galaxy Note 2, i tu konfiguracja była już pewną gimnastyką, na szczęście niespecjalnie żmudną.
Jasnym punktem zegarka, widocznym tak przed rokiem, jak i dziś, była jedna rzecz odróżniająca go od konkurencji: bateria. Producent mówi, że potrafi wytrzymać od dni 5 do 7. Nieprawda, działa spokojnie ponad 8. :)
Z czasem jednak zrobiło się lepiej
Oprócz typowych aktualizacji oprogramowania "poprawiających stabilność", Pebble został stopniowo wzbogacany o nowe funkcje. Niewątpliwie największą zmianą było wprowadzenie Pebble AppStore, który przyniósł także zupełnie przemodelowany wygląd aplikacji, od teraz będącej już prawdziwym "centrum dowodzenia" dla zegarka, nie tylko programem służącym do komunikacji. Od tej chwili każdy użytkownik mógł o wiele wygodniej nie tylko zdobyć nowe tarcze dla zegarka (watchfaces), ale także aplikacje. A deweloperzy - jak to mają w zwyczaju - szybko udowodnili, że na tego typu urządzenie można przenieść praktycznie wszystko. Samo zastosowanie różnego rodzaju programów, także gier, i wygoda ich użytkowania, to już inna sprawa...
Jednakże trudno nazwać Pebble AppStore miejscem wypełnionym głównie śmieciami. Nie, spora ilość programów faktycznie się może przydać, ba, niektóre potrafią kompletnie przedefiniować funkcjonalność zegarka. Aplikacje nie tylko są w stanie rozbudować ilość informacji, jakie zegarek potrafi nam przekazać, ale znajdą się tu także te dla aktywnych, współpracujące z różnego rodzaju krokomierzami, nie brakuje notowań giełdy... Ale są i takie apki, które zadowolą mniej wybrednych: sterowanie funkcjami telefonu (przełączanie WiFi, uruchamianie hotspota bezpośrednio z zegarka), możliwość przeglądania Twittera, znacznie lepsze, niż domyślne, sterowanie muzyką na smartfonie (w tym kilkoma odtwarzaczami jednocześnie) albo powiązanie zegarka ze smartfonem w taki sposób, że zablokowane kodem lub PINem urządzenie nie wymaga podawania hasła tak długo, jak Pebble jest podłączony.
Aż pewnego dnia Pebble stał się moim ulubionym gadżetem
Pewnego dnia, zupełnie nagle, bez szumnych zapowiedzi, oprogramowanie wreszcie zaczęło wspierać polskie znaki diakrytyczne. Na blogu Pebble pojawiło się zdjęcie prezentujące zegarki z powiadomieniami w różnych językach, w tym swojsko brzmiące "Kocham Cię!" widoczne na jednym z nich. Co prawda sam system wciąż dostępny jest po angielsku (lub niemiecku i paru innych), ale to, co nas interesuje o wiele bardziej - treść powiadomień - jest dostępna już po polsku. Pojawiło się także wsparcie dla emotikon, i oglądanie znanego każdemu posiadaczowi Pebble słynnego "kwadraciku" zastępującego nieznany znak stało się rzadkością. Jednocześnie dodatkowe programy zewnętrzne, spolszczające zegarek można było wreszcie odłożyć na bok.
W połowie lutego nastąpiła kolejna wielka rzecz - zegarek Pebble został wzbogacony o powiadomienia w stylu konkurencyjnego Android Wear. Rzecz jasna nie reaguje, gdy do niego mówić, ale pojawiła się możliwość bezpośredniego otwierania wybranych maili na smartfonie, co jest bardzo przydatne. Jak się ma kilka kont mailowych to ekran blokady w Androidzie Lollipop potrafi wyglądać paskudnie, zaśmiecony totalnie. Dzięki nowej funkcji po odblokowaniu urządzenia od razu widzimy skrzynkę z tym jednym, interesującym nas listem elektronicznym. Ponadto nawet jeśli nie chcę maila otwierać, mogę go z poziomu zegarka wyrzucić z owych powiadomień na smartfonie.
A już kompletnie odjechane jest odsyłanie wiadomości SMS bez używania smartfona. Po otrzymaniu SMSa można odesłać kilkoma kliknięciami jedną z wielu emotikon lub krótką wiadomość tekstową o uprzednio przygotowanej treści. Ba, nawet z polskimi znakami, też się da. Świetna rzecz, przydaje mi się przede wszystkim gdy prowadzę samochód. Dawniej odpisywałem lub oddzwaniałem przy postoju, teraz na SMSa potrafię krótko, acz treściwie, odpowiedzieć bez używania Neksusa. Co prawda nie podyktuję zegarkowi całej treści wiadomości, jak zrobiłbym to z Android Wear (choć nie wiem czy ta funkcja dobrze, albo czy w ogóle działa po polsku). Ale krótką informację: "Oddzwonię, gdy dojadę" mogę wysłać, zawsze coś. Zadziwiające, jak ten krótki SMS uspokaja moich rozmówców, grzecznie czekają na kontakt, nie próbują ponownie atakować, co wybitnie przeszkadzało mi w słuchaniu muzyki w samochodzie, oczywiście ze smartfona, także sterowanego zegarkiem. :)
Pomiędzy zegarkiem, który kupiłem przed rokiem, a tym dzisiaj, jest naprawdę duża różnica. I nie mam na myśli paska, który mi się urwał i musiałem dokupić nowy. :) To sprzęt, którego oprogramowanie mocno się rozwinęło, ewolucja jest imponująca, podobnie jak imponująca jest postawa ludzi stojących za zegarkiem, wciąż próbujących (z sukcesem) wycisnąć ze sprzętu więcej i więcej.
Pebble ma już milion nabywców. Ciekawe co producent szykuje teraz? Na stronie Pebble pojawiło się tajemnicze odliczanie, dowiemy się już za 5 dni.