Blog (31)
Komentarze (132)
Recenzje (0)
@SiplasMizeria na ha(c)ku

Mizeria na ha(c)ku

Nie za zbytnio - określenie, które usłyszałem lata temu w jednym z wywiadów aktorki Anny Chodakowskiej idealnie pasuje do mojej oceny roku 2014. Nic, co działo się w tym okresie w świecie technologii nie zasługuje na jakieś wyjątkowe wyróżnienie. Szczególnie, gdy będziemy rozpatrywać te wydarzenia w kategoriach osiągnięć lub innowacji. Co prawda minione miesiące obfitowały w premiery różnych urządzeń, głównie mobilnych, kilka znanych już wcześniej technologii zyskało nowy wymiar, ale żadne z nich nie zasługuje na miano rewolucyjnych. Część to efekt ewolucji, a wiele to zwykłe rozczarowania.

Tradycyjnie ważnymi miesiącami były czerwiec i wrzesień, w których co roku Apple prezentuje swoje nowości. Szczególnie wrześniowa impreza wzbudzała duże oczekiwania i nawet w pewnym stopniu je spełniła. Firma pokazała dwa nowe iPhone’y - duży i jeszcze większy - które spotkały się z całkiem niezłym przyjęciem. Na tyle dobrym, że ekipa z Cupertino (obok Xiaomi) zaliczyła największy wzrost sprzedaży i odzyskała sporą część rynku utraconą wcześniej na rzecz innych producentów. Warto odnotować także pojawienie się nowych systemów Apple dla urządzeń mobilnych i dla komputerów. Zgodnie z przyjęta już w poprzednich wersjach ideą najnowszy iOS 8 i OS Yosemite stanowią bardzo zgraną parę, oczywiście o ile użytkownik korzysta z urządzeń Apple. Nie obyło się przy tym bez przypadłości wieku dziecięcego i serii czasami kuriozalnych wpadek, ale i tak w większości recenzji systemy Apple zostały ocenione bardzo wysoko.

Czy Apple zaskoczyło? Zdecydowanie nie. I przypuszczam, że na zaskoczenia do jakich przyzwyczaił nas Steve Jobs trzeba będzie jeszcze poczekać, a może nawet ich już nie doczekamy. W minionym roku Tim Cook konsekwentnie realizował swój plan i swoją wizję. Wizję Tima Cooka, nie Steve’a Jobsa. Pojawienie się iPhone’ów w rozmiarach większych niż 4 cale oraz trochę zaskakująca rezygnacja ze skeumorfizmu w interfejsach systemów to wyraźny sygnał, że epoka Jobsa w pewnym sensie się skończyła. Trudno oprzeć się wrażeniu, że Apple w swoich ostatnich decyzjach poddało się presji i dołączyło do wyścigu „kto ma większego”. Ruch z iPhone 6 przynajmniej doraźnie okazał się sukcesem, ale co dalej? 6 cali? Rysik?

Do tego dochodzi Apple Watch, który ewidentnie jest efektem presji publicystycznych spekulantów. Przecieki i podejrzenia na ten temat, były jak opera mydlana. Bańka napompowana do monstrualnych rozmiarów pękła z cichutkim „pyk”. Oczywiście odwrotu nie ma, zegarek w przyszłym roku trafi na rynek, ale jego jedyną szansą w tej konkurencji może być tylko... dobra bateria.

A co słychać u innych dużych graczy?

Dla Microsoftu 2014 rok na pewno nie był udany. W Redmond też to dostrzegli i wysłali Steve’a Ballmera na zasłużony odpoczynek. Epoka jego rządów zakończyła się po cichu, bez fajerwerków, ale też sam Ballmer nie zapisał się niczym godnym upamiętnienia. Sześć lat temu miałem okazję uczestniczyć w prezentacji, jaką Microsoft zorganizował w Barcelonie podczas MWC. Steve Ballmer wesoło i z werwą zapowiadał stworzenie nowego systemu dla urządzeń mobilnych i chwalił się koalicją producentów i operatorów, którzy mieli ten projekt wspierać. Wysocy funkcjonariusze Samsunga, HTC, Toshiby i wielu innych po kolei wchodzili na scenę, ściskali dłoń bossa i deklarowali swoją gotowość do działania z Microsoftem. Do dzisiaj nic z tego nie wyszło. Jest to o tyle dziwne, że Windows Phone to naprawdę niezły system. Mam, używam w telefonie HTC. Szybki, płynny, przejrzysty i niewymagający. W telefonach Nokii też spisuje się wyśmienicie, co potwierdza moja córka, wieloletnia użytkowniczka Androida, która właśnie przesiadła się na WP 8.1 i już nie planuje powrotu.

Microsoft wszedł na ścieżkę wytyczoną przez Apple i podjął umiarkowanie udaną próbę zintegrowania wszystkich swoich usług w spójnym systemie działającym jednolicie na wszystkich urządzeniach. Niestety, ten jeden krok ponad to, co oferuje Apple okazał się krokiem za daleko. Apple konsekwentnie utrzymuje dwa systemy - dla urządzeń mobilnych iOS i dla stacjonarnych OS X. Microsoft zadecydował o stworzeniu jednego, z wszystkimi tego konsekwencjami, które okazały się bolesne. I trudno się temu dziwić - implementacja interfejsu pomyślanego dla ekranów dotykowych w komputerach stacjonarnych, gdzie myszka nadal jest podstawowym urządzeniem obsługi, nie była najlepszym pomysłem.

Na podwórku Google warta odnotowania jest decyzja europejskiego sądu nakazująca usuwanie na każde żądanie prywatnych danych z zasobów wyszukiwarki. „Prawo do zapomnienia” obowiązuje tylko w krajach UE, a tam, gdzie nadal może, firma poczyna sobie zdecydowanie śmielej. Np. od kilku miesięcy użytkownicy usługi Gmail są oficjalnie „śledzeni” w celu identyfikacji treści pedofilskich. Oczywiście analiza korespondencji związana z budowaniem profilu reklamowego użytkownika stała się tak oczywista, że już nikt nawet o tym nie wspomina. Biorąc pod uwagę popularność telefonów z Androidem można przyjąć, że Google jest w tej chwili największym na świecie kolekcjonerem różnej wartości danych o setkach milionów ludzi. Pytanie tylko, czy już zacząć się bać?

W Google rok 2014 to także kolejna wersja Androida, ale ta premiera wyda owoce dopiero w przyszłym roku. Z pierwszych opisów i analiz wynika, że ta aktualizacja ma szansę być krokiem prawdziwie rewolucyjnym. System diametralnie zmienia się „pod maską” - rezygnacja z Dalvika na rzecz ART, 64‑bity i obsługa urządzeń z pamięcią 4Gb+, lepsza optymalizacja i energooszczędność. Biorąc pod uwagę dosyć powszechne narzekania na wydajność nawet dobrze wyposażonych urządzeń, należy oczekiwać wyraźnej poprawy na tym polu. Nie obejdzie się jednak bez rozczarowań - Android konsekwentnie zawita tylko na najnowszych urządzeniach, co oczywiście nie powinno zaskakiwać.

Jak widać spektakularnych osiągnięć 2014 rok nie przyniósł, ale jednak na kilka spraw warto zwrócić uwagę. W moim prywatnym rankingu trzy pierwsze miejsca podzielili między siebie:

1. Hakerzy, cyber-agresja i ochrona prywatności

Hakerzy oczywiście nie ci fajni, od Assange i Snowdena, anarchistyczni bojownicy o jawność nawet najtajniejszych informacji. Wyidealizowany obraz lalusia w sweterku i okularach, który z kubkiem kawy w ręku, wpatrzony w ekran wklepuje wytrwale kolejne sekwencje poleceń i przebija się przez firewalle rządowych i korporacyjnych serwerów, nie ma nic wspólnego z przykrymi doświadczeniami tysięcy, jeżeli nie milionów użytkowników Sieci na całym świecie, jakich doznali w ostatnim roku. I jakoś nieszczególnie współczuję Jeniffer Lawrance, której wdzięki mogliśmy podziwiać po kradzieży jej zdjęć z iCloud. O wiele bardziej poważne były włamania do zasobów amerykańskich sieci handlowych, banków i wielkich firm obsługujących tysiące klientów. Dzięki tym kryminalnym działaniom „wyciekały” dane kart kredytowych, parametry kont użytkowników m.in. Gmaila, a na koniec roku Sony padło ofiarą dobrze zorganizowanej akcji podobno zacofanej Korei Północnej. Wreszcie w poważnej debacie pojawił się temat cyber-agresji na wielką skalę, a komputer zaczął być traktowany jako narzędzie wojny na równi z czołgami i rakietami.

Świadomość tych zagrożeń stała się udziałem wielu firm, tylko w minionym roku ponad dwa miliardy dolarów zostały zainwestowane w poprawę zabezpieczeń. Ale też indywidualni użytkownicy zaczęli z większa ostrożnością dysponować swoimi danymi. Po raz pierwszy w 2014 roku poczucie zagrożenia własnej prywatności, ale też własnych portfeli stało się tak wyraźnie odczuwalne dla wielu do tej pory niesfornych użytkowników.

Ten niepokój jako pierwsze doceniło Apple i w najnowszym systemie mobilnym wprowadziło możliwość silnego szyfrowania zasobów przechowywanych w urządzeniu. Chwilę później podobne rozwiązanie wprowadził Google, a następni szykują się do podobnych działań. I dzieje się to pomimo groźnego pomrukiwania ze strony FBI i innych służb, które właśnie tracą możliwość prostego przeglądania telefonów swoich podejrzanych.

Coś, co do niedawna wydawało się tylko hollywoodzkim scenariuszem na naszych oczach właśnie zaczyna się realizować.

Polecam dwa świetne teksty na ten temat:

Epoka wszechogarniającego podsłuchu, podglądu i kontroli w sieci

Cyberbezpieczeństwo w Roku Konia. Dobre i mniej dobre postanowienia na...

2. Xiaomi i Alibaba

Kiedyś w żartach mówiono, że Chińczycy mogą nas przykryć swoimi czapkami, ale w sklepach mieliśmy tylko chińskie ręczniki i  piłeczki pingpongowe. Dzisiaj, mimo mojego mocno sceptycznego podejścia do wytworów chińskiego przemysłu, muszę przyznać, że w Państwie Środka lekcje przez ostatnie 10‑20 lat odrabiali wzorowo. Firma Xiaomi jeszcze dwa‑trzy lata temu traktowana była jak kolejny chiński podwykonawca, który złoży dla nas nawet prom kosmiczny, o ile dostanie takie zlecenie. W ubiegłym roku mimo, że gołym okiem było widać ekspansję tej marki, to jej wyniki okazały się takim „oczekiwanym zaskoczeniem”. Niby wszyscy wiedzieli, że Xiaomi co raz śmielej sobie poczyna, że oferuje dobrej jakości sprzęt, a jednak informacja o blisko pięciokrotnym zwiększeniu przychodów tylko w okresie jednego roku zaskoczyła bardzo wielu. Trochę jakby mimochodem Xiaomi wyrosła na trzeciego kluczowego gracza na rynku urządzeń mobilnych, przy okazji zdecydowanie wyprzedzając swojego głównego lokalnego konkurenta, koreańskiego Samsunga.

Jakby tego było mało, chiński serwis handlowy Alibaba podbił Wall Street sprzedając akcje w największym debiucie w historii amerykańskiej giełdy. Wystarczył jeden dzień, żeby jego wycena ulokowała się w pierwszej dziesiątce firm notowanych w Nowym Yorku. Alibaba jest wart więcej niż Amazon lub Cisco i niewiele mniej niż Facebook czy IBM. Wejście do elity z takim przytupem nie może być dziełem przypadku i na pewno nie mamy do czynienia z kolejną bańką spekulacyjną. Za Alibabą stoją gigantyczne obroty, tysiące chińskich producentów i agresywny model biznesowy.

Tylko te dwa przykłady wskazują, że pozycja Chin zmienia się, a konkretnie - umacnia. To, o czym analitycy piszą już od jakiegoś czasu wróżąc nadejście nowego hegemona, nadal nie wszystkich przekonuje, ale możliwość zakupu dowolnej rzeczy w Szanghaju czy Hongkongu z bezpłatną dostawą do Łodzi potrafi zadziałać na wyobraźnię.

3. Apple Tima Cooka

Tak, ostatni na pudle mój pupil - Apple, ale tym razem nie za sprawą swoich telefonów czy komputerów. Po śmierci Steve’a Jobsa w 2011 roku przyszłość firmy była przedmiotem wielu spekulacji. Wśród użytkowników powszechna była opinia i często nadal jest, że bez Jobsa Apple utraci swój walor wyjątkowości, nie będzie już „one more thing", a gdy to się stanie, to będzie początkiem końca.

Z dziedzictwem Steve’a Jobsa musiał się zmierzyć nowy szef, Tim Cook. Już sam fakt, że ciężko chory Jobs jego wskazał na swego następcę, a nie na przykład Johnatana Ive mógł sugerować zmiany. Pozornie to Ive lub Scott Forstall byli bardziej oczywistym kandydatami, ale Jobs wybrał technokratę Cooka. I chyba wiedział, co robi.

W bardzo wielu komentarzach czuć tęsknotę za stylem Steve’a Jobsa, widać w nich rozczarowanie brakiem innowacyjności, która była firmowym znakiem Apple pod rządami Jobsa. I z tym wizerunkiem musiał się zmierzyć Tim Cook. Niezmiernie trudne zadanie biorąc pod uwagę silną osobowość poprzednika.

2014 rok pokazał, że Cook nie boi się decyzji nawet takich, które dla części użytkowników mogą być kontrowersyjne lub ryzykowne. O ile w poprzednich latach trwał jeszcze swoisty stan przejściowy, to jednak było widać tendencje do pewnych odstępstw od wcześniejszych reguł (np. iPhone 5C). Ale dopiero w minionym roku Apple zdecydowało się na radykalną zmianę - pojawiły się mało prawdopodobne wcześniej większe telefony, ostatecznie zrezygnowano ze skeumorfizmu, którego Jobs był gorącym zwolennikiem, rozluźniono sztywne dotychczas zasady tworzenia aplikacji. Widać, że Tim Cook z większą uwagą i przychylnością reaguje na sygnały płynące z rynku i nie jest tak zdeterminowany, jak Steve Jobs. Czy to źle? Premiera iPhone’a 6 pokazuje, że raczej nie - sprzedaż osiągnęła wyniki najlepsze w historii firmy, a na giełdzie rysuje się szansa osiągnięcia wyceny w wysokości biliona dolarów.

Z tak dobrym odbiorem Apple ma otwarty kredyt, a Tim Cook już nie musi się obawiać, że swoim stylem działania zaszkodzi firmie lub spuściźnie poprzednika. Można przyjąć, że w 2014 roku skończyła się w Apple epoka Steve’a Jobsa.

A co czeka w 2015? Kto wie... Spodziewam się, że każdy z dużych graczy będzie chciał w tym roku błysnąć. Microsoft musi uporać się z fatalnym przyjęciem Windows 8 i wiele wskazuje na to, że Windows 10 będzie sukcesem. Google z nowym Androidem też otwiera nowy rozdział. Najtrudniej przewidzieć plany Apple - zegarek nie będzie żadnym przełomem, więc może powrót do małego iPhone’a? A może wreszcie zmaterializuje się co raz bardziej mityczna Apple TV?

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (15)