Linux zamiast Windows – po latach
13.04.2016 | aktual.: 15.04.2016 09:07
Witam serdecznie wszystkich czytelników, jak i blogerów. Tak, wróciłem do żywych ;) Jedni będą się cieszyć, inni… no cóż... Gdzie się podziewałem i co robiłem, dowiecie się pewnie w kolejnych wpisach, do których już teraz was serdecznie zapraszam. Tak czy inaczej, po ponad roku przerwy w blogowaniu, powracam na początek z małym wpisem dotyczącym mojego ówczesnego eksperymentu na domownikach, a mianowicie „Linux zamiast Windows ”. Jest to pewnego rodzaju spojrzenie na ten „eksperyment”, z perspektywy czasu.
Czy warto było ewangelizować rodzinę na Linuksa?
Jak niektórzy pamiętają z poprzedniej części, tylko moja żonka została z Linuksem jako jedynym systemem. Reszta domowników, czyli dzieciaki i ja, musiały zadowolić się z dual boot, ze względu na gry oraz, w moim przypadku programy, które nie dały się odpalić na Ubuntu.
Co się w takim razie opłacało w tej ewangelizacji? Opłacało się wiele, jak to, że dzieci wolą szukać gier, które nie kosztują majątek, a wybierają w miarę możliwości te na „wolnej licencji”. Opłacało się, bo w szkole, gdy mieli zajęcia na „innym” systemie, w porównaniu do innych dzieciaków, po prostu wymiatali :) Coraz więcej sięgali po Ubuntu niż Windows. U mnie także dużo się zmieniło. Zmieniłem pracę, więc zbyteczne stały się programy, które musiałem mieć „pod ręką”, więc Windows wyleciał definitywnie. Przy okazji porządków z plikami i wymianą dysku, postanowiłem na laptopie zainstalować Linux Mint ze środowiskiem Cinnamon. To był strzał w 10! Teraz nie wyobrażam już sobie nic innego.
Dzieciaki również zaczęły używać mojego laptopa i zakochały się w tym Mincie do tego stopnia, że padło życzenie instalacji na stacjonarce u nich. „klient nasz pan” i bez wahania zainstalowałem im Minta Cinnamon. Coraz więcej i więcej zaczęto używać tego systemu jako głównego, więc ponownie zacząłem wałkować temat gier i tu bardzo miłe zaskoczenie 98% gier, które posiadamy, hulają bez zgrzytów. Po jakimś czasie nie pamiętam, ile to trwało? Miesiąc dwa czy trzy, nikt nie włączał Windowsa :) Nawet jednego razu…
Znowu to samo?
Ponieważ miejsce na dyskach kurczy się szybciej niż plastik w ogniu, zaczęło brakować miejsca w PC. Co zrobić? Kupno nowego dysku odpada, przynajmniej nie od razu. I tak nikt nie włącza Windy, więc zrobiłem coś wbrew woli wszystkich i sformatowałem gnidę :) Po kolejnych tygodniach syn zapytał się, czemu Windows się nie uruchamia i nie ma go w ”GRUB”? Wytłumaczyłem o problemie braku miejsca i pajęczyny w portfelu, więc powiedział: „ok i tak nikt nie włączał...” Od tamtego roku jedziemy tylko na Linux Mint i niczego nam nie brakuje, no może bardziej wydajnego sprzętu :)
Jak widzicie, ewangelizacja opłaciła się w 100%. Naprawdę można kochać Linuksa i nie chcieć Windowsa, po prostu.
W międzyczasie ostał mi się laptop bez matrycy, więc postanowiłem postawić na nim media center do „salonu”. Wybór mógł być tylko jeden: KODIbuntu. Spisuje się świetnie, dzięki kilku radom z artykułu eimiego.
Co do pracy, to poszedłem na swoje :) Nie jest idealnie, ale sam sobie jestem szefem, ale o tym to w kolejnym wpisie. Dowiecie się, jak wydałem niepotrzebnie parę groszy na coś, co okazało się niepotrzebne oraz próby i błędy… bo przecież nie ma idealnego środka na wszystko, a człowiek uczy się na własnych błędach, prawda?
Zapraszam serdecznie do kolejnych wpisów i dziękuję za wszystkie komentarze oraz dla tych, co nie czytali poprzednich wpisów, zapraszam tutaj.