Battlefield 1943
Jako zagorzały konsolowiec to normalne, że uważam, iż najlepsze gry sieciowe trafiają właśnie na moje ulubione platformy od Sony i Microsoftu. Godziny spędzone przy Halo 3 z kumplami, którzy raz za razem "ownowali" zwłoki poległych towarzyszy, czy też Call of Duty 4: Modern Warfare, gdzie mozolnie nabijałem kolejne poziomy prestiżu, pokazują dobitnie, że zabawa zaczyna się dopiero w trybie dla wielu graczy. Jednak z czasem wszystko się przy znanych produkcjach powoli nudzi i pojawia się nowy głód, który po prostu musi zostać zaspokojony. Co w takim przypadku uwolni nas obecnie ładnie od monotonni? Odpowiedź jest prosta - Battlefield 1943. Że jak, niby gierka z Arcade?
27.07.2009 | aktual.: 01.08.2013 01:51
Tak, ale to nie byle jaki tytuł, żadna tzw. popierdółka. Niemal od początku swojej przygody z Xboksem 360 sądziłem, iż produkcje ukazujące się na Xbox Live Arcade to jedynie zbędny, często drogi dodatek. Na szczęście obok odpychającego mnie UNO czy A Kingdom for Keflings, gdzie rozgrywka często zdawała się przeciągać w nieskończoność, w "sklepie" online MS zawitało i najnowsze dziecko DICE oraz Electronic Arts. Battlfield 1943 to odświeżona wersja hitu z blaszaków, który miał swoją premierę w 2002 roku - Battlefield 1942. Trzeba przyznać, że pomimo 7 lat na karku formuła nie zestarzała się ani o jeden dzień.
Cena 1200 punktów Microsoftu najwyraźniej nie okazała się zaporowa, przez co zaraz po premierze tytuł był niemal niegrywalny, a to za sprawą sporego zainteresowania, jakim się cieszył wśród społeczności graczy. Postawione serwery nie wytrzymały naporu 80.000 użytkowników, więc rozegranie jakiegokolwiek meczu graniczyło z cudem. Szczęściarze, którym jednak udało się dobić, narzekali na lagi i częste zrywanie połączenia. O dziwo DICE i "elektronicy" nie przeszli obok problemu obojętnie - zamiast tego zakasali rękawy i zabrali się do podbijania ilości serwerów, o czym wszyscy użytkownicy byli informowani na bieżąco. Fatalny początek na szczęście nie zniechęcił graczy, którzy obecnie cieszą się już płynną zabawą.
W Battlefield 1943 naprzeciw siebie stają armia japońska i amerykańska, a tłem gry jest oczywiście konflikt na Pacyfiku, gdzie walki toczyły się o każdą, nawet najmniejszą wysepkę. Nie inaczej jest tu. W sieciowych potyczkach bierze udział do 24 osób, których zadaniem jest zdobycie oraz utrzymanie pięciu strategicznych miejsc na mapie. Widoczne u góry ekranu dwa paski (niebieski i czerwony) kurczą się na skutek zdobywanych na polu walki punktów. Te wpadają niemal za wszystko: 30 za zdobycie flagi, 10 za zabicie przeciwnika, jednak jest to tylko podstawa, do której często dorzucą się dodatkowe oczka, między innymi za strzał w głowę, czy też zabicie defensywne.
[break/]Trzeba przyznać, że Battlfield 1943 nie zachwyca ilością dostępnych obecnie map. W ogóle z początku potyczki mogliśmy toczyć na rajskim Wake Island, rozległym Guadalcanal czy niezwykle klimatycznej Iwo Jimie. Na szczęście to nie wszystko - czwarta lokacja, Coral Sea, gdzie odbywają się jedynie walki powietrzne, została otwarta niedawno po tym, jak twórcy zanotowali 43 miliony zabójstw w meczach rankingowych. Każdą z map zaplanowano nieco na zasadzie lustra, przez co obie drużyny mają do swojej dyspozycji dokładnie te same rodzaje pojazdów. Świetnie zrównoważone jest tu też umiejscowienie dział przeciwlotniczych czy karabinów stacjonarnych.
Każda z drużyn do swojej dyspozycji otrzymuje trzy klasy postaci.Rifleman to typowe mięso armatnie. Gracz decydujący się na tę opcję nie ma absolutnie żadnych szans w starciu z pojazdami - jednak piechota to już inna sprawa. Karabin świetnie radzi sobie niemal na każdy dystans, a wyrzutnia granatów śmiało może położyć kilku przeciwników na raz. Infantry to mechanik, który za pomocą klucza francuskiego naprawi wszystko. Postać ma na wyposażeniu lekki karabin maszynowy i co najważniejsze - wyrzutnię rakiet, a ta zamienia mobilny sprzęt wroga w bezużyteczną, płonącą kupę stali. Na koniec zostaje Scout, którego nie mogło tu zabraknąć, bo to taki snajper. Ale poza karabinem z lunetą w jego plecaku znajdziemy również ładunki wybuchowe.
Tak przedstawiają się same podstawy. Jednak to, co jest siłą napędową tego tytułu, to moment, kiedy puścimy te wszystkie elementy w ruch. Mecze trwają mniej więcej po 30 minut, czyli innymi słowy mamy 1800 sekund panującego na planszy chaosu - lecz w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Jako że zazwyczaj trudno przekrzyczeć się z innymi ludźmi w drużynie, gra umożliwia tworzenie czteroosobowych grup, dzięki czemu ataki na kilka pozycji na raz mogą być bardziej skoordynowane. Będąc częścią takiego małego oddziału, na mapie nasi towarzysze i klasa danej postaci są wyszczególnieni, przez co nie szukamy się przez kilka minut. Dodatkowym atutem jest fakt, że po tym jak zostaniemy zabici miejsce naszego pojawienia się da radę ustawić tuż za plecami kolegi z grupy. Te elementy, podobnie jak zgranie wewnątrz drużyny, są kluczowe dla osiągnięcia zwycięstwa.
Nacisk na współpracę nie kończy się tylko na tym. Często szalę wygranej może również przechylić umiejętne wykorzystanie pojazdów. Tutaj tradycyjnie dla serii mamy jeepy, łodzie desantowe, czołgi i samoloty. Jakby tego było mało, na każdej z map znajdą się gniazda dział przeciwlotniczych oraz karabinów stacjonarnych. Wisienką na torcie i częstym punktem najcięższych starć, jest mały bunkier z radarem na dachu. Szczęściarz, który dostanie się do środka na kilka chwil przejmie kontrolę nad trzema majestatycznie wędrującymi w przestworzach bombowcami, a na planszy zabrzmią syreny informujące o zbliżającym się armageddonie. Oczywiście dla zrównoważenia całej zabawy, te olbrzymy są możliwe do zestrzelenia, jednak jeżeli jakimś cudem dotrą na wyznaczone przez gracza miejsce zasypują je bombami. A te równają z ziemią domy, lasy, pojazdy i co najważniejsze żołnierzy przeciwnej drużyny. "Zaraz, czy on ma na myśli autentyczne niszczenie obiektów?"
[break/]Jak najbardziej tak. Pomimo tego, że Battlefield 1943 jest tytułem z Xbox Live Arcade nie zapominajmy, iż stoi za nim DICE. Dzięki temu całą grę napędza silnik Frostbite, którego możliwości powinny być dobrze znane wielbicielom Battlefield: Bad Company. Dla reszty przypomnienie - w budynku nowe drzwi i okna robimy granatem, bądź też strzałem z czołgu, a lasy karczujemy serią z karabinu maszynowego. Jednym słowem destrukcyjny cud, miód i orzeszki... No dobra, to były trzy słowa. Przez silnik Frostbite nigdzie nie będziemy czuć się bezpieczni, a naloty dywanowe i poprzedzający je dźwięk syren wywołają u graczy strach oraz ogólną histerię.
Weźmy taką mapę Wake Island. Gdy rozpoczynamy mecz mamy niemal raj na ziemi - palmy, wioski rybackie, krystalicznie czysta woda, plaże, ogólnie sielanka. Po 30 minutach lokacja jest nie do poznania. Nie znajdziemy tutaj wysokich drzew, po domach zostały jedynie fundamenty, inne zabudowania płoną wznosząc ku górze kłęby czarnego dymu. Hangary oraz pozostałe wojskowe struktury leżą w ruinie, zaś na poboczach dróg spoczywają wraki pojazdów. Ziemia usłana jest lejami po zrzuconych bombach. Chciałoby się powiedzieć: "oto wojna właśnie, w jej najbardziej niszczycielskiej formie". Nie byłoby dla mnie żadnym zaskoczeniem, gdyby ten obrazek pokrywał się z autentycznymi wspomnieniami weteranów wojny na Pacyfiku...
No, ale dosyć chwalenia, czas znaleźć coś, do czego można się przyczepić. Największy rażący minus to brak możliwości stworzenia prywatnego meczu, w którym udział mogłoby wziąć mniej niż wymagane piętnaście osób. Idąc dalej tym tropem to czemu, kiedy chcę dołączyć do jakiegoś meczu z kumplami, gra pozwala zaprosić jedynie trzech znajomych i w dodatku często potrafi rozdzielić nasz zgrany oddział? Inną bolączką Battlefield 1943, jak wspominałem, jest mała ilość map, dlatego nie zdziwcie się, gdy gra piąty raz z kolei załaduje Wam tę samą lokację. Po macoszemu został też potraktowany system awansów, który poza wrzuceniem nam koło ksywki nowej odznaki nie daje kompletnie żadnych innych zysków. Ponadto samouczek niedokładnie wprowadza gracza w tajniki zabawy, a ukrycie go w którymś z kolei menu było raczej średnim pomysłem. Na koniec minus nieco naciągany, czyli brak kampanii, gdzie miejsce 23 żywych, nieobliczalnych graczy zastąpiłyby boty.
Reasumując, formuła Battlefield 1942, pomimo 7 lat na karku, nadal sprawdza się w praniu doskonale. Gra nie pozwoli nam odejść od monitorów przez długie godziny, a fani "zbieractwa" będą wniebowzięci kompletując wszystkie 12 osiągnięć, czy też 48 znaczków, które wpadną nam między innymi za zdobycie 5 flag czy rozjechanie przeciwnika każdym rodzajem pojazdu 25 razy. Mnie osobiście zaskoczyło, że Battlefield 1943 po zaledwie paru chwilach, jakie spędziłem na wirtualnym polu bitwy, uznałem za produkcję, która śmiało może stawać w szranki z pudełkowymi tytułami pokroju Halo czy Modern Warfare. Jest to produkt w pełni wart swojej ceny i co najważniejsze - działo DICE i EA udowadnia, że gra zakupiona na Xbox Live Arcade wcale nie musi być niszowym tytułem.