Brütal Legend

Tim Schafer to dla wielu graczy ikona branży elektronicznej rozrywki i trudno się temu dziwić, bo w końcu facet odpowiada między innymi za uznaną serię przygodówek Monkey Island oraz gry Grim Fandango czy Psychonauts. Twórca ten zawdzięcza swój sukces na pewno nowatorskiemu podejściu i pomysłom, które często wykraczały poza ogólnoprzyjęte standardy konkurencji. Te rozwiązania, odrzucane przez gigantyczne studia w obawie przed spadkiem sprzedaży, czy negatywnymi ocenami graczy i prasy sprawiły, że każdy tytuł spod skrzydeł Schafera stawał się z miejsca kultowym i był niezwykle miłą odskocznią od wypuszczanych coraz to na nowo gier z "taśmy". Czy Brütal Legend, czyli najnowsze dzieło studia Double Fine oraz Electronic Arts, podzieli los wcześniejszych produkcji Tima? No cóż - i tak i nie…

Redakcja

17.11.2009 | aktual.: 01.08.2013 01:51

Cała historia zaczyna się dość nietypowo. Naszym protegowanym jest Eddie Riggs, który na co dzień pracuje jako tzw. roadie. Gość ma pełne ręce roboty, bo trzymając się zawsze w cieniu dba o to, aby w czasie występu na scenie wspieranej przez niego kapeli wszystko było tip top. Taka złota rączka, która potrafi zbudować czy naprawić co potrzeba oraz doskonale zna się na swoim fachu. I jest najlepszym z najlepszych. Edward jako zagorzały wielbiciel cięższych brzmień czuje jednak, że czasy dobrej muzy metalowej odeszły w niepamięć. Gatunek został zmieszany z popem, hip hopem... Swoje zdanie zostawia niemniej dla siebie, skupia się na robocie, co w konsekwencji prowadzi do pewnego nieszczęśliwego wypadku. Eddie ginie, gdy przez wygłupy muzyków pseudo metalowej kapeli prosto na jego głowę zawala się scenografia. O dziwo śmierć to zaledwie początek, gdyż Riggs budzi się w świecie, gdzie zwykłe rzeczy nie dzieją się zbyt często. Witajcie w Krainie Metalu.

Zapewniam, że świat ten nie należy do najbezpieczniejszych i co najważniejsze - najnormalniejszych. Tu drzewa to kosmiczne połączenie rur wydechowych z żywą rośliną, spod ziemi niczym relikty dawnych czasów wynurzają się okryte mchem tłoki, a wzgórza zasypane są dziwacznymi pomnikami wzniesionymi przez kulturę wielbiącą heavy metal. Nawet kwiaty wyglądają jak charakterystyczne krzyże, jakie możemy zobaczyć na zdobieniach amerykańskich chopperów. Florze towarzyszy równie pokręcona fauna, na którą składają się stwory te duże, i te mniejsze, a każdy kolejny napotkany gatunek jeszcze bardziej oszałamia swoim wyglądem. Zapewne już rysuje się Wam obraz niemal jak z sennego koszmaru, niemniej zapewniam, że kraina ta choć na swój sposób chora, żyła niegdyś w harmonii. Oczywiście do czasu, gdy zły Lord Doviculus zapragnął przejąć nad nią władzę. W samym środku małej wojny domowej pojawiamy się my, zaś zadaniem bohatera jest naturalnie przeprowadzenie rewolucji.

Obraz

Przez mieszkańców tej dziwacznej krainy Eddie postrzegany jest oto jako wybraniec, który ma stawić czoła tyranowi. Nic dziwnego - nagle z dziecinną łatwością Riggs zaczyna ciąć przeciwników gigantycznym toporem, a brzdąkając na gitarze elektrycznej ciska w nich piorunami. Wkrótce poznaje też różnorakie riffy - jednym przywołamy sobie czterokołowy pojazd, a w czasie zażartej walki odpowiednią solówką na przykład stopimy przeciwnikom twarze. Możliwości jest kilka, a w momencie, gdy Eddie ma zabrzdąkać odpowiedni kawałek u góry pojawia się pięciolinia, przez którą przelatują odpowiadające przyciskom na padzie litery. Nie jest to może Guitar Hero, gdyż najprostszą wariację wykonamy dusząc zaledwie kombinacje 5 przycisków, lecz wplecenie tego typu minigry do zabawy to całkiem miłe urozmaicenie.

[break/]Lecz na tym nie koniec dziwacznych pomysłów Schafera. O ile z początku Brütal Legend jawi się jako klasyczny przygodowy „sandbox”, czyli gra z otwartym światem i towarzyszącymi wątkowi głównemu misjami pobocznymi, to tak naprawdę stanowi także strategię czasu rzeczywistego. Jednak podobnie jak zwariowany świat stworzony specjalnie na potrzeby tytułu i „RTS-owe” elementy naginają nieco twarde zasady, jakimi kieruje się ten gatunek. W najnowszym dziele Double Fine nie doświadczymy mapy, czy też malutkiego kursora, którym precyzyjnie zaznaczymy odpowiednie jednostki. Centrum dowodzenia jest sam Eddie. Pod „krzyżakiem” na padzie rozmieszczone są proste komendy, takie jak atakuj, broń czy "do mnie". Oczywiście rozkazy usłyszą jedynie Ci, którzy są niedaleko bohatera, przez co niestety często do danej bitwy rzucimy jednostki, co do których mieliśmy inne plany. Ale w żadnym razie nie psuje to rozgrywki, bo w końcu po tytuł nie sięgną zapaleni stratedzy. Tu chodzi tylko o dobrą zabawę. Wojska przywołamy grając na gitarze, a całe pole bitwy obejmiemy wzrokiem z powietrza, gdy tylko Riggs dostanie skrzydła (a doczekamy się ich bardzo szybko).

Obraz

Ukazanie szerokiej krainy jest fantastyczne, ale czas potrzebny do ukończenia gry to już bolączka Brütal Legend. Mogło by się zdawać, że otwarty świat zapewni wiele dni niemal niekończącego się zwiedzania (i tak poniekąd jest z uwagi na liczne pochowane "znajdźki"), jednak główny wątek przykuje do konsoli na zaledwie 8 godzin. I prawdę mówiąc tego wyniku specjalnie nie wydłużają zadania poboczne, jakie oferuje pozycja, bo gra wyraźniej cierpi na bolączkę pierwszego Assassin’s Creed, gdzie cały czas mieliśmy do zrobienia dokładnie to samo. Tu zadania drugoplanowe głównie skupią się na przygotowaniu zasadzki na wrogi patrol, transport zaopatrzenia z punktu „A” do „B”, czy też wyścig z nieszczęśnikami, którzy uważają, że to właśnie ich pojazd jest najszybszy. Ten ostatni element akurat prawdę mówiąc jest też najlepiej wykonany, a to za sprawą świetnie pomyślanych, dynamicznych punktów kontrolnych, które płynnie zmieniają swoje położenie, dzięki czemu nie zgubimy się, ani nie wylecimy z trasy.

Ponadto misje poboczne cierpią jeszcze na jedną przypadłość – powtarzane w kółko te same linijki dialogów. Dostępnych wariacji jest niewiele, przez co wystarczy przebrnąć przez pierwsze kilka zadań, by zaraz usłyszeć dokładnie te same teksty. Pociesza jednak fakt, że w Eddiego Riggsa wcielił się nie kto inny, jak sam Jack Black. Komik odwala kawał doskonałej roboty, każde słowo wydobywające się z ust bohatera jest pełne specyficznego poczucia humoru i to właśnie w dużej części jest siłą napędowa Brütal Legend. Naturalnie, jak przystało na produkcję we współpracy z Electronic Arts, w grze pojawiły się jeszcze inne sławne nazwiska. Lemmy Kilmister z zespołu Motorhead, Rob Halford - czyli wokal w Judas Priest, czy kultowy Ozzy Osborne to osobistości, których w tytule o takiej tematyce nie mogło zabraknąć. Każdy z muzyków poza swoim głosem użyczył też wyglądu cyfrowej postaci, stąd wszelakie usprawnienia do posiadanej furki czy też umiejętności głównego bohatera zakupimy na przykład u lidera Black Sabbath, a znajomo zarysowany uzdrowiciel "Killmaster" wspomoże naszą małą partyzantkę w walce z Lordem Doviculusem.

Obraz

Gra po prostu nie mogła się obejść bez bogatej ścieżki dźwiękowej. Na warstwę "słuchową" składa się około stu kawałków z przeróżnych gatunków muzycznych, a wśród nich kawałki takich legendarnych zespołów jak (oczywiście) Black Sabbath, 3 Inches of Blood, Rob Zombie , Slayer, Megadeth, czy Scorpions. Ale nie zabrakło też i ciut młodszych artystów, usłyszymy chociażby kilka utworów Tenacious D oraz Marilyn Manson. Co dobre, wiele piosenek z początku jest poblokowanych, lecz z w miarę postępu w grze zyskamy dostęp do coraz większej biblioteki nut bogów metalu. Muzyka to taki element w Brütal Legend, który jest zdecydowanie zapięty na ostatni guzik, dlatego okropnie trudno do czegoś się w tym temacie przyczepić.

[break/]Nie inaczej jest z trybem multi. Do dyspozycji dostajemy trzy armie - Ironheade na czele której stoi Eddie, dołujące i wzorowane na gatunku goth Drowning Doom lub Tainted Coil kierowane przez Doviculusa. Rzecz jasna każda ze stron ma swoje mocne i słabe punkty, przez co cały tryb zdaje się być dziwną wariacją zabawy w kamień, nożyce, papier. Podobnie jak w kampanii, tu także rozgrywka RTS jest pewnym chaosem, ale jeśli wierząc słowom Tima Schafera tak od początku było w zamyśle. Jednostki przywołujemy naturalnie za pomocą brzdąkania na gitarze, wreszcie bardziej przydaje się możliwość połączenia sił z którymś z podwładnych, przez co stajemy się iście destrukcyjną siłą na polu walki. Rozgrywka skupia się głównie na pozyskaniu jak największej ilości surowców - którymi są tu fani, i rozbudowaniu nie tylko armii, ale również naszej sceny robiącej za bazę główną. Zabawa kończy się, gdy estrada gracza zostaje zniszczona. Areny, na których przyjdzie się nam pojedynkować są wzorowane na lokacjach znanych z kampanii.

Obraz

Wizualnie gra nie zachwyca. Spadki animacji są częste, zaś jakość tekstur nie powala. Modele bohaterów wykonano sympatycznie, posiadają one charakterystyczne, nieco karykaturalne cechy muzyków i aktorów, którzy użyczyli im swojej twarzy, niemniej miałem okazje ogrywać znacznie ładniejsze tytuły, oferujące często większy otwarty świat niż to, co prezentuje Brütal Legend. Aczkolwiek zdecydowanie - Schafer niczym szalony naukowiec powołał do życia krainę tak pokręconą, że na próżno gdzie indziej szukać przykładów, które mogłyby przynajmniej w najmniejszym stopniu rywalizować z tym, co da się tu ujrzeć. Projekty miejscówek powalają pomysłowością. Elementy krajobrazu mieszają się z fragmentami architektury pradawnych plemion kochających ciężkie brzmienia. Do tego to niesamowite uniwersum zdaje się być dziwnie znajome. Dlaczego? Bo do jego stworzenia czerpano inspirację z groteskowych okładek płyt zespołów grających przeróżne odmiany metalu.

Obraz

Powracając do kwestii ze wstępu - wielka szkoda, że produkcja studia Double Fine ma małe szanse stać się kultową, a sprzedaży raczej nie napędzi marketing, w który wpompowano niemałe pieniądze. Żadna z poprzednich gier Schafera nie była aż tak rozreklamowana - komiczne konferencje prasowe z Jackiem Blackiem w przebraniu Eddiego Riggsa, czy wideo dzienniki z kolejnych faz produkcji gry to jedynie kilka z szalonych pomysłów speców od PR w Electronic Arts. Wpadką jest też sama data pojawienia się gry na rynku - wyszła ona niebezpiecznie blisko debiutu tak wyczekiwanego Call of Duty: Modern Warfare 2 czy Dragon Age: Początek – nowego „erpega” od BioWare. Jednak jak już ogracie te wszystkie wielkie hity nie zapomnijcie przysiąść też do Brütal Legend. Gorąco polecam.

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)