Burnout Paradise
No i stało się. Po miesiącach karmienia nas fantastycznymi zwiastunami nowego Burnout Paradise w końcu osobiście możemy sprawdzić co tym razem zmajstrowało dla nas Criterion Studios. Czy wreszcie ujrzymy te realistyczne, wymarzone „dzwony” w jakości HD w akompaniamencie dającego po uszach piskiem wgniatanej blachy przestrzennego dźwięku Dolby Digital? Przy zestawie wielka plazma plus pięć głośników efekt jest przerażająco wiarygodny...
01.02.2008 | aktual.: 01.08.2013 01:54
Paradise CityMam nadzieję, że każdy posiadacz konsoli zdążył zapoznać się ze wspaniałą serią Burnout. Ta mocno arcade’owa, pełna niezdrowej zadymy produkcja fanów demolki, Criterion, na całym świecie zdobyła uznanie milionów graczy. Mnogość trybów zabawy, przeróżnej maści fury, przepiękne oraz zróżnicowane trasy, a wszystko skąpane w powalającej oprawie A/V. Jeśli kochasz klimaty czterech kółek z pewnością spędziłeś z tą grą przynajmniej kilkanaście godzin. Nie zdziwię się, również jeśli już obgryzasz paznokcie w nerwowym oczekiwaniu na kuriera, który dostarczy Ci upragnione pudełko z „rajem”. Zanim jednak to nastąpi pozwól, że poprawię Twoją gardę. Jeszcze o tym nie wiesz, ale ciosy będą potężne...
Pierwsze uderzenie nowości jest niespodziewanie szybkie. Kiedy tylko odpalamy Burnout Paradise lądujemy na ulicach miasta, które od samego początku jest całościowo dostępne dla ciekawskiego gracza. Żadnych sztucznych podziałów na tory, misje, levele, czy popularnie – z góry narzucone zadania. Zupełnie jakbyśmy rozpoczęli przygodę z ostatnimi częściami serii Need For Speed. Odbieramy ze złomowiska zdezelowanego rupcia, powoli poznajemy zakątki złożonej metropolii, a kiedy już poczujemy chęć motoryzacyjnego mordu rozglądamy się za porozrzucanymi po okolicy wyzwaniami i dopiero rozpoczynamy rozgrywkę właściwą.
Fani produkcji mogą w tym momencie zacząć się zastanawiać, czy owa zmiana korzystnie wpływa na grywalność nowego Burnouta? Początkowo takie podejście do sprawy daje niesamowitego kopa adrenaliny, gdyż z miejsca całe miasto leży u naszych stóp. Z drugiej jednak strony dość szybko możemy poznać czekające na nas trasy z racji tego, że teren naszych poczynań, choć obłożony świetną architekturą, jest co najwyżej średniej wielkości. Mi osobiście rozwiązanie to przypadło do gustu, bo pomimo, iż kocham recenzowaną produkcję za mocno arcade’owe zacięcie, szczypta realizmu w takiej, czy innej formie nigdy nie zaszkodzi.
[break/]Konkurencje o których cicho napomknąłem przed chwilą, prócz tych znanych z poprzednich odsłon, doczekały się kilku nowości. Jak doskonale pamiętacie mamy zwykłe wyścigi - ich charakter nieco uległ zmianie, co oczywiście jest sprawką ułożenia tras przebiegających teraz dość dowolnie przez całe miasto, a z tego względu pewne przyzwyczajenia muszą odejść w niebyt. Doświadczeni gracze doskonale zdają sobie sprawę, że najlepiej wypada trzymać się oponentów jak najbliżej, aby nabijać na nich dopalacze, tak dodatkowo bardzo istotne stało się też poszukiwanie skrótów na drodze.
Następny nowy tryb to chyba kalka sytuacji na polskich drogach - „market man”. Tutaj wszyscy polują tylko na furę gracza, a naszym zdaniem jest zwyczajnie dojechanie do domu w jednym kawałku. Taki „road rage” to zdecydowanie rodzynek serii, uwielbiana przez graczy zadyma polegająca na kasowaniu fur oponentów. Kiedy, jednak i to nam się lekko znudzi zawsze możemy pobawić się w rasowego kaskadera w opcji „stunt run”. Na czym ona polega? Wystarczy znaleźć w mieście odpowiednią skocznię, platformę, lub daszek i wyskoczyć z niej przy prędkości „ile fabryka dała, byle nie dać ciała”. Efektowne salta oraz obroty w powietrzu obowiązkowe. No i na koniec jeszcze pewna „ciekawostka” nowego Burnouta Paradise… Tzw. „show time” odpalane po naciśnięciu obu przycisków nad spustami równocześnie serwuje nam zmniejszony stan nieważkości przy jednym, całkiem oczywistym celu - totalnej demolce wszystkiego co nas otacza. Trafiony autobus lub też zawieszony na kilku metrach billboard gwarantują najwięcej punktów.
Dzień dobry. Dokumenciki poproszę.Tryb kariery jest prosty, żeby nie rzec banalny - do tego zdążyliśmy się jednak przyzwyczaić, toteż kompletnie nie należy odbierać sprawy jako wady tytułu. Po prostu zdobywamy kolejne licencje, a w odpowiednich menusach odnajdujemy informacje ile jeszcze nam brakuje zwycięstw do osiągnięcia wyższego „stanu wtajemniczenia”. Zero zaawansowanych ustawień, sklepów z częściami, alu felg, itd. Chcesz zmienić kolor? Możesz to zrobić nawet w czasie wyścigu, wystarczy tylko przejechać się do lakiernika... A co z nowymi furami? No o bardziej współgrające z charakterem rozgrywki rozwiązanie pozyskiwania świeżych aut jest naprawdę trudno - po wygranym spotkaniu konsola najzwyczajniej w świecie wskazuje nam na mapie naszą upragnioną nagrodę, my namierzamy ją w gąszczu ruchu ulicznego, rozpalamy gumy do czerwoności i zapewniamy sobie wesołe doznania stłuczkowe gdzieś na poboczu...
Samych wehikułów jest 75, te zaś podzielono na 3 rodzaje: furki z kategorii „aggression” są dosyć wolne, ale wytrzymałe; autka „stunt” świetnie nadają się do trzepania kombosów wysoko nad ziemią; „speed” zaś to łamacze rekordów. Oprócz standardowych różnic w kwestii atrybutów – szybkość, zwrotność, wytrzymałość – te trzy grupy dzieli jeszcze jeden element. Najszybsza klasa samochodów może odpalić „boosta” tylko wtedy, gdy będzie on naładowany ma maksa. Przyznam, że jest to trochę dziwna decyzja developera znacznie utrudniająca rozgrywkę. Zdecydowanie wolałem poprzednie odsłony kiedy to można było z turbo korzystać w każdej chwili.
[break/]Zbiorowy kataklizmNawet jedynakom zabawa samemu może się kiedyś znudzić. Twórcy z Criterion doskonale zdawali sobie z tego sprawę, przy okazji tworzenia Burnout Paradise skrzętnie przygotowując opcję multiplayer w pełni korzystającą z dobrodziejstw Xbox Live! I przyznam, że działa ona niesamowicie sprawnie. Kod gry został nawet tak perfekcyjnie dopracowany, że podczas normalnego „singlowego” wyścigu możemy błyskawicznie przenieść się do tej samej rozgrywki, ale już z innymi graczami. Zero zmiany fury, lokacji, czy podawania rozmiaru buta. Kosmos. Jedyna, różnica jest taka, że nie znajdziemy zadań, jak to miało miejsce w pojedynczej zabawie, na skrzyżowaniach. Tutaj Host wybiera tryb, długość, rodzaj wyścigu, itd. Dodatkowo producent dorzucił jeszcze jeden, całkiem ciekawy patent, tzw. „mugshot” polegający na obsłudze kamerki internetowej – robi zdjęcie graczowi tuż przed jego kraksą. Miejscami widoki są bezcenne...
Na detaluWizualnie Burnout Paradise pieści absolutnie wszystkie zmysły. To jak prezentuje się zwiedzana przez nas metropolia, lub odpicowane do granic możliwości fury pozostawia trwały ślad w psychice gracza. Przyznam się nawet, że pierwsze kilka godzin kontaktu z nowym dzieckiem Criterion Studios spędziłem jedynie na podziwianiu odwiedzanych przeze mnie okolic. Musicie ujrzeć na własne oczy słońce odbijające się w powierzchni drapaczy chmur, błyszczące otoczenie migoczące na masce prowadzonego przez nas pojazdu, lub chociażby cudny, wielki most roztaczający się nad pobliska zatoczką. Doznania niesamowite, choć niezbyt udanie przygotowujące nas na szok podczas dynamicznych zmagań. Bo zwłaszcza efektowny montaż „dzwonów”, ociekających masą sypiących się detali może bezpowrotnie skrzywić nasze poczucie „niepowtarzalnego piękna” i spokoju. No cóż – Burnout od zawsze propagował uroki ulicznej apokalipsy.
Raj ArcadeBurnout Paradise to bez wątpienia bardzo dobra odsłona serii. Bazuje co prawda na sprawdzonych przez lata pomysłach, ale dzięki możliwości swobodnego zwiedzania miasta oraz nowym trybom zabawy dostarcza spory powiew świeżego, rajskiego powietrza. Z drugiej strony nie ma co sie oszukiwać - tytuł ten to oprócz pokazu możliwości nowoczesnego silnika w kwestii wspaniałej oprawy A/V jest prawdopodobnie także sprawnie przeprowadzonym eksperymentem, który ma na celu wskazanie graczom w jakim kierunku będą podążać kolejne odsłony serii. Czy udanym? Czas pokaże.