CES 2020. Przyszłość prezentuje się wyjątkowo nudno
Targi elektroniki użytkowej CES 2020 mają być oknem w przyszłość. Zaglądając do niego, mamy się dowiedzieć, jak będziemy żyć za 5, 10 i 20 lat. Patrząc na tegoroczny CES, można dojść do wniosku, że będziemy żyć dokładnie tam samo, tylko z większym telewizorem i upierdliwym wirtualnym asystentem.
11.01.2020 | aktual.: 12.01.2020 09:47
W branży dziennikarzy technologicznych popularną opinią odnośnie targów CES (i nie tylko) jest ta, że impreza straciła na swoim prestiżu i nie dzieje się na niej nic ciekawego. Wielu technologicznych gigantów pokazuje swoje line-upy produktów na rozpoczynający się rok, a prawdziwe nowości zostawia na specjalne, własne pokazy.
Do tego trzeba dodać widoczną stagnację, która ewidentnie dotknęła branżę elektroniki użytkowej i chwalenie się prototypami, które w najlepszym wypadku trafią pod strzechy za kilka lub kilkanaście lat. Często takie prototypy po dwóch-trzech kolejnych wersjach odchodzą w zapomnienie.
W rezultacie po każdych kolejnych, dużych targach technologicznych mam wrażenie, że niektóre produkty widziałem już wcześniej, teraz są tylko szybsze/mniejsze/większe/inteligentniejsze* (niepotrzebne skreślić). Ewentualnie są to produkty, z których nikt nigdy nie skorzysta.
W przypadku targów CES w Las Vegas niemoc firm technologicznych widać po tym, że coraz więcej miejsca wystawowego zaczynają przejmować firmy z branży motoryzacyjnej, która ma po prostu więcej pieniędzy na reklamę.
Wszystko to powoduje, że targi technologiczne przestały być emocjonujące, a szum medialny na ich temat w najlepszym wypadku kończy się razem z zakończeniem samej imprezy.
Jest jednak światełko w tunelu, które powinni dojrzeć organizatorzy, czyli CTA (Consumer Technology Association). Tym światełkiem są startupy. Stoiska z młodymi firmami to zdecydowanie moje ulubione miejsca na wszelkich targach. Można tu zobaczyć prawdziwie nowatorskie, ryzykowne i przełomowe urządzenia i rozwiązania. Można bezpośrednio porozmawiać z założycielem, właścicielem i głównym inżynierem (w 90 proc. przypadków jest to jedna osoba). W końcu można zobaczyć, co potrafi nauka i nowa technologia, gdy nie jest wtłoczona w korporacyjne ramy.
Duzi gracze nie musieliby wcale tracić na takim przeniesieniu środka ciężkości. Stoiska start-upowe, które zazwyczaj zajmują 1/20 powierzchni dużych wystawców, można by umieścić pomiędzy globalnymi gigantami. Zresztą niektóre korporacje mają własne inkubatory start-upów i laboratoria, jak np. C-Lab Samsunga.
Ta zamiana jest potrzebna, aby tchnąć w targi technologiczne nowe życie i przywrócić dawną energię. Bo przecież nowy line-up telewizorów zobaczymy w sklepach, a setne słuchawki z dynamicznym basem już nikogo nie interesują od końca lat 2000 (przypominam, że to już 20 lat). Inaczej każde targi będą dla dziennikarzy technologicznych kończyły się znaną do bólu wymianą zdań: "widziałeś coś ciekawego", "nie, a ty?", "też nie. To co, piwo?". A gdy nas nic nie ekscytuje, to jak mamy przenieść na naszych czytelników tę ekscytację?