Człowiek Trumpa zakończy neutralność sieci. A co z prywatną cenzurą?
Neutralność sieci od wielu lat przestała być już zagadnieniemczysto ekonomicznym i technicznym, stając się jedną z kluczowychkwestii internetowej polityki. Nie zaskakuje więc, że politycznetrzęsienie ziemi, jakie zafundował Ameryce i światu Donald Trump,daje się odczuć na tym polu. Nie zaskakuje też, że otwarciewrogie nowemu prezydentowi media amerykańskie, w tym media IT, niezostawiają na tych zmianach suchej nitki. Zaskakuje jednak poziomdwójmyślenia, do jakiego media te wzniosły się w swojej refleksjinad tym, co się dzieje dziś z Siecią.
01.03.2017 | aktual.: 01.03.2017 21:06
Jednym z gości tegorocznego Mobile World Congress był Ajit Pai,nowy przewodniczący amerykańskiej Federalnej Komisji Komunikacji(FCC), organu regulującego w USA wszystkie sprawy związane ztelekomunikacją. Zaufany człowiek człowiek Donalda Trumpa, od latdziewięćdziesiątych pracujący w organach federalnejadministracji, dał się od początku poznać jako przeciwnikurzędniczych interwencji w biznes – w tym właśnie doktrynyneutralności sieci. Dla Paia wzrost w dziedzinie informatyki itelekomunikacji możliwy jest jedynie poprzez usuwanie barierprawnych, otwieranie drogi wolnorynkowym inicjatywom.
Z tej perspektywy neutralność sieci, jako narzucona przezregulatora telekomunikacyjnego doktryna o traktowaniu wszystkichpodmiotów internetowych na równi przez operatorów infrastruktury,szkodzić ma wzrostowi gospodarczemu i tworzeniu miejsc pracy. Wkońcu na całkowicie wolnym rynku kto mógłby zabronić Google czyMicrosoftowi płacić więcej za uprzywilejowanie ruchu do ich usługod sieci szkieletowych po ostatnią milę? Jasne, mogłoby todoprowadzić do podziału Internetu na „ten lepszy”, traktowanypriorytetowo, oraz zwykły, w którym tkwiłyby biedne startupy.Pozwoliłoby to też wchodzić operatorom telekomunikacyjnym wteoretycznie szkodliwe dla konsumentów partnerstwa z dostawcamiusług – np. rozliczanie ruchu do wybranych serwisów po zerowejstawce. Czy rynek jest w stanie znaleźć tu sam równowagę? Paiuważa, że jak najbardziej.
Dlatego też w Barcelonie przewodniczący FCC powiedział to, cojuż mówił wielokrotnie – neutralność sieci jest błędem, atraktowanie dostawców sieci jako firm świadczących usługiużyteczności publicznej (ang. *utilities) to przestarzałakoncepcja, wywodząca się z założeń polityki antymonopolowej lattrzydziestych zeszłego stulecia. Nijak nie nadaje się to doregulacji Internetu. Nowa administracja Trumpa chce, by politykainternetowa była pragmatyczna, a nie ideologiczna. Przyjmujemy toco działa, odrzucamy to, co nie działa *– stwierdził Pai.
Zauważył on też, że doktryna neutralności sieci szkodzipostępowi technicznemu: do powstania sieci telekomunikacyjnych 5Gpotrzebujemy inteligentnej infrastruktury, a nie prostych rur.Tymczasem im rząd będzie biznesowi bardziej utrudniał wdrażanietakiej inteligentnej infrastruktury, tym mniej prawdopodobne jest, żewielcy operatorzy telekomunikacji zechcą włożyć w nią niezbędnemiliardy dolarów. Zbył wreszcie zastrzeżenia wobec rozliczaniaruchu internetowego po stawkach zerowych dość populistycznymargumentem – klienci lubią za darmo.
Neutralność tam, gdzie nam wygodnie
Temat neutralności sieci jakwidać jest trudny i wieloaspektowy – i trzeba go rozpatrywać wświetle fiaska dotychczasowych inicjatyw, które neutralność siecimiały zagwarantować na gruncie ideologicznym, na czele z popieranymprzez prezydenta Obamę zestawem regulacji znanych jako OpenInternet Order. Dotyczyły one szczególnie dostawców kablowegoInternetu, zabraniając im wszelkich form dyskryminacji i blokowanialegalnie działających usług, i nakazując bardziej przejrzystepraktyki zarządzania siecią. Wobec dostawców internetubezprzewodowego regulacje zostały jednak rozluźnione, otwierającdrogę do rozmaitych form partnerstwa między telekomami anajwiększymi serwisami internetowymi.
Czemu jednak mówimy odwójmyśleniu? Problem neutralności sieci w szerokim rozumieniudotyczy więcej, niż tylko operatorów telekomunikacyjnych. Jeśliktoś popiera, by na mocy rządowych regulacji dostawcominfrastruktury sieciowej zabraniać faworyzowania usług czyblokowania wszelkich legalnie działających serwisów, to jakuczciwie może popierać praktyki faworyzowania pewnych legalnychtreści, czy też blokowania innych legalnych treści przez dostawcówwielkoskalowych usług internetowych?
Mamy tu na myśli główniepraktyki serwisów takich jak Facebook czy Twitter, które szczycąsię wręcz wprowadzaniem takich rozwiązań, które miałybyuniemożliwić użytkownikom wypowiedzi niezgodne z arbitralnieprzyjętymi regulaminami. W imię walki z „fałszywymi newsami”czy „mową nienawiści”, serwisy te blokują użytkowników,banują ich, ukrywają ich wypowiedzi tak by nie mogły dotrzeć doszerszego grona.
Czym to się różni odmonopolistycznego koszmaru, przed jakim przestrzegają obrońcyneutralności sieci? Gdyby – jak sugerują niektórzy ludzie wotoczeniu prezydenta Trumpa – przekwalifikować wielkie serwisyinternetowe na dostawców usług użyteczności publicznej, te ichcenzorskie praktyki musiałyby się skończyć. Jednak wiodąceamerykańskie serwisy IT otwarcie wspierają tę politykędyskryminacji wypowiedzi konserwatywnych, niezgodnych z wyznawanymiprzez wydawców liberalnymi wartościami. W tym obszarze neutralnośćsieci już dla nich nie istnieje.