DaRMozjady – w zasadzie niegroźne?

W końcu doczekałemsię zapowiadanego w redakcji felietonu poświęconegoDRM i zgodnie z wewnętrzną obietnicą - kilka słów innegospojrzenia, które gotowe było już od pewnego czasu i czekało nadrobne poprawki dostosowujące do treści Ryana. Skradając się oboktej drobnej nieuczciwości chciałbym zaznaczyć, że jest to nie tylepolemika z autorem - którego mam przyjemność znać osobiście iktórego bardzo sobie cenię - ale z zaprezentowanym spojrzeniem.Gdyby vortal dobreprogramy były gazetą, zamieściłby oba felietonypo przeciwnych stronach rozkładówki pod hasłem "dwa bieguny".

01.01.1999 01:12

Tak więc po pierwsze, primo, tematzabezpieczeń płyt CD, DVD i innych fizycznych nośników jest o tylemało ciekawy, ze dni tych rozwiązań są policzone, a wszelkiedotychczasowe próby zabezpieczeń nośnika a nie formatu danychskończyły się totalną kompromitacją (pierwsze wysiłki Sony w tymzakresie zniweczył zwykły marker), więc nie tędy droga. W tejchwili muzyka to MP3, wideo to AVI i rozpaczanie nad naklejkami czywrzutkami do płyt to - z całym szacunkiem - strata cennego wysiłkuliterackiego :-) Daleko bardziej interesujący problem związany z DRM dotyczy techniki celów zabezpieczeń samych danych, bez względu na to, w jakisposób docierają one w ręce odbiorcy - czy to na płycie, czy toprzez Internet, przez pendrivea, radio, satelitę czy dzięki biletomna koncert. Każde bowiem, nawet najlepsze cyfrowe zabezpieczenieprzed kopiowaniem danych boleśnie kapituluje przed technikąanalogową - co z tego, w jaki sposób zabezpieczymy płytę czy plik,jeśli możemy odtworzyć go przez głośniki i przy pomocy mikrofonuzgrać do dowolnego formatu bez zabezpieczeń? Owszem, utracimytrochę na jakości, ale raz - zyskamy na kieszeni, dwa - technologieminimalizujące straty powstające w takim procesie rozwijają sięnawet szybciej od DRM. I tu dochodzimy do sedna problemu. Koncepcja DRM jest bowiem dużostarsza niż powszechnie się wydaje i obecna jej implementacja -która jak widać już teraz budzi spore kontrowersje - jest jedynierozwiązaniem przejściowym. W istocie rzeczy nie chodzi bowiem okontrolę danych, a o kontrolę zachowania użytkownika - to dopierodaje przecież gwarancję, że pieniądze koncernów będą się mnożyć bezprzeszkód. Brzmi jak spiskowa teoria dziejów? Możliwe, ale moje 25 lat doświadczeń - i to z samego kraju nadWisłą - pokazuje że życie potrafi pisać scenariusze, przy którychbledną najlepsze powieści sensacyjne. Jeśli nie lubicie przyjmowaćniczego na wiarę, czas zainteresować się porozumieniem zawartym w1999 roku przez takie korporacje jak Compaq, HP, IBM, Intel iMicrosoft. W tej chwili sojusz ma już ponad dwustu członków inazywa się TCPA (TrustedComputing Platform Alliance). Jego cele są bardzo złożone. Popierwsze dąży do wdrożenia platformy TCP (Trusted ComputingPlatform) bazującej na zapleczu sprzętowym TPM (Trusted PlatformModule) i odpowiednich rozwiązaniach softwareowych. Warto zwrócićuwagę, że te wymyślone w 1999 roku nazwy leżały uśpione przezniemal 6 lat w oczekiwaniu na odpowiedni moment. Najpierw światłodzienne ujrzało określenie podstawowej koncepcji DRM - nad którymrozwodzi się Ryan - natomiast w tym roku wraz z Windows Vistapojawi się kolejny element układanki, mianowicie sprzętowekomponenty Trusted Platform Module reklamowane przez Microsoft jakorozwiązanie z zakresu nie tyle DRM, co bezpieczeństwa. Nie wolnojednak zapominać, że pierwotna koncepcja tej technologii powstała wczasach, kiedy podejście do bezpieczeństwa definiowały standardyWindows 95. To, że w międzyczasie bezpieczeństwo stało się gorącymtematem który pozwolił ubrać TPM w eleganckie opakowanie nieznaczy, że pierwotne cele zostały zarzucone. Skoro - jak widać - wszystkie obecne wydarzenia prowokujące autorówfelietonów rysowane są ręką owego porozumienia z 1999 roku, wartoprzyjrzeć się co jeszcze znalazło się w celach TCPA. Kolejnymbowiem elementem planu sojuszu jest lobbing forsujący uchwalenie wUSA zmian ustawy CBDPTA (Consumer Broadband and Digital TelevisionPromotion Act), które miałyby zmusić rynek do wprowadzeniasprzętowych rozwiązań DRM i zabronić dokonywania aktów sprzedażyczy kupna produktów nie spełniających norm platformy opracowanejprzez TCPA (pod karą pięciu lat więzienia lub grzywny w wysokościpół miliona dolarów). Brzmi groźnie i nierealnie? Kilka lat temutak właśnie mówiło się o samych chipach... Pierwsze przymiarki do poparcia rozwiązań technologicznych aktamiprawnymi zostały już wykonane. W 2003 roku amerykański urządfederalny do spraw kontroli komunikacji (FCC) podjął kroki w celu zmuszenia producentów elektroniki użytkowej, w tymkomputerów, do implementacji sprzętowych rozwiązań DRM do końcalipca 2005. Sprawa została jednak odsunięta w czasie, a ekspercijako powód podają przesunięcie pierwotnych planów premiery WindowsVista - będącego przecież jednym z kluczowych elementów całegosystemu, który miał wprowadzić TPM jako aspekt bezpieczeństwaużytkownika a nie metody na ograniczenie jego wolności. W tejchwili wiadomo już, że do podobnych rozwiązań prawnych sojusz TCPAprzekonuje nie tylko rząd USA, ale i Australii. Lobbing w innychczęściach świata to zatem tylko kwestia czasu i pozostaje w tymmiejscu szczerze podziękować Andrzejowi Lepperowi i spółce, któraskutecznie pcha nasz kraj w bezpiecznym z tego punktu widzeniakierunku. Wracając do tematu felietonu Ryana... Rootkit w oprogramowaniuSony? Dylematy moralne przy zgrywaniu płyt do formatu MP3 nakomputer mamy? Lament o prawa klientów? Hologramy i mafijnepraktyki ZAiKSu? Przyznacie, że na tle tego co rozgrywa się zakulisami to dziecinne problemy, gra bowiem toczy się o znaczniewiększą stawkę. Biorąc bowiem pod uwagę to, że skutecznerozwiązanie problemu ochrony własności intelektualnej połączyłowysiłki wielu wpływowych firm z branży czerpiących zyski z prawautorskich (rozrywka, oprogramowanie, biotechnologie), należyspodziewać się że obecne problemy to jedynie wierzchołek górylodowej. Już widać, że kręcący z początku nosem na podobne praktykisektor producentów sprzętu, dla którego sprawa jest kłopotliwa bonie przekłada się znacząco na zyski, budzi za to nieufność - poddałsię i klepnął całą sprawę. A gdy wszystkie elementy tegoprzemyślanego planu pojawią się na swoich miejscach, użytkownikównikt już wtedy nie będzie o nic pytał, tylko oznajmi nowezasady. Pytanie jednak, czy należy się tego obawiać? W krótkiejperspektywie - z pewnością będzie to rewolucja boleśnie atakującanasze przyzwyczajenia. Warto jednak zastanowić się nad jejmożliwymi skutkami. Obecna nieskrępowana wolność jest bowiem takżepewnym wypaczeniem. Wypaczeniem, zapytacie? A jak inaczej nazwaćsytuację, w której dwudziestokilkuletnia dziewczyna o kompletniepustej głowie, wypromowana przez siedzących za kulisami bossówprzemysłu medialnego, dziewczyna której jedynym wkładem własnymjest twarz i głos pasujący do aktualnie wykreowanegozapotrzebowania, wydaje miliony dolarów żeby kupować sobie wrezydencji na Malibu sedes wysadzany brylantami? Jest to możliwe,bo przy całym ubolewaniu przemysłu rozrywkowego nad upadkiemmoralności rysującym widmo śmierci głodowej artystów, obecnynieograniczony dostęp do treści także kreuje olbrzymie trendyfinansowe - czasami w wypaczony sposób. Studenci piracącyoprogramowanie Adobe wpływają na późniejsze decyzje swoichpracodawców w zakresie zapewnienia im narzędzi do pracy. Urzędnicyprzyzwyczajeni do pracy na pirackich wersjach Windows w domuprzeciwstawiają się instalacji na komputerach w pracy nieznanego imLinuksa. I tak dalej, i tak dalej... Obecna skala piractwa jestistotnym elementem teorii wyboru konsumenta, która zniekształcawolny rynek czyniąc go podatnym na manipulacje. Co stanie się, jeśli każdy będzie musiał zapłacić za to, co obecniebierze za darmo? Po pierwsze, zaczniemy podejmować decyzje w sposóbbardziej świadomy. Po drugie, to co w chwili obecnej kosztuje duże- zbyt duże pieniądze - stanieje, bo wzrośnie liczba odbiorców, ana dobra niewarte swojej ceny chętnych nie będzie. Przestaniemy byćwtedy bierną masą, której serwując w umiejętny sposób papkę możnazrobić wodę z mózgu i zarobić miliony, a zaczniemy dostawać toczego oczekujemy. Wprowadzenie skutecznych technik DRM może bowiempołożyć kres nie tylko piractwu, ale przez indywidualizacjęodbiorcy także i kanałowemu serwowaniu treści, które jest jednym zczynników prowadzących do absurdów, o których pisze Ryan. I może wkońcu zamiast z powodu kosmicznych cen kraść interesujące nastreści będziemy w stanie je kupić, dzięki czemu ich twórca będziemiał środki na to, by zaskakiwać nas kolejnymi produkcjami swojegoautorstwa. Bez wątpienia jednak w tym utopijnym modelu, w którym każdy byłbyzadowolony - i klient płacący niewiele, i nie okradany artysta czyprogramista - jest spora rysa. A właściwie dwie. Po pierwsze -osiągnięcie takiej równowagi zajmie z pewnością lata, podczasktórych obecna patologiczna sytuacja może się jeszcze pogorszyć. Cojednak ważniejsze, w tym modelu w bardzo istotny sposób ograniczonazostałaby przecież rola pośrednika. Czyli RIAA, ZAiKSów, BMG, SonyMusic cośtam, Microsoftów, Applów i innych. Ale hej, zastanówmy sięchwilę - przecież to te same firmy, które poprzez porozumienie TCPArealizują taki właśnie scenariusz. Czyżby więc sygnatariusze tego"paktu stabilizacji cyberświata" byli tak krótkowzroczni, by niedostrzec w nim zagrożenia dla siebie? Z pewnością nie. O co więcchodzi? Być może o to, czego o TCPA jeszcze nie wiemy. I tegofaktycznie, w odróżnieniu od hologramów ZAiKSu czy rootkitów wobecnych implementacjach DRM, można się obawiać...

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (19)