Deadlight

30.07.2012 11:19, aktual.: 01.08.2013 01:45

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Wiele wskazywało na to, że przygotowywany z myślą o cyfrowym rynku Xbox Live Arcade projekt Deadlight to będzie kolejna growa perełka. Przeniesienie założeń pierwszego Prince of Persia w alternatywne klimaty świata po wielkiej katastrofie, do tego wszędzie zombiaki (zawsze niezwykle popularny temat), a przede wszystkim stojąca za tytułem ekipa Tequila Works, niby młoda, niemniej złożona z weteranów branży – i człowiek nastawiał się pozytywnie. Ostatecznie jednak czekało mnie rozczarowanie. Dostaliśmy mało odkrywczą, zbyt krótką przygodę. W dodatku twórcy chcą od nas za nią całkiem sporo kasy.

Randall Wayne nie odbiega zbytnio od modelu gościa, do którego przyzwyczaiły nas współczesne dzieła, książkowe, komiksowe czy kinematografii, opowiadające o twardzielu zmagającym się z zastępami nieumarłych. Zarośnięty, zimowa czapka na głowie, poszarpany płaszcz, w kieszeni zaś pistolet. Aż dziw bierze, że sprzymierzył się z innymi ocalałymi. Kiedy pozornie bezpieczną kryjówkę grupy forsuje gromada zgnilców, mężczyzna nakazuje innym uciekać, nadstawiając dla reszty karku. Postaramy się na nowo połączyć z przyjaciółmi, jednocześnie usiłując odnaleźć własną żonę oraz córkę, także wbrew pozostałościom sił zbrojnych. Odkrywana poprzez rysowane wstawki, jak również za sprawą gromadzonych po drodze przedmiotów plus kartek z dziennika bohatera, a czasem również psychodelicznych wizji historia jest niestety do bólu przewidywalna. Do tego wszystkiego finał strasznie rozczarowuje - no czemu nie wskoczył do tej dziury?

Obraz

Mechanika rozgrywki praktycznie nie odbiega od tego, co Jordan Mechner zaprezentował po raz pierwszy w 1989 roku. Nasza postać biega, skacze, podciąga się, pędząc do przodu. Główna różnica to oczywiście zombiaki, nazywane tutaj cieniami. Gdy Randall zwróci ich uwagę, powoli suną w jego stronę, pakując się radośnie we wszelkie dziury po drodze, naelektryzowane kałuże, albo pod podnośniki hydrauliczne. Mózgojady nie potrafią na nic wskoczyć, więc każdy większy murek lub samochód stanowi dla nich przeszkodę nie do pokonania. Będziemy to często wykorzystywać. Czasem przyjdzie przebiec przez otwarte tereny pełne monstrów i pomocna stanie się wtedy znaleziona po drodze siekiera strażacka, pistolet, a później strzelba. Mało tego w sumie, ale przez dwie godziny potrzebne na przejście gry nie zdążymy się nawet tym dostatecznie nacieszyć.

[break/]124 minuty "zjadło" mi poznanie praktycznie całości tego, co oferuje Deadlight, mimo częstych zacinek wynikających z niekiedy niezbyt przejrzystego projektu miejscówek oraz wielu zgonów po drodze, też najczęściej z uwagi na nie zawsze sprawnie reagującą na polecenia wklepywane na padzie postać. Odszukanie wszystkich pochowanych bonusów zajmie wprawnemu graczowi kolejną godzinę - 1200 Microsoft Points za tak krótkie przeżycie to niezwykle wygórowana cena. Podkreślę jednak, że projekt absolutnie zły nie jest. W szalenie sugestywny sposób przedstawiono przemierzane lokacje, pełne drobnych szczegółów w tle. Miło wspominam podziemne królestwo Człowieka-Szczura, naszpikowane śmiercionośnymi pułapkami – nawet jeżeli nie do końca pasuje ono do klimatu.

Obraz

Próbowano chyba bowiem złapać zbyt wiele srok za ogon. Osoba siedząca w grach od lat doszuka się masy inspiracji znanymi projektami. Kiedy można się uśmiechnąć przy zauważeniu ukłonu w stronę Another World, tak równoczesne wizualne połączenie elementów z Silent Hill, Alana Wake, Limbo czy The Suffering potrafi przytłoczyć. Nie do końca wykorzystuje się ciekawe urozmaicenia - przykładowo proca, pojawiająca się w środku gry przy okazji kilku zaledwie platformowych zagadek, potem do niczego się już nie przydaje. Z bronią palną podobna kwestia. Zdobywamy ją, później zostaje nam ona nagle odebrana, a pod koniec na nowo wpada w ręce – bo musimy się bronić przed zbrojnymi. Postacie drugoplanowe stanowią wyłącznie słaby silnik napędzający bohatera do działania. Nie ma większego znaczenia, jeżeli zginą. Brakuje ponadto jakichś bossów.

Obraz

Deadlight idealnie sprawdzałoby się jako część większej całości, podzielonej na epizody – takie inne The Walking Dead. Długość rozgrywki nie stanowiłaby wtedy żadnego problemu, oczywiście przy założeniu, że cena byłaby adekwatna do oferty. Niestety sytuacja jest inna. Zawartość produktu, pomimo tego, iż niewątpliwie zapewnia on kilkanaście minut interesującej rozgrywki, zupełnie nie uzasadnia kosztów. Gracz nie jest też zbytnio motywowany do wyciśnięcia z krótkiego projektu ostatnich soków – choć dostępne mini gierki są ciekawe. Przygoda nie stawia przed konsolowcami większego wyzwania, zaś pod kątem udźwiękowienia brakuje nieco patosu. Warto sprawdzić, co od strony graficznej można zrobić jeszcze świetnego w konwencji 2,5D, ale lepiej poczekać z tym na znaczną obniżkę.

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl