Demokracja w czasach epidemii. Czy głosowanie online to dobry pomysł?
Gdyby nie wstręt do patetycznych etykiet, nazywałbym się technokratą. Postęp techniczny jest jedyną drogą przetrwania dla ludzkości, z definicji więc nie może być "zbyt powolny". Główne ryzyka jakie ze sobą prowadzi to wpływ na środowisko oraz niewspółmiernie niski rozwój towarzyszących pojęć filozoficznych. Pierwszy problem jest logistyczny, a drugi – moralny. O ile z moralnością zawsze będziemy mieli problemy, ponieważ zdefiniowanie uniwersalnych ram etycznych jest niemożliwe, to możemy coś poradzić na logistykę.
15.03.2020 19:27
To między innymi zagadnienia operacyjne, jak logistyka, umożliwiają nam patrzenie na postęp z uwzględnieniem jego przydatności. Pozwala to uniknąć "postępu za wszelką cenę" lub przeprowadzanego w sposób efektywnie pogarszający rzeczywistość. Ponadto, analiza łańcucha dostaw jest przydatna w dokonaniu oceny wykonalności: być może coś jest obiektywnie przydatne, ale ryzyko błędnej implementacji jest zbyt wysokie? Wreszcie, należy odróżnić postęp od wzrostu złożoności. Drugie nie wynika z pierwszego, i pierwsze drugiego oznaczać nie musi.
Zostań w domu!
Takie spojrzenie pozwala zdefiniować klasę "problemów, których nie warto rozwiązywać". Podczas pisania tych słów, świat (zbyt późno) zamyka się celem złagodzenia przebiegu pandemii COVID-19. Odkrywamy jak duża ilość pracy jest zbędna i jak wiele aktywności można zupełnie łatwo przenieść do domów. To dobrze. Rozpoczynają się także dyskusje na temat funkcjonowania instytucji państwowych w trybie całkowicie cyfrowym. To również dobrze, szczególnie teraz. W konsekwencji pada więc temat przeprowadzania wyborów/głosowań online. I to już wcale nie jest dobry pomysł.
Głosowanie online w ciekawy sposób dotyczy splotu problemów logistycznych związanych z postępem technicznym. W zależności od punktu widzenia, przedstawia sobą inne zagrożenia, a w efekcie obnaża brak platformy dyskusyjnej i wręcz nieobecność słownika ułatwiającego dyskusję. Poza problemami wdrożeniowymi tworzy więc równolegle problemy filozoficzne. Spróbujmy przytoczyć najważniejsze słabości pomysłu z głosowaniem online.
Przede wszystkim - większa złożoność
W pełni zinformatyzowane głosowanie oznaczałoby brak konieczności ręcznego zliczania kart do głosowania. Z definicji wydaje się więc zmniejszać złożoność i pole potencjalnych pomyłek. Pierwsza myśl podpowiada, że zamiast ruszać się z domu i czekać w kolejce, wystarczy coś kliknąć w dogodnych dla siebie okolicznościach. Super. Z tym, że wdrożenie inicjatywy implementującej głosowanie online jest rzędy wielkości bardziej skomplikowane, niż zestaw papierowe karty plus komisja wyborcza.
Przewaga kart do głosowania polega na tym, że nikt nie podmieni ich treści, gdy leżą w urnach. Zabezpieczenie systemów informatycznych w sposób niewzbudzający wątpliwości jest niemożliwe. Im bardziej publiczny (dostępny w internecie) oraz ogólnodostępny (wykorzystujący popularne protokoły) jest system, tym większe stanowi ryzyko. Często pojawia się ktoś, kto twierdzi że jest system jest stuprocentowo bezpieczny, ale to nigdy nie jest prawda.
Jak się odwołać?
"Łańcuch dostaw" w przypadku głosowania cyfrowego jest inny, niż przy głosowaniu fizycznym. Inny jest też wymiar szkód wywoływanych przez awarie: lokal wyborczy można otworzyć później, jak karty do głosowania nie dojadą, ale co zrobić, gdy infrastruktura szwankuje? Jaka jest ścieżka odwoławcza w ramach protestów wyborczych i jak ma przebiegać "przeliczanie głosów"? W pełni cyfrowy proces budzi wiele wątpliwości i to, że nie jest "namacalny" sprawia, że znacznie trudniej poddać go weryfikacji.
Większa złożoność to wyższa podatność na błędy. Urna wyborcza z kosza na śmieci i grypa żołądkowa komisji liczącej głosy to mniejszy paraliż, niż legendarna aplikacja Kalkulator1, wdrożona bez testów, na ostatnią chwilę i kompletnie bez świadomości klęski, jaką wywoła takie podejście do quality assurance.
Prywatność
Jeżeli jednak zaufamy oprogramowaniu tworzonemu przez budżetówkę (portal obywatel.gov.pl wszak nawet działa), to pozostaje kwestia uwierzytelniania. Polska wbrew pozorom posiada całkiem rozbudowany system jednoznacznej ewidencji obywateli. Jest nim PESEL. Ewidencja zaczyna iść w parze z identyfikacją: nasze dowody osobiste są biometryczne i choć nie posiadają indywidualnych certyfikatów cyfrowych, to ten ślepy punkt jest wypełniany przez usługi ePUAP oraz aplikację mObywatel.
Sprzężenie swojego śladu cyfrowego z jednoznacznie identyfikowalnym urządzeniem oraz potwierdzeniem tożsamości to przepis na idealną inwigilację. Głosowanie online jest teoretycznie groźne z tego samego powodu, z jakiego "dowód osobisty w smartfonie" to potencjalne (w przyszłości?) zagrożenie dla prywatności. Zatem celem zbudowania wygody, zezwalamy na tworzenie infrastruktury pozwalającej się bardzo wiele o nas nauczyć.
Miejmy też na uwadze jej historię: Profil Zaufany został uznany za groźny przez jego twórcę, poświadczenie tożsamości przerzucono na banki, bowiem tak weryfikacja tożsamości "już była gotowa" i państwo nawet nie podjęło próby, a ministerstwo odpowiedzialne za prowadzenie projektu nabrało swego czasu alergii na kompetencję.
Czy jest jakieś wyjście?
W czasie epidemii chorób bez leków i szczepionek, głosowanie online wydaje się być doskonałym sposobem na podtrzymanie kwarantanny i redukcję ruchu na ulicach. Zdrowie publiczne jest priorytetem. Nie oznacza to jednak, że nie wolno dyskutować o innych kwestiach, zasłaniając się wymówką "później się tym będziemy przejmować". W ten sposób można bardzo łatwo przemycić wiele rozwiązań po cichu, w tym także takich sprzedawanych pod szyldem wygody.
Nieco mniej wad, niż głosowanie online ma głosowanie korespondencyjne. Fizyczna obecność unikatowych kart do głosowania przybliża formułę do klasycznych wyborów, jest jednak obarczona innymi problemami. Przejście na model całkowicie "domowy" jest niewykonalne w sposób niewzbudzający wątpliwości. O tym, jak struktury demokratyczne przetrwają czasy kryzysu, przyjdzie nam się przekonać już wkrótce.