Guitar Hero: Greatest Hits
Wspominam z uśmiechem, jak to niegdyś młodzianem jeszcze będąc wszedłem do sklepu elektronicznego w największym centrum handlowym w mieście, aby tam za kosmiczną jak na jedną grę cenę dokonać zakupu ogromnego pudła (wraz z zawartością oczywiście), z którym w glorii i chwale przemaszerowałem cała galerię wywołując niemałe zamieszanie wśród obecnych tam zakupoholików. Grą tą było Guitar Hero II. Do dzisiejszego dnia nie żałuję blisko czterech stówek na nią wydanych, bo wciąż doskonale się przy tytule tym bawię. Było to ostatnie dzieło Harmonix zanim przerzucili się na Rock Banda - potem ich jak wiemy markę przejęło Neversoft. Cóż, panowie od „jastrzębia deski” nigdy im nie dorównali w układaniu nutek. Seria podupadła w moich oczach. Z nadzieją jednak odpalałem do Guitar Hero: Greatest Hits, bo miała to być reinkarnacja właśnie starych, dobrych części.
22.09.2009 | aktual.: 01.08.2013 01:51
Podejście przy produkcji tego tytułu było proste – wziąć najlepsze (choć to zawsze pojęcie względne) kawałki z Guitar Hero I & II, Rocks the 80s oraz Aerosmith, pozyskać prawa na oryginalne nagrania, bowiem wcześniej były to w większości jedynie tak zwane covery, plus usprawnić linie melodyczne tu i tam dzieląc jednocześnie ścieżki na poszczególne kontrolery, które doszły na przestrzeni ostatnich lat – perkusję i mikrofon. Czy się udało? Jest jakieś magiczne uczucie w wygrywaniu znanych na pamięć, „masterowanych” lata temu w domowym zaciszu piosenek. Ponownie człowiek czuje na karku przyjemny dreszczyk, przypominają się poszczególne riffy gitarowe, znowu ma się podobną frajdę, solówki same wchodzą… i nagle trach. Całkowite rozczarowanie gdzieś od połowy utworu. Diametralnie pozmieniane nutki. Euforia przechodzi w rozgoryczenie. Pojawia się pytanie „dlaczego mi to zrobili”?
Odpowiedź na nie jest naturalnie w dzisiejszych czasach bardzo prosta – aby przeciętny Kowalski nie połamał palców. Guitar Hero II należało do gier zwyczajnie trudnych, miejscami partie ćwiczyło się całymi dniami. Piękne było to, że niektóre kawałki wyraźnie wymuszały zmianę chwytu na gryfie oraz określone przejścia od przycisku do przycisku, charakterystyczne tylko dla danej piosenki, bo inna miała inaczej. Obecnie jednak trudne produkcje się nie sprzedają, na rynku więcej jest niedzielnych graczy, aniżeli hardkorowców. Żeby było jasne – jako fan „oldskulu” czuję się oszukany, ale rozumiem jak to wszystko obecnie wygląda. Nie będę się specjalnie pastwił nad grą, gdyż oczekiwałem wielkiego powrotu hitu z przeszłości. Którym jak się okazało nie miała być. Szczególnie, że ostatecznie i tak bawiłem się z Greatest Hits całkiem dobrze, zwłaszcza na innych instrumentach.
[break/]Będąc spadkobiercą idei Guitar Hero World Tour gra w naturalny sposób dziedziczy wszystkie nowinki, które zostały ostatnimi czasy wprowadzone. Mamy nie tylko wspomniane już (i w tej chwili standardowe) podzielenie piosenki na cztery linie melodyczne, po jednej dla każdego kontrolera. Jest zaawansowany edytor postaci naszych „rokersów”. Możemy pobawić się w studiu, misternie w pocie czoła układając własne nutki na poszczególnych taktach przy użyciu różnorakich instrumentów, z czym nieodłącznie związany jest dostęp do GHTunes, skąd to pobierzemy dzieła innych. Dalej wyznacznikiem naszych zdolności będą gwiazdki oraz dorobek punktowy. W koncertach zarabiać przyjdzie nam kasę, a tą wydamy na nowe ciuchy oraz osprzęt muzyczny, jak również jego wykończenia. Online porywalizujemy w znanych doskonale trybach. Tak, od ostatniej edycji nie zmieniło się praktycznie nic, prócz samego zestawu kawałków do wygrania.
I tutaj właśnie jest całe, gorzkie sedno sprawy. Gdyby Guitar Hero: Greatest Hits firma Activision wydała jako DLC do już istniejących na rynku współczesnych odsłon serii ruch taki byłby dla mnie jak najbardziej nawet pożądany – sam bym pościągał wszystkie odrestaurowane, klasyczne „tracki”. Wypuszczanie jednak do sklepu zestawu nowych (choć w istocie starych) utworów, do tego w pełnej cenie, budzić może niesmak. Bo graficznie oraz technologicznie to wciąż ten sam produkt, a świeże miejscówki (niestety bez polotu), czy strasznie słaba fabuła, całkiem wyraźnie przygotowana w pośpiechu, dla mnie stawiają produkt ten w jasnym świetle – chodziło o zarobienie kolejnych ciężarówek pieniędzy na podupadającym powoli wizerunku marki, a w tym także skuszenie na zakup gry dawnych jej fanów. Skuszenie zaznaczam, nie zaś przyciągnięcie.
Pierwsze odsłony Guitar Hero były nie tylko czymś przełomowym - były czymś ekskluzywnym. W domu mieli to jedynie najwięksi maniacy cyfrowych produkcji muzycznych.... Teraz, w czasach, gdy rynek zalany jest nie tylko masą tytułów spod tej marki, ale też wszelkimi Rock Bandami czy innymi Rock Revolutionami, mam ochotę po prostu powiedzieć "dość". Greatest Hits z takiego sennego nieco psychicznego dołka mnie niestety nie wyciągnęło, chociaż zapewniło chwilowy powrót do przeszłości, miłą falę wspomnień. Aby później zaserwować mi brutalną pobudkę. Wspominałem, że nie ma opcji importu DLC z World Tour, ba! - żadnego DLC? Nabywca otrzymuje samodzielny i niedorozwinięty pod kątem pewnych opcji dodatek. Firma Activision robi typowy skok na kasę. Niestety.