W wiedeńskiej sieci
Jeszcze do niedawna wśród nas, Polaków pokutowało takie przekonanie, że na "zachodzie" jest lepiej i to my mamy "gonić" za nowinkami, które wymyślają "oni". Twierdzenie takie miało może większy sens jeszcze w ubiegłym wieku, ale czy dziś dalej jest aktualne ? Nie zawsze, a przynajmniej nie w tym stopniu co kiedyś. Choć nasz kraj w wielu dziedzinach był mocno zacofany, systematycznie nadrabiamy dystans jaki nas dzieli od wielu innych państw Unii Europejskiej.
Przypominam sobie felieton - "Dowód na nieistnienie" (MacMag 4/2003) mojego niedoścignionego guru słowa pisanego - Jurka Bebaka który stwierdził kiedyś, że człowiek nieobecny w sieci niemal nie istnieje. W rzeczonym felietonie był też opisany ciekawy i niezwykle wówczas aktualny proces wyszukiwania na mieście miejsc, gdzie użytkownicy mogli uzyskać dostęp do darmowej sieci.
Próba umówienia się na spotkanie z drugim laptopistą zaczyna się od negocjacji. "Może w Paco" "Nie, w Paco jest słaby zasięg po GPRS". "Dobra, to w Giovannim". "OK, w Giovannim może być, ale przy stoliku po lewej, tam są gniazdka w ścianie, na wypadek, gdybyśmy siedzieli do chwili, kiedy trzeba przejść na zasilacze". Sprawy zaszły tak daleko, że ostatnio społeczność makjuzerska rozpoczęła poszukiwania lokali, gdzie jest udostępniona łączność AirPort/WiFi, lub przynajmniej dociera jakiś szczątkowy sygnał z pobliskich biur. Jerzy Bebak "Dowód na nieistnienie"
Jurek wówczas świetnie przedstawił, jak to zmieniają się zwyczaje mieszkańców krajów nad Wisłą, którzy chętniej umawiają się w miejscach, gdzie można uzyskać dostęp do Internetu. Sam pamiętam, jak umawiając się ze znajomymi, braliśmy pod uwagę raczej te miejsca, które oferują darmowe WiFi. Oczywiście i wówczas istniał już dostęp do sieci za pomocą, a raczej za pośrednictwem telefonów komórkowych, ale nie było to ani tanie, ani wygodne. W sieci istniały nawet swoiste mapy obejmujące miejsca, w których przy odrobinie szczęścia dało się zalogować do Internetu. Nie mówię tu już nawet o specjalnie kreowanych hotspotach ale o sieciach, które dzięki niefrasobliwości ich właścicieli nie były zabezpieczone hasłem, a tym samym stawały się sieciami publicznymi. Nie dalej jak 5 lat temu, moja koleżanka utraciła darmowy dostęp do sieci po tym, jak ktoś z pasażu handlowego mieszczącego się na parterze jej kamienicy doszedł do wniosku, że wewnętrzna sieć pozbawiona haseł to jednak słaby pomysł. Wewnętrzna sieć, bo oprócz dostępu do Internetu, koleżanka mogła uzyskać dostęp do drukarek i kto wie czego więcej. Kiedyś korciło mnie by coś wydrukować na takiej drukarce i zgłosić się po odbiór wydruku do biura ale stwierdziłem, że ktoś się zreflektuje i odetnie dostęp do sieci.
Z dzisiejszego puntu widzenia problem ten wydaje się być trywialny. Dostęp do Internetu w epoce smartfonów nie jest już czymś niezwykłym i choć nadal rozwiązanie to jest płatne, ceny raczej nie stanowią już takiej bariery jak kilka lat wcześniej. Nie gorzej jest z punktami dostępu do Internetu, gdyż cała masa lokali gastronomicznych, restauracji, barów, hoteli i sklepów dysponuje już własną, najczęściej darmową dla gości siecią WiFi. Zalogowanie do niej, zazwyczaj wiąże się z koniecznością podania adresu mailowego, wyświetleniem reklamy i akceptacją regulaminu. Turystom na rękę idą nie tyko właściciele wyżej wspomnianych punktów, ale włodarze miast o walorach turystycznych. Tak więc np. w Krakowie, można na rynku zalogować się do ogólnodostępnej sieci publicznej.
W samym mieście jest też kilkanaście takich miejsc, gdzie miejskie placówki oprócz własnej sieci oferują dostęp darmowy dla każdego, kto zechce tylko zaakceptować regulamin i zapoznać się z reklamą. Być może nie wszystkim się to podoba, jednakże sprawa jest bezdyskusyjna - dostęp do darmowego WiFi w większych miastach nie jest trudny do uzyskania.
Oczywiście praktyki takie mają miejsce nie tylko w Polsce, albowiem większość turystycznych perełek Europy stosuje podobne rozwiązania, dzięki czemu stają się nie tylko atrakcyjne dla turystów, ale też umożliwiają zwiedzającym wyszukiwanie potrzebnych informacji i zachęcają do zwiedzania, generując przy tym niemałe dochody.
Nie inaczej jest w tytułowym Wiedniu, ale właśnie kilkudniowy pobyt w stolicy (przepraszam, mentalnie jestem ciągle poddanym Najjaśniejszego Pana) uświadomił mi, że rozwiązania jakie są w Krakowie nie są wiele gorsze od tego, co oferuje w tym zakresie Wiedeń.
Jeśli chodzi o dostępność sieci, przewaga stolicy nad Krakowem jest zauważalna. O ile w Wiedniu większość hoteli i hosteli oferuje darmowe WiFi, o tyle w Krakowie nie wszystkie tego typu placówki decydują się na zapewnienie łączności gości ze światem. W Wiedniu, podobnie jak ma to miejsce w Krakowie, większość lokali gastronomicznych oferuje swoim klientom dostęp do sieci WiFI, o czym zazwyczaj informują niewielkie naklejki umieszczone na drzwiach wejściowych lub witrynach lokali. W odróżnieniu od Krakowa imponującym jest fakt, że darmowy dostęp do sieci jest rozsiewany nawet poza lokalem także w te dni, gdy dany punkt jest zamknięty. Tak, zamknięty. W Wiedniu niedziela to rzecz święta ! Takie hotspoty to nie tylko hotele, bary i restauracje, ale nawet niewielkie sklepy, nawet te, które sprzedają tylko drożdżówki i chleb. Krótko mówiąc, spacerując ulicami Wiednia bez trudu znajdziemy takie miejsce, gdzie dostęp do sieci uzyskamy. Zresztą, rozdawane w punktach informacyjnych plany miasta, zawierają także odpowiednie oznaczenia miejskich hotspotów.
W samym centrum Wiednia (Innere Stadt) towarzyszy nam niemal ciągle miejska sieć. Włodarze miasta szczycą się tym, że na terenie Wiednia umieszczono aż 400 hotspotów zapewniających darmowy dostęp do sieci, z czego aż 40 jest w samym turystycznym sercu Wiednia (Dzielnica nr 1). Miejskie punkty dostępowe umożliwiają nie tylko dostęp do Internetu, ale po zalogowaniu (potrzebny jest adres email oraz zatwierdzenie regulaminu - po polsku), dostajemy dostęp do planu miasta, informacji turystycznych, a także wszelkiego rodzaju serwisów jakie mogą przydać się turystom.
Do miejskich punktów dostępowych należy dodać całą masę punktów oferowanych przez sklepy, restauracje, hotele, banki, stacje benzynowe i rozmaite placówki usługowo-handlowe.
Pod względem ilości punktów dostępowych, przed Krakowem ciągle daleka droga. W chwili obecnej, w sercu turystycznym stolicy Małopolski umieszczono 19 hotspotów miejskich. Plany stworzenia strefy darmowego Internetu w turystycznym centrum Krakowa przyhamował jakiś czas temu, gdyż władze miasta uznały, że w dobie rozwiniętej sieci komórkowej inwestycja taka nie ma sensu. Argumentowano to tym, że turyści i tak wyszukują niezbędne informacje w sieci za pośrednictwem telefonów komórkowych i nie będą wyszukiwać darmowego WiFi. Wydaje mi się, że nikt wówczas nie wziął pod uwagę faktu, że cudzoziemcy dużo chętniej korzystają z darmowego WiFi, niż opcji przesyłania danych w roamingu. Było to raczej nieudolne tłumaczenie planów zaniechania inwestycji, niż stwierdzenie rzeczywistego faktu. Na szczęście projekt został uratowany dzięki budżetowi obywatelskiemu.
Obecnie władze miasta deklarują, że ilość miejskich hotspotów systematycznie będzie się powiększać. W maju bieżącego roku ma zostać uruchomionych kolejne 29 punktów darmowego dostępu (większość w centrum Krakowa), a docelowo Kraków ma mieć około 200 punktów zapewniających dostęp do darmowego Internetu. Kraków na tle Wiednia, nie wypada zbyt imponująco i teoretycznie to Wiedeń jest prawdziwym rajem dla internautów. W Wiedniu zdecydowanie łatwiej znaleźć dla siebie odpowiednie miejsce, zapewniające połączenie ze światem. Co równie ważne, pomimo ogromnej masy turystów jaka codziennie szlifuje chodniki Wiednia, każdy bez trudu zaloguje się do sieci, a sieć nie sprawia wrażenia przeciążonej. Niestety, nie można powiedzieć tego o miejskiej sieci dostępnej w rejonie krakowskiego rynku.
Idealne, zdawałoby się, rozwiązania z Wiedniu bardzo psuje swoista moda na drastyczne obcinanie prędkości danych wysyłanych. Powszechnie przyjętą praktyką jest to, że nasze urządzenie może pobierać dane z netu z prędkością od 2 do 4 Mb/s. Wynik ten nie powala na kolana, ale pamiętajmy, że nie jest to sieć dla miłośników pobierania filmów FullHD przez internet. Jeśli chodzi o szeroko rozumiany "download" zasadniczo nie zauważyłem tu jakichkolwiek limitów na ilość przesyłanych danych. Chcesz pobrać aktualizację na Keplerplatz ? Bardzo proszę. Trochę to potrwa więc zamów kebab zajmij ławkę i ściągaj. Szybko nie będzie, ale przy odrobinie cierpliwości jest to możliwe. Nie inaczej jest z publiczną siecią miejską, punktami dostępu oferowanymi przez niewielkie lokale gastronomiczne, centra handlowe czy sieciówki w stylu McDonalds. Co ciekawe, nie spotkałem się w Wiedniu z sytuacją, że sieci były zablokowane hasłem, które to dostawało się od obsługi po zamówieniu czegoś z menu. Nic z tych rzeczy, wolny dostęp to wolny.
Dużo gorzej sytuacja się prezentuje, gdy zapragniemy cokolwiek wysłać. Tu wszyscy stosują przedział transmisji na poziomie od 128 do 256 Kb/s. Wysłanie czegokolwiek przy takiej prędkości graniczy z cudem. Wydawać by się mogło, że to w zupełności wystarczająca prędkość do wysłania "sweet foci" na FB. Niestety, jakieś tajemnicze ograniczenia sprawiają, że wysłanie czegokolwiek co ma więcej niż 1‑2 MB staje się wręcz niemożliwym. I nie ma tu znaczenia, czy jest to publiczna sieć miasta Wiedeń, prywatna sieć właścicielki Mountain Caffe, sieć Muzeum Historii Naturalnej czy sieć udostępniania przez McDonalds. Zdjęć na FB nie wyślecie, koniec, kropka, at. Próbowałem tego dokonać przy użyciu kilku, różnych urządzeń i efekt był zawsze dokładnie taki sam.
Dla bardzo zdesperowanych użytkowników, pomysłowi Austriacy oferują oczywiście płatne rozwiązania. Za cenę od 1 do 2 euro za godzinę (są też taryfy za cały dzień, tydzień i miesiąc) można uzyskać nieco szybsze transfery, przewidujące download na poziomie od 4 do 8 Mb/s oraz upload od 2 do 4 Mb/s. Płatność za taką przyjemność każdy turysta może zrealizować sobie za pośrednictwem konta PayPal (najczęściej). Co istotne, opcja płatnego dostępu do szybszego Internetu nie jest dostępna poprzez sieć miejską, ale przez licznych, prywatnych dostawców jacy dobijają się do naszych urządzeń z niezwykle atrakcyjnymi ofertami.
Wracając do wstępu dzisiejszego wpisu myślę, że pod względem publicznego dostępu do sieci, głównie z myślą o turystach, Kraków nie ma się czego wstydzić. Choć nie wszystkie obiekty usługowo-handlowe oferują swoje hotspoty, choć w kawiarniach trzeba czasem poprosić o hasło, a w innych punktach wyświetlić reklamę i wpisać maila, po spełnieniu tych prostych formalności uzyskujemy dostęp do sieci w pełni funkcjonalnej, choć doskonale zdaję sobie z tego sprawę, nie najszybszej.
Nie gorzej sprawują się miejskie hotspoty, choć czasem ciężko się wbić i sprawiają wrażenie mocno obciążonych, a ilość punktów dostępowych z pewnością jest ciągle zbyt mała.
Bardzo ciężko jest mi powiedzieć, które rozwiązanie jest lepsze i bardziej trafne. Czy to wiedeńskie, oferujące świetne pokrycie miasta zasięgiem sieci publicznej, jednak sieci o ograniczonej nieco funkcjonalności, czy może jednak wersja krakowska - choć zasięg mniejszy, to każdy zainteresowany może liczyć na nie najszybszy, ale w pełni funkcjonalny dostęp do zasobów Internetu.