Opinia. Microsoft stale próbuje przekonać nas do swoich usług. I ciągle mu nie wychodzi
Microsoft co prawda nie uważa się już za "tę firmę od Windowsa", ale jednak nadal próbuje znajdować coraz to nowsze furtki, aby nakierować konsumentów na swoje własne produkty i usługi z tym systemem związane, jak choćby ostatnio reklamę przeglądarki Edge w pasku Start. Najczęściej jednak są one mało skuteczne – albo rozsierdzają użytkowników, albo nie przyczyniają się do wzrostu zainteresowania produktami amerykańskiego koncernu.
10.02.2020 | aktual.: 10.02.2020 21:38
Patrząc wstecz, w zasadzie z takimi praktykami mieliśmy do czynienia od samego początku Windowsa 10, kiedy to na przykład system był instalowany automatycznie na wszystkich komputerach z Windows 7 i 8 (8.1), w których zaznaczono opcję otrzymywania automatycznych aktualizacji. Dla Microsoftu nie miało znaczenia, czy akurat ktoś zażyczył sobie tego konkretnego uaktualnienia. Cele firmy, której dział Windows prowadził wtedy Terry Myerson, zakładały, że z Windows 10 będzie korzystać (bądź przesiądzie się na niego) miliard użytkowników (urządzeń) w przeciągu dwóch-trzech lat. No cóż, liczby tej nie osiągnięto po dziś dzień, ale choć Windows nie jest już dla Microsoftu taki ważny, subtelne socjotechniki firmy trwają nadal.
Innymi przykładami wpraszania innych produktów potentata z Redmond był Windows Defender, wbudowane narzędzie antywirusowe. Windows 10 usuwał automatycznie konkurencyjne oprogramowanie, jeśli nie było kompatybilne z systemem i/lub licencja wygasła. Doprowadziło to do pozwów, m.in. od firmy Kaspersky. Z innej strony – Windows 10 od samego początku wyświetlał i wyświetla nadal różnego rodzaju reklamy w miejscach tak zróżnicowanych, jak eksplorator plików systemowych czy ekran blokady. Były one prezentowane przez system operacyjny jako "fakty, porady i inne informacje z systemu Windows". Co gorsza, pojawiały się nawet Windows 10 w wersji Pro.
Także sztandarowa, domyślna przeglądarka Windows 10 (której nikt ostatecznie nie chciał), Microsoft Edge miała swoje na sumieniu. Przykładowo po zainstalowaniu innej przeglądarki i próbie wybrania jej jako domyślnej pojawiało się jeszcze jedno okienko zachęcające nas do sprawdzenia Edge'a zanim dokonamy wyboru. Firma z Redmond rozważała jeszcze dwa inne kroki, choć szczęśliwie nie wyszły one poza fazę testów. W jednym z nich po wyszukaniu za pomocą Edge'a i Binga przeglądarek Chrome lub Firefox oraz próbie ich zainstalowania, system miał nas uraczyć komunikatem o tym, jak to własne rozwiązanie Microsoftu jest szybsze, bezpieczniejsze i już zainstalowane na naszym komputerze. Drugi pomysł polegał na automatycznym otwieraniu linków z e-maili poprzez Edge'a, nawet przy wybraniu innej przeglądarki jako domyślnej. W końcu "Edge zapewnia największy stopień wygody i bezpieczeństwa na Windows 10", tak abyśmy pozostali "bardziej produktywni, zorganizowani i kreatywni bez konieczności martwienia się o bezpieczeństwo i pracę na akumulatorze".
Teraz Edge przeskoczył na silnik Chromium w myśl zasady "jeśli nie możesz ich pokonać, dołącz się do nich", praktycznie w swojej funkcjonalności zrównując się z konkurentem Google, a więc oferując dostęp do wszystkich wtyczek i rozszerzeń, a także łatwą synchronizację haseł, historii przeglądania, formularzy autouzupełniania czy też metod płatności, a przy okazji trochę własnych rozwiązań. Mimo wszystko Microsoft nie chce nadal zbytnio zaufać wolnemu rynkowi i postanowił wprowadzić swoją wyszukiwarkę Bing jako domyślną opcję dla użytkowników sektora Enterprise na komputerach z Office 365 ProPlus, nawet jeśli korzystają z Google Chrome. Microsoft uzasadniał ten ruch możliwością wprowadzenia usługi Microsoft Search w Chrome, a więc możliwości przeszukiwania zasobów wewnątrz-firmowych, w tym plików Sharepoint, czy konwersacji w Teams. Nikogo chyba specjalnie nie zdziwi, jeśli administratorzy IT niezbyt się z tego pomysłu ucieszyli.
Patrząc przekrojowo, działania Microsoftu mają pewien stały schemat: koncern stara się przepchnąć swoje produkty i usługi, mniej lub bardziej bezpośrednio jako domyślne dla użytkowników, póki nie posypią się lawinowo głosy niezadowolenia. Albo pozwy. Wtedy następuje okres wygaszenia takich działań, póki nie pojawi się kolejna ku temu okazja.
Przy okazji odsłania to też jeszcze jedną nagość króla systemów operacyjnych, jakim jest Microsoft. Teoretycznie wszystkie powyższe sytuacje mają miejsce w obrębie systemu operacyjnego firmy, a jednak owa firma ma kłopoty z tym, aby zachęcić użytkowników do korzystania ze sporej części jej produktów (akurat nie jest to prawdą w przypadku Teams).
Jest to problem nie tylko widoczny z oprogramowaniem i usługami krezusa z Redmond, ale i także sprzętem, jak na przykład Windows Phone oraz Kinectem do Xboxa One (a paradoksalnie sterowanie głosowe jest teraz "cool" dzięki inteligentnym głośnikom i asystentom).
Warto także wspomnieć UWP, czyli Universal Windows Platform - ekosystem lekkich, nowoczesnych aplikacji dostosowanych do każdego typu urządzenia, ostatecznie upadł. Ponadto wydaje się, że z 1 czerwca 2020 wycofa się z niego lwia część deweloperów (tutaj szerzej o tym, dlaczego). Asystentka głosowa Cortana, która była jednym z pierwszych (i kiedyś – jednym z najciekawszych) rozwiązań tego typu, także ostatecznie została usunięta z platform Android i iOS, podczas gdy na Windowsie Microsoft zintegrował część jej funkcjonalności z aplikacjami Microsoft 365.
Chociaż obecnie nie toczą się żadne większe postępowania antymonopolowe przeciwko praktykom firmy, to jednak za Microsoftem ciągnie się wspomnienie skazującego wyroku, wydanego w 2000 roku. Obecni giganci branży, tacy jak Google, Facebook czy Apple skorzystali na batalii prawnej, w jaką był uwikłany Bill Gates i spółka. Nawet jeśli w międzyczasie na nich spłynęło wiele kar za nieuczciwą konkurencję, to jednak Microsoftowi jest sprzedać swoje usługi trudniej, mimo tego, że jest koncernem największego kalibru. Oczywiście nie należy też zapominać, że na każdego Windows Phone'a, Kinecta, Edge'a czy Binga znajdzie się Xbox, Surface, Azure czy Project xCloud.