Resident Evil 6

Resident Evil 6 zmusiło mnie do zadumy nad tym, na ile potrzebne zmiany w serii, wykonanie jakiegoś naprawdę milowego kroku ku zdecydowanie lepszej jakości, blokowane jest przez jej miłośników. Wiecie, osoby mające w głowie wzrok tego zombie z opuszczonego domostwa z 1996 roku… Minęła kupa czasu, a Capcom stanęło w niewygodnym rozkroku między tym, co z uwagi na obecne trendy w branży rozrywkowej to już zamierzchła przeszłości, lecz „należy” się fanom, a obowiązkowymi elementami wprowadzonymi wyraźnie pod młodego odbiorcę, wychowanego na strzelankach, nie zaś horrorach. W rezultacie gra akcji wyszła Japończykom niezła, dynamiczna oraz pełna przekolorowanych, filmowych momentów, ale starego, dobrego, „rezydentnego zła” w tym wszystkim tyle, co umarlak napłakał… A czego oczekiwaliście?

08.10.2012 | aktual.: 01.08.2013 01:45

Z niepokojem podchodziłem do wieści o rozbiciu wątku głównego na kilka linii fabularnych, zaskoczyła mnie jednak pozytywnie różnorodność prezentowanej historii, jak też rozgrywki. Scenariusz Leona Kennedy i agentki Heleny Harper, pragnących wyjaśnić sprawę śmierci prezydenta Stanów Zjednoczonych oraz tysięcy ludzi w pewnej mieścinie, stanowi dostrzegalny ukłon w stronę „starej szkoły”, niemniej nigdy strzelanie nie schodzi tu zbytnio na dalszy plan. Działania Chrisa Redfielda z partnerem Piersem Nivansem z BSAA to już czysta wariacja na temat wyczynów ekipy z Gears of War, bo panowie popisują się chowaniem za osłonami oraz ilością ołowiu wypluwaną z luf broni. Zakapior Jake Muller z kolei, syn Weskera wyrzekający się ojca, ochraniany przez Sherry Birkin (choć po prawdzie on czuwa nad dziewczyną), bardziej od pukawek woli zwyczajne bójki i skakanie po poręczach. Nie pasuje do niego skradanie się w cieniu, co lepiej udało się w przypadku znanej agentki w scenariuszu dodatkowym...

Jeżeli wziąć pod uwagę, że średnio na przejście gry obecnie trzeba poświęcić 5-6 godzin to w sumie otrzymujemy aż cztery powiązane ze sobą produkty w jednym. Zaskakująco skrzętnie wszystko pozlepiano. Wątki muszą się oczywiście zazębiać, lecz każdy z podstawowych bohaterów ma inny cel, odmiennego bossa na końcu, ich wyczyny stanowią osobną całość. Dialogi są w porządku, postacie przekazują emocje, a żebyśmy się nie nudzili, dopakowano odpowiednio scenariusze efektownością. Wkurzyć może przesadne nagromadzenie wstawek QTE, z drugiej strony usnąć nie dadzą momenty żywcem wyjęte z filmów Johna Woo czy Michaela Bay’a. Są wybuchy, helikoptery, samoloty, pościgi, pływanie, nawalanie pięściami, rakietami, efektowne biegi ku ocaleniu życia, zawalające się podwodne stacje badawcze… Jednym słowem gra stara się dostarczyć rozrywki drzwiami i oknami. Przesyt, acz mi to zupełnie nie przeszkadzało. Bo nie nastawiałem się na grozę?

Obraz

Szkoda, że myszką trąci mechanika plus wykonanie . Z jednej strony po ukazaniu akcji pod specyficznym kątem zza ramienia postaci od razu widać, iż to Resident Evil, z drugiej często kamera wisi za blisko, przesłaniając widok. Da się strzelać w biegu, uskakiwać, a nawet rzucać na glebę i z takiej pozycji prowadzić ogień, tylko animacje są zawsze przeraźliwie koślawe. Sprzedać komuś przysłowiowego kopa nie powinno być trudno, ale niestety jest. Menu ekwipunku wciąż zamotane, chociaż mniej. Tekstury miejscami wołają o pomstę do nieba, acz lokacjom nie sposób odmówić różnorodności, a często pozytywnie zaskakuje ilość szczegółów w nie wpakowana. Pewne fragmenty gry ponadto przyjdzie wielokrotnie powtarzać, zanim człowiek załapie, że akurat wypadało szybko strzelić w konkretny obiekt lub równomiernie klepać i zarazem przytrzymywać spusty pada. Dzięki w miarę częstym punktom kontrolnym te kilka chwil nie stanowi niemniej tak naprawdę większej wady. Bardziej dokuczliwy jest straszny mrok panujący w około połowie przemierzanych miejsc oraz pojawianie zombiaków czy potworów „z powietrza” za plecami. Część wrogów fascynuje - pięknie mutują się na odmienne sposoby...

[break/]Trzy podstawowe kampanie pokonujemy wraz z partnerem, któremu można wydawać proste polecenia, czwartą samotnie. Konsola radzi sobie całkiem nieźle w roli pomagiera, ale rzec jasna nie tak, jak ktoś żywy. Prawdziwy kumpel to jednak zupełnie co innego, szczególnie, gdy do tego otworzymy własną grę na inwazję innych. Pomysł zaczerpnięty trochę z Dark Souls umożliwia osobom mającym przynajmniej jeden scenariusz za sobą przeszkadzanie bohaterom w formie potwora. Zdobywane podczas zabawy punkty doświadczenia zainwestujemy w rozwijanie cech mutantów, a także naturalnie tych „dobrych”. Fajnie, że nawet samotnie warto wcielać się w postacie drugoplanowe, gdyż często podążają one inną od głównej drogą do celu. Tutaj wybitnym przykładem jest Piers Nivans, który ma fragmenty zwyczajnie ciekawsze niż Chris, szczególnie pod sam koniec. Dodatkowa, niezobowiązująca atrakcja to krzyżowanie się „w sieci” dróg graczy, akurat będących w tym samym momencie historii. Wspólne walki z bossami cieszą. Muzyka zawsze dobrze podkreśla dodatkowo to, co się dzieje na ekranie.

Obraz

Na potrzeby promocji gry powstał serwis ResidentEvil.net, stanowiący tak centrum informacji o naszych poczynaniach, czyli pokazujący różne statystyki lub na przykład najlepszy wynik znajomych w powracającym trybie Najemnicy (zabijanie na punkty i czas jest jeszcze przyjemniejsze z uwagi na usprawnioną mechanikę zabawy), jak też informujący o okazjonalnych rozgrywkach masowych, którym przyświeca jakiś określony cel. Wychodząc zwycięsko z takiego wyzwania da się nawet uzyskać pas mistrzowski - i oczywiście potem trzeba będzie go bronić. Zaangażowanie w „życie” społeczności nagradzane jest specjalnymi punktami, służącymi do otwierania online dodatkowej zawartości w grze, w tym nowych strojów. Wszystko w praktyce działa całkiem sprawnie, pytanie tylko, kto i ile czasu będzie w RE 6 szarpał…

Obraz

Capcom chwali się ilością egzemplarzy tytułu pchniętą do sklepów, lecz kopie, które znajdą nabywcę to jak zwykle zupełnie inna historia... Seria po prostu nie jest od dawna tym, czym kiedyś była w oczach fanów i albo ruszy z kopyta do przodu pod względem graficznym oraz grywalnościowym, żeby był na nowo hit, albo utonie w bajorku przeciętności - tym, w którym rocznie idzie na dno trochę strzelanek… Szkoda by było. Powtórzę, że zaskakująco udanie bawiłem się z Leonem, Chrisem, Weskerem juniorem oraz spółką, biorąc jednakże pod uwagę, iż mam do czynienia z produktem dla masowego odbiorcy. Na tym polu wypada dobrze, chociaż razi garść archaizmów. Miłośnicy sagi dostrzegą tutaj pewne nawiązania do jej przeszłej chwały, acz nie zdziwię się, jeśli już samo przedstawienie akcji uznają za chaotyczne. Ostatecznie nie nazwałbym projektu jakimś fiaskiem, nie wyobrażam sobie niemniej, aby staruszek egzystował ciągle dalej raptem na „podtrzymaniu”. Skoro sporo kombinuje się z o wiele młodszym Lost Planet czy Devil May Cry to może wreszcie pora tchnąć w Residenta zupełnie nowe życie?

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1)