Sleeping Dogs
True Crime było sagą, która starała się rywalizować z niezwykle popularnym już, trójwymiarowym Grand Theft Auto, ale zawsze czegoś ważnego grom tej marki brakowało. Dlaczego o tym wspominam? Sleeping Dogs narodziło się jako produkcja w ramach serii, ale Activision nie dostrzegło w niej potencjału, stąd projekt po prostu porzucono. Pewnie szefostwo firmy pluje sobie teraz w brodę, bo dzięki temu, że dziełem United Front Games zaopiekowało się potem Square Enix, otrzymaliśmy jedną z najlepszych gier akcji na rynku. Tytuł czerpie garściami z najwybitniejszych pozycji innych producentów, lecz taktownie, dorzucając do puli kilka własnych drobnych rozwiązań i mechanizmów.
22.08.2012 | aktual.: 01.08.2013 01:45
Fabuła nie będzie dla fanów azjatyckiej kinematografii żadnym zaskoczeniem. Urodzony w Hong Kongu Wei Shen, który dorastał w Ameryce, po latach wraca na stare śmieci. Jest tajniakiem, wtrącony do celi szybko odnawia dawne znajomości i zaczyna piąć się po szczeblach bandyckiej kariery, równocześnie wystawiając policji co grubsze ryby. Niby nic specjalnego, ale siła historii tkwi w jej dojrzałości, a także przekazywanych uczuciach. Dialogi nagrano niezwykle profesjonalnie, każda z napotykanych postaci ma swój własny, dostrzegalny charakter, coś wnosi. Sam Wei, w dzieciństwie zmuszony uciekać do Stanów, nieoczekiwanie odnajduje wśród triad namiastkę rodziny, co nakazuje mu niejednokrotnie kwestionować polecenia przełożonych. Chociaż finał opowieści łatwo w sumie przewidzieć, tak na drodze do niego czeka na graczy wiele niespodzianek.
Niewątpliwie jednym z najważniejszych bohaterów Sleeping Dogs jest sam Hong Kong. Metropolia żyje, z odmętów pamięci wynurzają się rozpoznawalne miejscówki z niezapomnianego Shenmue, czy dzielnice – jak Aberdeen. Na ulicach pełno ludzi, sprzedawcy oferują lokalne frykasy, dziewczyny z chęcią zrobią nam (za opłatą) masaż, a na rynku głównym handluje się podrabianymi ciuchami oraz pirackimi płytami. Oczywiście mamy obowiązkowe przekrzykiwanie się przy zachwalaniu towaru. Kiedy na miasto schodzi deszcz, pojawiają się rozłożone parasole. Wywołany przez nas wypadek zainteresuje przechodniów, którzy zaczną robić zdjęcia telefonami komórkowymi. Po rozjechanego gangstera przyjedzie ambulans. Gdy elektrowstrząsy nic nie dadzą, ratownicy rozłożą bezradnie ręce, wyrażając dezaprobatę dla takiego życia… Z rozmiarem gry też trafiono w dziesiątkę. Hong Kong da się przemierzyć cały na tyle szybko, żeby nie było to nużące, a jednocześnie nigdy nie ma się wrażenia ciasnoty.
Wei zdobywa doświadczenie na kilku frontach, co poziom rozwijając umiejętności z różnych drzewek. Są zdolności uzyskiwane w ramach działań policyjnych, triki nabywane od triady plus ułatwienia zabawy odkrywane w miarę zdobywania sławy poprzez pomaganie licznym postaciom drugoplanowym. Do tego dochodzi odszukiwanie nefrytowych posążków dla mistrza sztuk walki z młodości, co przekłada się na nowe ciosy do wykorzystania. Zaskakująco cieszy rozgrywanie większości starć wręcz, aniżeli z użyciem broni palnej – chociaż wymiana ognia zza osłon naturalnie też jest obecna. Bijemy się z kilkoma zbirami na raz, nadchodzące ataki sygnalizuje czerwona poświata, więc wiadomo, kiedy próbować skontrować cios. Używamy noży, tasaków czy maczet, ponadto wykorzystujemy w logiczny sposób elementy otoczenia. Wroga łatwo się przykładowo szybko pozbyć rzutem z dachu przez barierkę, wpakować go na puszkę elektryczną, wbić mu głowę w wentylator, rzucić na wystający pręt, przytrzasnąć go roletą albo w barze drzwiami lodówki, tudzież przypalić na kuchence gazowej nieopodal.
[break/]Sporo czasu zajmuje z początku przyzwyczajenie się do ruchu lewostronnego, model jazdy wypada za to bardzo przyjemnie. Odmienne pojazdy prowadzi się inaczej. Mamy motory, skutery, samochody (także ciężarowe), czy nawet motorówki i ponownie widać przywiązanie do szczegółów. Odpalając dwukołowca zakładamy kask, przy kraksie można wylecieć przez przednią szybę auta, a elementy pojazdu rzecz jasna da się odstrzelić - z oponami na czele. Dużo jest agresywnej jazdy z taranowaniem rodem prosto z gry The Wheelman, jak też przejmowaniem fur z przeskoku. Strzelanie za kółkiem to także normalka. Twórcy upewnili się, aby pościgi po drogach były efektowne, więc wybuchy i fruwający kierowcy są na porządku dziennym, tak samo jak nieodzowne spowalnianie akcji. Normalnie jednak lepiej prowadzić się bezpiecznie – za niepotrzebny zamęt odejmowane są nam punkty policjanta, więc automatycznie wpada mniej doświadczenia.
Zajęć nieobowiązkowych cała tutaj masa. Będziecie śpiewali na karaoke, kompletowali elementy garderoby (dzięki czemu uzyskacie pewne bonusy, choćby do obrażeń), robili zdjęcia komórką, umawiali się z pannami na randki, szukali kapliczek zdrowia lub porozrzucanych skrzynek z kasą oraz ubraniami, włamywali się do systemów monitoringu, zakładali podsłuchy, łamali sejfy, kradli auta na zlecenie, brali udział w ulicznych wyścigach czy walkach kogutów. Pogonicie na własnych nogach złodziei, często po dachach. Wszystko się opłaci. Kolejne miłosne zdobycze odblokują pokazywanie na mapie sekretów. Powiększycie pasek życia. Dostaniecie własnego chłopca parkingowego, który dowiezie umyślnie ustawiony pojazd (z zakupionych i zdobytych) pod sam nos. Fantastyczne jest to, że kolejne cele misji da się na mini mapie szybko zmieniać wciskając lewą gałkę na padzie, a jak dojechać pokazują jeszcze w trasie zielone strzałki.
Grafika prezentuje się okazale, chociaż na konsoli dostrzegalne jest pojawianie się obiektów znikąd przed bohaterem, zwłaszcza przy szybkiej jeździe. Niektóre animacje postaci także wypadają nieco sztywno, ale w większości przypadków wszystko jest w jak najlepszym porządku. Bohaterowie sporo emocji przekazują mimiką, ruch ust świetnie zsynchronizowano z wypowiadanymi kwestiami i mową ciała. Miejscówki pełne są drobnych, nieźle oteksturowanych elementów, co nadaje im życia oraz wiarygodności. Po walce Wei jest cały posiniaczony czy zakrwawiony, ubrania mokną w deszczu, zostają ślady. Ze strzaskanych parkometrów wypadają drobniaki. Z czasem dostrzega się więcej smaczków, które pięknie składają się na udaną całość. Udźwiękowienie także mamy na wysokim poziomie. Dialogi już zachwalałem, dodam do tego licencjonowane utwory w radiu (po kantońsku, ale jest i rozgłośnia Roadrunner Records z mocnymi brzmieniami).
Czy zapożyczenie samych dobrych elementów z innych popularnych, podobnych gatunkowo pozycji, doprawione szczyptą własnego pomyślunku, może być uznane za grę ponadczasową? W moim odczuciu nie do końca, ale Sleeping Dogs na pewno nie wypada zarzucić, że jest prostym klonem jakiegoś tytułu. Wszystkie składniki układanki pięknie do siebie pasują, zabawa ani na moment nie nudzi, a jeszcze zmusza do refleksji - nie zapominając o dostarczaniu dawki sensacyjnych wrażeń. Magia cyfrowego Hong Kongu nieco rozmywa się po ukończeniu wątku fabularnego, kiedy zaczynamy badać, na ile da się nagiąć granice rzeczywistości growego świata, niemniej przez blisko 20 godzin, które spokojnie spędziłem z tytułem przed wielkim finałem, czułem naprawdę wiarygodny, gęsty klimat. I to chyba najlepsza rekomendacja dla dzieła wciąż młodego United Front Games.