SoulCalibur: Broken Destiny
Są serie gier, których przenośnych adaptacji posiadacze Playstation Portable najzwyczajniej w świecie domagają się od lat. Kilka marzeń, jak chociażby Gran Turismo, deweloperzy spełnili, inne - typu kieszonkowy Devil May Cry, wciąż pozostają wyłącznie w sferze marzeń. O ile w sieci znaleźć można było swego czasu petycję właścicieli PSP dotyczącą wydania przygód Dantego na UMD, tak na szczęście przy SoulCalibur obeszło się bez tego. Po fantastycznym Tekken: Dark Resurrection gracze z zapartym tchem wyglądali Broken Destiny - w końcu Namco pokazało, że można zrobić na mały sprzęt bijatykę z górnej półki. Ich prośby zostały wysłuchane i gra w dużej mierze jest tym, czego oczekiwaliśmy. Chociaż niestety nie wszystko jest tak kolorowe, jak mogłoby się wydawać…
19.10.2009 | aktual.: 01.08.2013 01:51
Warto może na chwilę cofnąć się w czasie, aby nakreślić rys historyczny tej charakteryzującej się użyciem broni białej serii. Pierwszy raz miecze zostawiły za sobą piękne, kolorowe smugi na debiutanckiej konsoli Sony w 1996 roku. Wtedy gra funkcjonowała pod dwiema nazwami – Soul Edge oraz Soul Blade (w zależności od rejonu świata). Fantastycznie wyważona rozgrywka, niesamowita grafika i kosmiczna dynamika tego tytułu do dziś sprawia, że niektórzy uważają go za jeden z najlepszych na PSOne. Kontynuacja - SoulCalibur, pojawiła się już za czasów „królowania” na rynku Dreamcasta. Wydana w 1999 roku produkcja okazała się z miejsca hitem, pokazującym zupełnie przy okazji spore możliwości sprzętowe konsoli firmy SEGA. Tak, że wciąż warto dla niej zaopatrzyć się w ostatnie konsolowe dziecko koncernu... Marka doczekała się potem jeszcze trzech odsłon, z czego czwarta część do ogrania jest relatywnie od niedawna na Playstation 3 oraz Xboksie 360. Ogólnie seria zawsze charakteryzowała się dynamiką i przepiękną oprawą. Tak jest i tym razem - SoulCalibur: Broken Destiny to jedna z najładniejszych gier na Playstation Portable. Niejednokrotnie słyszeliśmy, że w kwestii grafiki na PSP nie powiedziano jeszcze ostatniego słowa, czego opisywany tytuł jest świetnym przykładem.
Grafa uderza mocno już od pierwszych minut spędzonych z grą. Wydane sporo wcześniej Tekken: Dark Resurrection prezentowało się świetnie, lecz obecne od zawsze w SoulCalibur smugi światła podążające za ostrzami dodają tej kieszonkowej odsłonie marki Namco zwyczajnie więcej uroku. Warto poświęcić kilka minut na dokładne przyjrzenie się zarówno trójwymiarowym tłom, jak i świetnym modelom wojowników. W co trudno uwierzyć, dostajemy 60 klatek animacji na sekundę - walka w takich warunkach jest samą przyjemnością, a oglądanie mocno dopracowanej animacji poszczególnych zawodników cieszy jeszcze bardziej. Bo jest bardziej widoczne. Na wyśmienity poziom całości składa się również oprawa dźwiękowa - w tym wypadku także bez pudła. Patetyczne zapowiedzi starć, szczęk ścierającego się oręża i jęki zawodników pozwalają sądzić, że Japończycy zamknęli uniwersum SC w malutkiej przenośnej konsoli, nie tracąc przy tym nic ani z oprawy, ani z jej klimatu. Jeśli Wasi koledzy lub koleżanki pochwalić się będą chcieli grafiką z którejś z gier na swoim iPhonie, warto włączyć im na chwilę przenośnego SoulCalibura, odczekać chwilę i… pożegnać się na kilka dni. Widząc takie cudo na przenośnym sprzęcie trzeba rzecz po prostu przetrawić, zaakceptować.
[break/]Ta marka bijatyk to od dawna kojarzone z serią postacie. Voldo, Mitsurugi, Siegfried czy Cervantes towarzyszą graczom od połowy lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku i bez ich udziału SC nie byłoby tą samą grą. Broken Destiny oferuje w sumie blisko trzydziestu zawodników, z czego odsłoną na PSP firma Namco powitała i dwóch nowych twardzieli. Jednym z nich jest zawadiaka Dampierre – odrobinę śmieszny, lecz na pewno skuteczny francuski amant z wąsem i sztyletami. Drugi zaś to zapowiedziany już dawno temu syn Sparty, kochany i uwielbiany przez graczy Kratos, bohater serii God of War. O ile w przypadku nieogolonego Francuzika trudno mówić o dodaniu znaczącej pod względem siły oraz techniki postaci, tak w przypadku „rzeźnika” nie mam pytań… Łysol jest odrobinę przepakowany i zbyt łatwy w opanowaniu, do tego jego broń ma zdecydowanie zbyt duże pole rażenia, stąd początkujący poczują się z nim pewnie chłostając wrogów Ostrzami Chaosu. W sumie przy tak dużej liczbie bohaterów, każdy znajdzie coś, a w zasadzie kogoś dla siebie. A jeśli mimo wszystko nikt tu nie zaskarbi sobie Waszej sympatii, to wystarczy odpalić świetnie wykonany tryb kreacji zawodnika i stworzyć od podstaw odpowiadającą nam postać. Czas spędzony na rozgrywce odblokowuje kolejne części garderoby, warto więc poświęcić kilka wieczorów na samą zabawę, aby potem móc złożyć własne alter-ego według swoich upodobań.
Szybki mecz, tryb Gauntlet, Próby, Versus, Kreacja i Trening - na pierwszy rzut oka to standard. Niestety głębsza analiza sprowadzi nas do tej części recenzji, która przyniesie ciemne chmury nad komplementy, którymi obsypałem grę w poprzednich akapitach. Quick Match to nic innego jak potyczki z wirtualnymi zawodnikami o różnych poziomach, a Trials to coś w rodzaju Survivala (w skrócie – trzeba przeżyć). Dalej, mający zastąpić tryb Arcade Gauntlet jest totalną pomyłką. Namco zrezygnowało z opcji zabawy fabularnej dla jednego gracza, dając nam w zamian przeogromne rozczarowanie. Gauntlet stanowi kilkadziesiąt podzielonych na rozdziały misji splecionych historią, którą sami twórcy odcinają od serii. Jak wyglądają owe misje? Zablokuj, schyl się, skontruj – w 3 sekundy. Kolejna – uskocz, podskocz, uderz w nogi – w 5 sekund. Jakaś kpina i najciemniejszy punkt całej gry; punkt, który diametralnie wpływa na ocenę produktu. No cóż, skoro skasowano tryb fabularny, to zapewne rozbudowano tryb rozgrywki wieloosobowej - pomyślicie. Nic bardziej mylnego. Broken Destiny nie posiada szerszej opcji zabawy sieciowej. Jedyne, co możemy zrobić to zmierzyć się z kolegą, który usiądzie z drugą konsolą gdzieś obok. Ale to widzieliśmy już w przenośnym Tekkenie... Rzecz dziwi o tyle mocno, że nawet na kieszonkowych urządzeniach wykorzystanie Internetu do wspólnej zabawy stało się już standardem.
Przenośny SoulCalibur jest niewątpliwie grą dobrą, śliczną i dopracowaną oraz dynamiczną. Brawa należą się Namco za wykorzystanie mocy scalaków konsoli i pokazanie, że PSP potrafi jeszcze zadziwić. Ogromne rozczarowanie stanowi niemniej brak klasycznego trybu Arcade, który kontynuowałby historię uniwersum SC, niezrozumiałe jest ponadto przymuszanie chętnych do wieloosobowej rozgrywki do wspólnego dzielenia jednego pomieszczenia i grania bez użycia sieci Internet. No niestety - te dwa minusy są na tyle znaczące, że psują ogólnie bardzo pozytywny obraz całości. Jeśli spodziewaliście się gry, dla której warto będzie ponownie kupić PSP, możecie zwyczajnie poczuć się rozczarowani. Twórcy popełnili kilka poważnych błędów, które obawiam się nie pozwolą wbić się SoulCalibur: Broken Destiny do pierwszej dziesiątki gier na tym sprzęcie. To solidne mordobicie, które jako całość nie rzuca na kolana. Mogło być świetnie, jest tylko prawie bardzo dobrze, a wszyscy wiemy, że „prawie” robi ogromną różnicę. Poczekajmy na szóstą odsłonę Tekkena - wierzę, że to właśnie ona zdetronizuje wciąż rządzące Dark Resurrection i pozwoli na nowo uwierzyć w potęgę niezbyt młodej już kieszonsolki Sony.