The Saboteur

Redakcja

16.12.2009 07:21, aktual.: 01.08.2013 01:50

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Dokonania Pandemic Studios są raczej średnio imponujące, jednak nie można zaprzeczyć, że w kilku przypadkach ekipie udało się stworzyć tytuł z nowatorskimi rozwiązaniami. Zrobili Full Spectrum Warrior, czyli "symulację" pola walki, czy Star Wars: Battlefront, które dawało nam możliwość wzięcia udziału w emocjonujących potyczkach w uniwersum Georga Lucasa. Naturalnie jest jeszcze Mercenaries, gdzie równaliśmy z ziemią całe budynki i używaliśmy przeróżnych, drogich zabawek najemników. Pytanie - co poza ekipą Pandemic łączy te wszystkie pozycje? Fakt, że żadna z nich specjalnie nie zachwycała wynikami sprzedaży. Nie inaczej było, gdy studio zaatakowało konsole obecnej generacji - o takim The Lord of the Rings: Conquest najlepiej chyba zapomnieć. Firma leciała na łeb na szyję w dół, lecz mimo to, ostatkami sił przed zamknięciem swoich drzwi już na zawsze, wypuściła The Saboteur.

Akcja gry ma miejsce w okupowanej przez Niemców Francji, zaś my wcielamy się w Seana Devlina – Irlandczyka, który porzucił zielone pastwiska rodzinnych stron na rzecz szybkich samochodów. "Sabotażysta" zaczyna się dość nietypowo - nasz protegowany sączy kolejne szklanki trunku w miejscowym domu publicznym, kiedy dosiada się do niego niejaki Luc Gaudin. Szybko namawia on bohatera do przyłączenia się do ruchu oporu przeciw okupantowi. Irlandzki temperament Seana błyskawicznie daje o sobie znać i w konsekwencji obaj panowie wkrótce wysadzają w powietrze stację paliw należącą do nazistów. Po tym wydarzeniu odbywamy krótką podróż do przeszłości zawadiaki - retrospekcja w jasny oraz wyraźny sposób wyjaśnia nam, co sprawiło, że pałamy tak wielką nienawiścią do potomków Germanów...

Otóż okazuje się, że niegdyś Devlin zapowiadał się na wschodzącą gwiazdę wyścigów. Poza samym siedzeniem za kółkiem, zajmował się on również przy okazji mechaniką pojazdową. Był to okres, gdy Niemcy dopiero co zaczęły swoją ekspansję w świecie i raczej nikt jeszcze nie spodziewał się, jak to wszystko dalej się potoczy. Pewnego razu z Seanem w nieczysty sposób wygrał jegomość, który zwał się Kurt Dierker. Irlandczycy łatwo nie ustępują, stąd bohater postanowił utrzeć nosa aryjskiemu kierowcy, a to sprowadziło na niego ogromne problemy. Niemiec okazał się wpływowym naukowcem na usługach III Rzeszy, w rezultacie naszych akcji ginie najlepszy przyjaciel Seana, a my zmuszeni jesteśmy uciekać.

[image source="Galerie/The_Saboteur_Galeria_5_-_Belle_de_Nuit:22131" mode="normal"]Wspomniany na początku dom publiczny jest w The Saboteur naszą kryjówką - stąd wyruszamy na wszystkie akcje na mieście i tu też znajdziemy azyl, gdy wkurzeni Niemcy będą nam deptać po piętach. Gra dozwolona jest od 18 roku życia i nie dziwota - jako że mamy bazę akurat w takim miejscu, nie obejdzie się bowiem bez skąpo odzianych kobiet. W żadnym razie nie jest to przedstawione wulgarnie, wdzięki pań nie rażą po oczach i są miłą odmianą po gapieniu się na wycelowane w nas lufy nazistów. Lokacja ta również jest chyba najbardziej doszlifowanym elementem całej gry. Na tyłach, zaraz obok naszej skrytki, dziewczyny przygotowują się do wyjścia na scenę, na sali trwa w najlepsze zabawa, niektóre tancerki siedzą na kolanach żołnierzy, inne roznoszą drinki, a dwie kolejne zaplatają sobie warkoczyki na sofie nieopodal wejścia. Całość sprawia wrażenie autentycznie "żywej" knajpy, co bardzo przypadło mi do gustu.

[break/]Na zewnątrz jednak jest już trochę gorzej. The Saboteur od początku zapowiadało dosyć niezwykły mechanizm odbijania kolejnych części miasta z rąk okupantów. Te rejony, gdzie przeważają siły niemieckie, skąpane zostały w dość nudnawej monochromatycznej palecie barw. Budynki, ulice oraz mieszkańcy ubrani są w surowe odcienie szarości, podczas gdy sztandary i szarfy zdobiące mundury przeciwników tryskają jaskrawą czerwienią. Kiedy tylko odbijemy dany kawałek Paryża powracają tam kolory, aczkolwiek paradoksalnie nie oszałamia to już tak, jak "czerń i biel". Na uwagę zasługuje za fakt, że Pandemic zniekształciło obraz Niemców, nadając im ukazujące się miejscami zwierzęce cechy. Przesłuchujący nas zaraz po egzekucji przyjaciela Seana Dierker, zirytowany naszymi odpowiedziami wpatruje się w bohatera zimnymi niebieskimi ślepiami i zdaje się na niego warczeć. Wypada to bajecznie.

Obraz

Gra oferuje otwarte środowisko. Przechadzając się po zajmowanych przez wroga lokacjach nieraz będziemy świadkami znęcania się żołnierzy nad mieszkańcami. Mogą to być proste chuligańskie zaczepki, albo bestialskie kopanie przechodnia - tu mamy wybór czy na chwilę zostawimy wątek główny i ruszymy na pomoc, czy też pojedziemy dalej i udamy, że nas to nie interesuje. Prawdę mówiąc, osobiście często omijałem podobne sytuacje, a to tylko i wyłącznie z tego powodu, że The Saboteur nie obudziło we mnie odpowiedzialności za to, co dzieje się w świecie gry. W tym temacie mistrzowsko podziałało InFamous, tam autentycznie poczułem się jak heros. Tutaj tego brak. Ot, wyłącznie ciekawy szczegół rozbudowujący nieco samą rozgrywkę. A skoro o niej mowa...

Podobnie jak to miało miejsce w Grand Theft Auto, również w ostatnim dziele Pandemic czeka na nas cała masa misji, z tą jednak różnicą, że głównie skupimy się na wysadzaniu różnych rzeczy i robieniu tytułowego sabotażu. Poza umiejętnością majstrowania przy samochodach oraz zaawansowanego śmigania pojazdami, nasz protegowany z dziecinną łatwością walczy wręcz oraz posługuje się przeróżnymi rodzajami broni i ładunków wybuchowych. Pukawki kupujemy za pieniądze, jakie wpadną nam z odbijania części miasta, a także kończenia kolejnych zadań. Do tego dorzućmy jeszcze pokaźną ilość dodatkowych umiejętności, które z Irlandczyka robią istną maszynę do zabijania.

Obraz

W potyczkach ze znacznymi siłami wroga dobitnie da się niestety odczuć, że produkcja mimo swojej nazwy stawia bardziej na zręczność, aniżeli taktykę. Co prawda The Saboteur oferuje intuicyjny system zasłon, lecz we wszelkich starciach mały jest z tego pożytek. Jasne, Sean ładnie przylepia się do poszczególnych ścian i skrzynek, niemniej bardzo często kule nazistów i tak go dosięgają. Bez obaw jednak - nasz bohater spokojnie przeżyje cały magazynek z MP40, a dodatkowo zwyczajnie wstanie i się otrzepie, kiedy przejedzie po nim cały konwój niemieckich ciężarówek. A jak mu się zachce to patrolującego okolicę żołnierza ściągnie po cichu i przebierze się w jego mundur. Bo tak.

[break/]Poza czerpaniem garściami z serii od Rockstar, w grze można się dopatrzeć niezdarnych zapożyczeń z Assassin’s Creed. W mechanice wspinania się na próżno szukać bajecznych ruchów, jakie miał Altair, czy Ezio. W świecie The Saboteur każdy obiekt to drabina, zaś nasz bohater skacze od jej szczebla do szczebla. Prezentuje się to bardzo niezdarnie, szczególnie, gdy jest się świeżo po ograniu dzieła Ubisoft Montreal. Animacje bohatera zostały znacznie uproszczone, dlatego jeżeli spodziewacie się "parkourowych" akcji zwyczajnie się rozczarujecie. Całości nie ratuje nawet możliwość dotarcia na sam szczyt wieży Eiffla. Cóż, a skoro już przy wpadkach jesteśmy, to dobry moment, aby wspomnieć nieco o tym, jak wizualnie prezentuje się dzieło Pandemic Studios.

Obraz

Tekstury w dużej mierze są raczej słabej jakości, zaś sam Paryż (i jego okolice) sprawia wrażenie zrobionego z klocków lego. Budynki niewiele się od siebie różnią, ale czarno-biały klimat gry mocno tuszuje te braki. Zdaje się, że cała uwaga twórców została skupiona na domu publicznym, który faktycznie dopracowano w każdym szczególe... Na domiar złego modele postaci wykonane są zaledwie poprawnie i zapewniam, że ogrywając The Saboteur nie ma co liczyć na graficzny „opad szczęki”. Z szybko zauważalnych rzeczy to mamy i „tępych szkopów”, którzy na dodatek charakteryzują się pamięcią złotej rybki. Wystarczy się schować na krótką chwilę i już za momencik ścigający nas żołnierze wracają grzecznie na swoje stanowiska. Inna śmieszna sytuacja pojawiła się zaraz na początku zabawy, kiedy wysadziłem stację paliw. W ogniu zginął jeden z nazistów, a wybuch zwabił innych, którzy w te pędy rzucali się w płomienie najwidoczniej chcąc sprawdzić, czy tamten żyje. Komedia.

Na szczęście pozycja ta nadrabia nieco w temacie muzyki. Kawałki, które tutaj usłyszymy, są chyba najmocniejszą stroną produkcji Pandemic. Utwory pochodzące z prezentowanego okresu zostały ładnie wymieszane z jazzem oraz elementami muzyki elektronicznej. Może nie poziom znanego z serii Hitman Jespera Kyda, aczkolwiek jest to dobre budowanie klimatu. Co przy udźwiękowieniu zawiodło? Dialogi są koszmarne, płytkie i w dodatku najzwyczajniej nudne, zaś nasz bohater zdecydowanie za dużo rzuca "mięsem", teksty lecą po każdym kolejnym uśmierconym szkopie.

Obraz

The Saboteur jest chyba taki, jakim się go spodziewaliśmy. Pandemic upadło i widocznie nie dało rady doszlifować tytułu. Z jednej strony szkoda, z innej niezbyt - po tych wszystkich niepochlebnych opiniach, które słyszeliśmy o pracownikach tejże ekipy. Mamy kolejnego średniaka z otwartym światem, z ciekawą mechaniką prowadzenia pojazdów (da się odczuć pewne różnice między autami), gra również nie wymusza na nas podejścia do danego zadania, co się chwali. Wątek na jakieś 13 godzin, niemniej mało wciągający czy zaskakujący, choć prócz niego do roboty sporo się znajdzie (rzeczy do odkrycia). Jasne, może się spodobać - tylko kto w obecnym zalewie hitów w to zainwestuje?

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Komentarze (0)