To był najciekawszy rok w branży sprzętowej od dawien dawna. Dziękuję ci, AMD
Muszę przyznać, że są powody, dla których przykro mi, iż rok 2019 właśnie się kończy. I nie chodzi tu o fakt, że będziemy rok starsi, a mnie znacznie bliżej już do trzydziestki niż dwudziestki. Chodzi o to, co przez minionych 12 miesięcy wydarzyło się na rynku hardware'u — a wydarzyło się tyle, że byłoby mi niezmiernie szkoda, gdyby wyrwana kartka z kalendarza tę passę przerwała.
31.12.2019 13:36
Co by nie mówić, od lat jako entuzjaści pecetów żyliśmy w obrębie pewnych schematów. Już jakoś dekadę temu wyklarowała się jasna hierarchizacja producentów. Byli wyraźni liderzy i była też grupa pościgowa, której w najlepszym wypadku brakowało na finiszu kilku metrów.
Tymczasem przyszedł sobie rok 2019 i jak gdyby nigdy nic tchnął w goniących energię. I to tak tchnął, że pewnej części spośród dotychczasowych liderów pospadały kaski.
Tak, to będzie historia o AMD
AMD wraca w EPYCkim stylu. I tak, powyższe to cytat żywcem wyjęty z notki działu marketingu. Niemniej jednak jest on niezwykle esencjonalny, mając na uwadze to, co z rynkiem procesorów zrobiła premiera mikroarchitektury Zen 2. Nie ukrywajmy, jeszcze do niedawna AMD to nie był producent cieszący się nieposzlakowaną opinią. A jak już zdołał wygenerować wokół siebie nieco szumu, to głównie niezdarnymi wypowiedziami przedstawicieli, którzy usilnie próbowali maskować produktową nędzę. Czas na małą retrospekcję.
Od czasów Phenoma pierwszej generacji dział procesorów AMD błądził niczym dziecko we mgle. Zaczęło się od niesławnego błędu TLB w buforze pamięci L3, który prowadził do zawieszania się komputerów wyposażonych właśnie w układy Phenom. Producent wprawdzie zareagował łatką, ale ta z uwagi na uproszczenie stronicowania kosztowała między 10 a 20 proc. wydajności. Dodajmy, układu już wyjściowo wolniejszego niż konkurencyjny Core 2 Quad. Nabywców pozostawiono na lodzie, a w sklepach szybko pojawił się strugany na kolanie Phenom II. Dystans do rywala nadrobił. Tylko co z tego, skoro Intel zdołał rzucić do boju Core i7.
Cyrk objazdowy Buldożerem jeździł
Ale wtedy nikt jeszcze nie miał świadomości, jaki cyrk objazdowy wjedzie wraz z kolejną mikroarchitekturą, Bulldozer. Stawiam dolary przeciwko orzechom, że dzisiaj tym ustrojstwem pracownicy AMD straszą swoje dzieci. Przypomnę, architekci Bulldozera optymistycznie uznali, że wielowątkowość w procesorach pójdzie w stronę modelu SIMD (jeden strumień rozkazów, wiele strumieni przetwarzania), a kluczem do uzyskania wysokiej wydajności jest wypchanie układu jednostkami do obliczeń stałoprzecinkowych.
AMD wprowadziło wówczas pojęcie modułu, czyli takiej dość specyficznej struktury obliczeniowej składającej się z dwóch jednostek INT i jednej FPU, które współdzielą moduł pobierania, dekoder, kolejkę rozkazów i pamięć L2. No, delikatnie mówiąc, nie działało to. Szybko wyszły na jaw problemy z czasem dostępu do współdzielonego cache'u i przewidywaniem skoków.
Przy czym w istocie rzeczy procesorów modułowych nie pogrzebała słabość ich samych, ale polityka sprzedażowa i sposób prowadzenia marketingu. AMD zainwestowało w projekt Bulldozera masę pieniędzy i nic dziwnego, że nie mogło szybko rzucić go w kąt. Wydano parę usprawnionych wersji, przeplatanych druciarskimi wynalazkami pokroju FX-9590 o współczynniku TDP równym 220 W, z 5 GHz na budziku. I każdemu z tych dziwolągów towarzyszyły słynne do dzisiaj slajdy. Prześmiewcze hasło wincej rdzeniuf i historie wykresów wyskalowanych od 99 proc. nie wzięły się znikąd.
Powrót na właściwie tory
W końcu nastał grudzień 2016 roku, a na scenę podczas konferencji New Horizon wkroczyła szefowa AMD, Lisa Su, ogłaszając długo wyczekiwaną nowinę: koniec babrania się z modułami, nadszedł czas na coś nowego. Nie będę tu wnikać w szczegóły mikroarchitektury Zen, bo nie taki jest cel tego artykułu. Pragnę natomiast zaznaczyć, że po wielu latach posuchy i upartego bicia głową w mur, wreszcie pojawił się projekt rokujący nadzieje. Sprawdzona koncepcja wielowątkowości, połączona z nowatorskim sposobem klejenia dowolnie rozbudowanych procesorów z kilkurdzeniowych kompleksów i mamy gotową receptę na sukces.
Ponownie, nie wszystko zagrało od razu, jak należy. Ryzen pierwszej generacji miewa problemy z kontrolerem pamięci, co ostatecznie naprawiono dopiero w generacji drugiej. Bądź co bądź, tym do czego zmierzam jest dzień 7 lipca 2019 roku i premiera układów Ryzen generacji trzeciej, aka Zen 2. Matko bosko, co to się stanęło, cytując internetowego klasyka.
Nagle, po wielu latach gonitwy, AMD udało się Intela dopaść, a pod niektórymi względami nawet prześcignąć. Nowszy proces litograficzny, lepsza wydajność w przeliczeniu na wat i (o ironio!) więcej rdzeni w procesorach oferowanych na rynku serwerowym. Microsoft, Amazon, a nawet brytyjski resort obrony i krakowski Comarch – to tylko niektóre ze znaczących podmiotów, które zamówiły najnowsze jednostki AMD, co jest najlepszym przykładem odniesionego sukcesu. Abstrahując już od licznych triumfów w sektorze konsumenckim, które oczywiście także mogą imponować, ale dla inwestorów kluczowe nie są i nie budują tak szybko jak serwery udziału w rynku.
Teraz to niczym pojedynek bokserski
Jasne, teraz mógłbym być zgryźliwy, rzucając zagadką z cyklu czego jest więcej: rdzeni w AMD Epycach czy łatek Intela na podatności kanału bocznego?, ale nie w tym rzecz. Pragnę zwrócić uwagę na to, że w branży procesorów znów mamy rywalizację. I jest to pojedynek bokserski, a nie kopanie leżącego. Bo summa summarum Intel też ma się dobrze.
Może drażni entuzjastów wieloletnim stosowaniem węzła 14 nm, ale jednak sprzedaje multum układów, po które producenci komputerów muszą ustawiać się w kolejkach. Może wkradła się w jego szeregi wyraźna nerwowość, wywołana niespodziewanymi sukcesami konkurencji, przez co sam atakuje chaotycznymi prezentacjami, jednak dalej utrzymuje się w wydajnościowej czołówce. To sprawia, że każda kolejna zapowiedź procesora, czy to jednych czy drugich, nabiera kolorytu. Nie oczekujemy rzezi, oczekujemy wyrównanej walki z nieznanym finałem.