Vandal Hearts: Flames of Judgment
Dawno temu, gdy Konami było w świetnej formie, a pierwsze PSX ochrzczone zostało platformą doskonałą dla gier RPG, na rynku ukazała się wyśmienita, acz niedoceniona pozycja, o skromnym tytule Vandal Hearts. Zapoznałam się z nią na krótko po wielokrotnym ograniu innego przedstawiciela gatunku strategicznych RPG tego czasu, czyli Final Fantasy Tactics i do dziś piastuje ona zaszczytne drugie miejsce, jeżeli o tego typu produkcje chodzi - głównie ze względu na dojrzałą, świetnie poprowadzoną fabułę, dobrze zarysowane charaktery bohaterów oraz konkretny system walki turowej połączony z fajnie rozwiązaną mechaniką rozwoju postaci. W roku 1999 nadeszła druga część serii, która jednak w moich oczach nie powtórzyła sukcesu „jedynki” - choć też była to rzecz więcej niż solidna. Nie ma się więc co dziwić, że zapowiedź wydania na platformę Xbox Live Arcade Vandal Hearts: Flames of Judgment sprawiła, iż z sentymentem zaczęłam wspominać niegdysiejsze śniegi.
23.02.2010 | aktual.: 01.08.2013 01:50
Cóż, fabularnie nowa odsłona niestety nie dorównuje swoim poprzedniczkom, co niemniej nie oznacza, że jest źle. Fakt, iż nie mamy do czynienia ze sztampowym ratowaniem świata pozwala spojrzeć na historię tutaj przedstawioną nieco łaskawszym okiem. Mamy rok 328, a więc dwadzieścia lat minęło już od czasu jednej z największych bitew stoczonych między ludami Urdu i Balastrade. Początek gry przedstawiony jest z oczu największego generała tamtych czasów, kryształowego wręcz Daldrena Graya, aczkolwiek główny bohater tu to Tobias, skromny uzdrowiciel w służbie Kościoła. Oczywiście w miarę poznawania motywów poszczególnych postaci okazuje się, że nie wszyscy są tak doskonali i dobrzy, jak to na starcie wyglądało, zaś zdrady oraz zmiany stron konfliktu częstsze są w Vandal Hearts: Flames of Judgment niż tegoroczne opady śniegu. Samą ścieżkę fabularną przedstawiono w postaci statycznych scenek pomiędzy kolejnymi bataliami, dodatkowo każdy akt rozpoczyna się i kończy krótkim animowanym filmikiem, w którym nasze postaci możemy również usłyszeć. Szkoda, że kreska tu raczej śmieszy, przez co bohaterów ciężko brać poważnie.
Jak to w taktycznych RPG zwykle bywa, mamy mapę świata, po której podróżuje nasza dzielna drużyna. Są miasta i garnizony, gdzie można dokonać zakupów czy tam w tawernie posłuchać plotek. Tylko w sumie wizyty w barze nie przynoszą żadnych konkretnych rezultatów - dowiemy się raptem na przykład, że czyjś mąż nie wrócił z wyprawy do sąsiedniej wioski. Żadnych pobocznych zadań tak nie wyłapiecie. Ale poza zasięganiem języka są we Flames of Judgment sprawy ważniejsze - walki. Odbywają się one na planszach rozsianych po świecie dość gęsto. Te podstawowe są zaprojektowane niestety bez polotu i dobrze chociaż, że można na nich znaleźć różnoraki dobytek, z którego od razu da się skorzystać. Podoba mi się za to fakt, iż często na mapach trzeba wykonać konkretne zadanie, by popchnąć akcję do przodu - a to pociągnąć za dźwignię, a to zepchnąć kilka głazów, żeby w rezultacie zniszczyć bramę fortu obronnego i wywołać bossa. Do tego bardzo fajny jest system odkrywania map dodatkowych, które znajdujemy badając obiekty (dziury w drzewie, kościotrupy itp.) na tych zwykłych. Bonusowe lokacje są przygotowane dużo lepiej, ich zróżnicowanie jest większe - że wymienię chociażby labirynt czy więzienie, zaś jedyny ich minus taki, iż do ewentualnych skrzyń ze skarbem prowadzi z reguły niezwykle długa droga.
[break/]Wiadomo, że w tego typu grach niezwykle ważne jest odpowiednie przygotowanie drużyny do starć. W każdym obozie i mieście mamy dostęp do odpowiedniego menu, gdzie dokonujemy niezbędnych zmian w (raczej uproszczonym) ekwipunku czy też umiejętnościach. Tylko trzeba mozolnie przewijać ich listę, aby zmienić kategorię – jakby zrobione to było pod myszkę... Drużyna liczy 6 osób i wielka szkoda, iż zabrakło klas, bo w rezultacie każdy może wyspecjalizować się w dowolnym stylu walki lub nawet we wszystkich, jeśli tylko spędzimy z grą odpowiednio dużo czasu. Nie ma też typowego RPG zdobywania doświadczenia oraz poziomów - bohaterowie uczą się przez dobywanie specjalnych ksiąg z czarami, a następnie używanie ich zdolności na polu walki. Po wykorzystaniu danej umiejętności określoną ilość razy, postać zapamiętuje ją już na zawsze. To samo tyczy się broni, przykładowo częste „machanie” młotem podnosi naszą wprawę we władaniu nim, co owocuje większymi obrażeniami od tej broni.
Niestety, ekwipowanie kolejnych ksiąg z czarami szybko okazuje się wybitnie irytujące, gdyż w menu drużyny nie widać wówczas, które umiejętności już posiadamy (w sklepie zostało to rozwiązane idealnie - jeśli czegoś nie potrafimy, pokazuje się zielona strzałka w górę, jak przy zakładaniu lepszego ekwipunku). Szkoda, bo w rezultacie pozostaje nam żmudne sprawdzanie, czy na pewno „założyliśmy” dobrą książkę, a i w trakcie walki mamy dwa rozwiązania - albo zapamiętamy, czego dana postać się uczy, albo zapiszemy to sobie na kartce. Magii są ogólnie cztery podstawowe rodzaje (ofensywna, nakładająca negatywne statusy przeciwnikom, defensywna i lecząca). Wszystkiego uczymy się poprzez wykonywanie konkretnych czynności na polu walki, lub - w mniejszym stopniu - obserwując kompanów z drużyny. Zabicie przeciwnika daje oczywiście dodatkowe bonusy do wszystkich podstawowych parametrów.
Sam system walki? Mimo że mam do niego sporo zastrzeżeń, przyznam, iż jest przyjemny. To turówka, a więc postacie poruszają się, kiedy przyjdzie ich kolej – przedstawione to zostało przejrzyście u góry ekranu, toteż w każdej chwili można sprawdzić, kiedy przykładowo boss wykona swój dewastujący cios. Oprócz podstawowych ataków i czarów częste są też tak zwane ataki zespołowe. Jeśli tylko członkowie drużyny stoją blisko siebie, mogą połączyć siły i uderzyć przeciwnika po raz drugi. Wszechobecne są kontry, jednakże aktywują się tylko w przypadku, gdy atakujemy przeciwnika z bronią o tym samym zasięgu (łucznik łucznika, miecz na topór czy młot). Każdy członek naszej drużyny posiada dodatkowo specjalną, potężną umiejętność, aktywującą się losowo - jest to na przykład dużo szybszy czas reakcji, tudzież tam zwiększenie wszystkich parametrów obronnych. Warto pamiętać, że łucznicy zyskują spory bonus do ataku, jeżeli staną wyżej od wroga i odpowiednio to wykorzystywać.
[break/]Szkoda, że nie ma tak naprawdę różnicy czy atakujemy przeciwnika z tyłu, czy z przodu (uszkodzenia będą bardzo podobne). Do tego wrogowie cechują się najczęściej inteligencją na poziomie rybki akwariowej, pchając się w sam środek walki z prawie zerowym HP albo atakując najsilniejszego z naszych. To samo tyczy się niestety wszelkich sojuszników, dlatego paradoksalnie dobrze, że mamy ich tak rzadko - pilnowanie ich bywa wybitnie wkurzające. Niezrozumiałym dla mnie jest ponadto dlaczego czary obszarowe rzucane przez mojego maga mogą ranić swoich, jednak to samo nie tyczy się tych leczących. No i na koniec perełka - nigdy tak naprawdę nie wiadomo, ile zabierze nasz atak, mimo że pokazuje nam to specjalne menu tuż przed jego wyprowadzeniem. Różnice sięgają takich absurdów jak przewidywane -160 HP, a zadane... -10 HP. Dzięki temu rozplanowanie odpowiedniej taktyki jest prawie niemożliwe, bowiem umiejętności wróżenia z fusów jeszcze nie posiadłam…
Ze spraw technicznych dziwiły mnie jeszcze błędnie zaprezentowane cele walki. O ile te prowadzące do naszej wygranej przedstawione są bez zarzutu, tak perełki w stylu "warunek przegranej - X musi przetrwać walkę" setnie mnie ubawiły. Skandaliczne są czasy ładowania - pierwszy „loading” po włączeniu gry trwa coś około minuty plus 10-15 sekund, a i następne nie są dużo krótsze (40 sekund to norma). Nie rozumiem, jak można zrobić coś takiego, zwłaszcza że tytuł uruchamiamy bezpośrednio z dysku. Zwyczajnie wstyd. Słabe są tekstury na polu bitwy, a i animacja chrupie podczas dogrywania kolejnych potyczek. Strona dźwiękowa prezentuje się na szczęście znacznie lepiej - muzyka przypomina stare dobre czasy, choć kwestie wypowiadane przez postacie na polu walki często nie przystają do sytuacji. Dodatkowo dziwacznie wypadają odgłosy biegnących w naszą stronę przeciwników, zwłaszcza wilków galopujących „w stylu” wybitnie końskim (tętent kopyt słychać aż nadto wyraźnie).
Wiem, że wiele w tekście krytyki, jednakże, co mnie samą zdziwiło, przy Vandal Hearts: Flames of Judgment niespodziewanie miło spędziłam czas. Może to rezultat tęsknoty za czymś dawno utraconym, grami, jakich się już nie robi? Jeśli jesteście fanami starych taktycznych RPG rodem z Playstation One polecam przynajmniej sprawdzić tę pozycję. Pewnie, że 1200 MSP nie jest ceną specjalnie zachęcającą, a i tytuł na pewno nie przekona do siebie osób, które do tej pory za tym gatunkiem nie przepadały, niemniej jest to w jakimś stopniu sentymentalna podróż do przeszłości, 8-10 całkiem sympatycznie spędzonych godzin - a jako że mamy dwa zakończenia, zależne od naszych wyborów w trakcie rozgrywki, być może jeszcze więcej.