Risen — gra warta Twojego czasu
28.03.2016 | aktual.: 28.03.2016 23:18
Niedawno gra, w którą grałem na swojej pierwszej maszynie, właściwie również pierwsza gra, w jaką przyszło mi grać na „poważnie” osiągnęła zaszczytny wiek 15 lat. O jakiej grze mowa? Chodzi o grę Gothic. Tak, Gothic, jak zapewne już wcześniej przeczytaliście ma 15 lat – szmat czasu patrząc na elektroniczną rozgrywkę.
Czy zostałem fanem serii? Pytanie dosyć retoryczne zważając na fakt, iż każdą z części przeszedłem wszystkimi możliwymi ścieżkami oraz postaciami. Myślę, iż mogę powiedzieć śmiało - „zżyłem” się z tą serią i spędziłem z nią wiele, naprawdę wiele godzin przed komputerem. Co mnie urzekło? Ciekawa fabuła, magia, nieznany mi świat i co ciekawe – polski dubbing. Tak, mimo iż wiele osób krytykuje lokalizację gier na nasz rodzimy język to jestem pełen podziwu, iż w tamtych latach gra była w pełnej polskiej wersji językowej. Osobiście lubię gry w naszej lokalizacji. Ponadto przygoda i chęć odkrywania coraz to dalszych zakątków mapy był nie do opisania.
Wracając do meritum wpisu – pewnego zamierzchłego dnia w znanej sieci sklepów nabyłem droga znakomitej okazji (bagatela aż a 9,99 złociszy) grę Risen – „spadkobiercę” serii Gothic. Zazwyczaj nie zaznajamiam się z recenzjami gier w internecie, gdyż nie chcę sobie psuć klimatu z gry, jednak obejrzałem i przeczytałem w skrócie kilka z nich, gdyż gra jest już dość leciwa. Były niezbyt pochlebne – dość mocno porównywano ją do kultowej serii i wytykano błędy. Gra trafiła na półkę i tam troszkę przeleżała.
W ostatnich dniach natrafiłem na jakieś newsy odnośnie „regeneracji” serii Gothic i postanowiłem sprawdzić, jaki tak naprawdę jest ten Risen? Czy to zła gra? Czy rzeczywiście jej obraz jest tak okropny? Czy diabeł jest taki straszny, jak go malują?
Trochę teorii
Historia w grze traktuje o pradawnych bóstwach, które w wyniku niefortunnego zbiegu wydarzeń zostają wybudzone ze swego snu i postanawiają realnie zagrozić mieszkańcom Ziemi. Miejscem akcji gry jest wyspa Faranga, którą bezkreśnie okalają wokoło połacie oceanu. Co ciekawe sama ta sytuacja dość mocno nawiązuje do magicznej bariery znanej z pierwszej części serii Gothic. Jak przystało na klimat „tej” gry nasz bohater identycznie jak jego protoplasta jest bezimienny – nie znamy jego danych personalnych (tak, tak – nie ma tam Facebooka ;p). Jak zapewne łatwo się domyślić to my ratujemy cały świat, gdyż przeważnie zawsze nikt nie chce się wziąć za tego typu robotę.
Gramy!
Sama instalacja nie stwarza jakichś kosmicznych trudności, więc nie będę w ogóle na jej temat nic pisał. Polecam jednak w przypadku posiadania starszej wersji gry o aktualizację jej bodajże do wersji 1.11, co niweluje konieczność wkładania płyty do napędu.
Grę zaczynamy od krótkiego intro, po czym lądujemy jako rozbitek na plaży obok pięknej niewiasty. Tak zaczyna się nasza bezkresna – w dosłownym znaczeniu-przygoda. Dlaczego bezkresna? Otóż od samego początku gry, nieuzbrojeni w nic, ni posiadający absolutnie żadnego doświadczenia możemy udać się wszędzie, gdzie tylko nas oczy poniosą. Gra nie zabrania nam tego. To nie tak, my po prostu nie damy radę wszędzie dojść, gdyż… zginiemy. Właśnie to mnie osobiście przykuwa do monitora i zachęca do „wbijania” poziomu i nauczenia się czegoś nowego.
Sam Risen jest bardzo w tej kwestii podobny do Gothica – zabijając potwory, wykonując zadania, nosząc paczki – robiąc cokolwiek dla innych, zyskujemy cenne punkty doświadczenia, które pozwalają nam na zdobycie drogocennych punktów nauki. Za pomocą tychże wspomnianych punktów i oczywiście odrobiny złota możemy się nauczyć od innych postaci nowych umiejętności jak kowalstwo, poszukiwanie surowców, skórowanie zwierząt czy powiększając atrybuty naszej postaci „pakując” w siłę czy zręczność. Sama gra nam tego nie ogranicza – jesteśmy tym, kim chcemy. Nie lubisz mieczy? Zostań łucznikiem!
Co jeszcze zaciekawiło (pozytywnie) mnie w tej grze? Brak jest tutaj jakiegoś zaawansowanego samouczka czy instrukcji do dalszej gry – ot, podstawy walki i zbierania, dziennik zadań i ruszamy w drogę. To właśnie składnia do dalszej eksploracji, zaglądania w każdy kąt, gdzie możemy znaleźć cenne przedmioty, kufry czy rośliny. Wspominałem o rozwoju postaci? Właśnie! Nie myślcie, że jak znajdziecie kufer, to on stanie przed Wami otworem Potrzebujecie do tego przede wszystkim umiejętności otwierania danego rodzaju zamka, wytrycha i oczywiście…szczęścia.
W grze nie zabraknie nam przeciwników. Dziki, wilki, ogry, wielkie świerszcze, ogromne ćmy i wiele, wiele innych – a to tylko zwierzęta, pozostają jeszcze inni mieszkańcy wyspy bacznie obserwujący nasze poczynienia – to czy ktoś nas polubi bądź nie zależy od naszych poczynań. Tak więc, jak widać nie powinniśmy narzekać na różnorodność „problemów” oraz jak łatwo się przekonać poziom samych postaci i tak przykładowo głodny wilk czy głodny sęp jest łatwiejszy do pokonania od najedzonego odpowiednika swojego gatunku. Ciekawie wygląda także rozlokowanie postaci – nie „respawnują” się w tych samych miejscach. Podążając po raz kolejny tą samą ścieżką możemy raz spotkać tam stado wilków, by za kilka dni natrafić tam na dziki. Oczywiście możemy również przejść bez przeszkód – gra wypada pod tym względem ciekawie.
Graficznie gra jak na dzisiejsze czasy prezentuje się. Gothicowo. Nie jest to może szczyt wyobraźni i „Superhiper Realistic 3D Graphic Enhanced Design”, jednak nie można narzekać. Gra się podoba. Mimo tego, że ma już kilka latek na karku. Muzyka – perfekcja i poezja. Tyle w tej kwestii.
Czy gra ma wady? Oczywiście to dość obiektywne. Można do nich zaliczyć „toporność” samej mechaniki, animacje czy wreszcie doznania „wizualne”. Niemniej jednak przymkniemy na to wszystko oko czując klimat gry, świata oraz wykonując wszelkiej maści zadania, bratając się z naszymi sojusznikami. Dla mnie jednak najistotniejszą wadą jest brak dubbingu – był to dla mnie lekki cios.
Podsumowując te kilka (no może kilkanaście) słów nie będę oceniał gry względem jakiejś skali punktowej. Ja mogę „dać” powiedzmy 7, a dla innej osoby będzie to 5. Czy jest to miarodajne? Ciężko określić. Dla mnie gra to produkt bardzo ciekawy – mimo swego wieku, czy niedoróbek. Wciągnęła mnie mocno i chociaż do końca jeszcze jej nie przeszedłem, to nadal do niej wracam z wielką chęcią. Ciągle mnie czymś zaskakuje, ciągle spotykam przeciwników, których nie mogę pokonać będąc po prostu dla nich słabeuszem. Mam jednak dla Ciebie, drogi Czytelniku pytanie. Do kogo zatem dołączysz? Bandytów, inkwizycji czy magów? A może zechcesz poznać historię wyspy Faranga z każdej ze stron? Śmiało, naprawdę warto!
Oczywiście każdy ma własne zdanie dotyczące danych kwestii nie zamierzam go w żaden sposób podważać, czy obrażać kogokolwiek w jakikolwiek sposób. Przepraszam także za ewentualne błędy.