Zainstalowałem Windows 10, zaraz wracam
Przyglądałem się rozwojowi Windows 10 z zainteresowaniem, ale na podstawowym komputerze, na którym wykonuję większość codziennej pracy nie odważyłem się zainstalować wersji beta. Nawet wczoraj miałem jeszcze obawy, ale jednak pękłem – odezwała się we mnie dusza geeka, ostatnio jednak tłumiona przez dochodzącego coraz częściej do głosu starzejącego się hipstera. Zainstalowałem Windows 10… i chyba zaraz wracam do Ósemki.
Proces aktualizacji niby prosty, ale jakby nie do końca. Nie ma to żadnego wpływu na moją ostateczną ocenę, ale ustawia całe doświadczenie w pewnej perspektywie. W Windows Update żadnej aktualizacji mi nie zaoferowano, więc pobrałem narzędzie Windows 10 Media Creation Tool i wybrałem opcję uaktualnienia. Korzystam z angielskiej wersji systemu i narzędzie zgłosiło się po angielsku, ale po pobraniu obrazu okazało się, że instalacja rozpoczyna się w języku polskim. Przestraszyłem się więc nie mając do wyboru języka i pobrałem angielskie ISO samodzielnie z MSDN. Co ciekawe, w redakcji mamy też Surface 3 Pro, który oczywiście również ma angielski system, ale z polskim pakietem językowym. W tym przypadku w ogóle nie ma dyskusji – instalator stwierdził, że uaktualnienia nie da się przeprowadzić, bo „instalowany język jest inny niż posiadany obecnie” (przypominam, że wyboru języka w instalatorze, który to sam powinien pobierać właściwy obraz ISO, nie ma).
Aktualizacja trwała prawie dwie godziny, ale rozumiem, że czysta instalacja przebiegłaby znacznie szybciej. Czekałem cierpliwie i moim oczom ukazał się mój stary, dobry pulpit. Tutaj mała dygresja i rada z dobrego serca: zmieńcie od razu tapetę. Wtedy poczujecie, że macie do czynienia z czymś faktycznie nowym. Inaczej zamiast oceniać nowy system, przez cały czas będziecie się denerwować, że w Waszym starym wychuchanym komputerze wczoraj po pijaku coś sobie poprzestawialiście i teraz nie wiadomo jak to wyłączyć…
Menu Start wygląda koszmarnie i jest moim zdaniem kompletnie nieużyteczne, podobnie zresztą uważałem w przypadku ekranu Start w Windows 8.1. Jedyne, czego naprawdę w nim potrzebuję, to aby po wciśnięciu przycisku Windows na klawiaturze i wpisaniu kilku liter dało się wyszukać program, który akurat chcę uruchomić. Tu na szczęście też to działa. Oczywiście z biegiem czasu na ekranie Start poprzypinałem sobie kilka kafelków i zdarza mi się nawet w nie klikać, ale tylko na zasadzie skrótów – bo z aplikacji Sklepu Windows nie korzystałem, więc migające bajery nie dla mnie. Nowe menu Start wygląda jednak tak źle, że aż wróciłem do pełnego ekranu Start z Windows 8.1 – co ciekawe, jest taka opcja.
Niestety nie wiem dlaczego, ale ekran ten przerobiono z poziomego na pionowy (teraz przewija się w górę i w dół), a moje elegancko ułożone w grupy kafelki zostały wymieszane i wrzucone do jednego wora. Niefajnie…
Po przełknięciu tego bałaganu poprzestawiałem jeszcze kilka opcji dotyczących wyglądu. Ten czarny, nieprzeźroczysty pasek zadań wygląda na przykład moim zdaniem kiepsko i przez duży kontrast z pulpitem za bardzo bije po oczach, zwłaszcza w przeglądarce czy edytorze tekstu. Wyłączyłem też idiotyczne moim zdaniem ikonkę widoku zadań (dlaczego klikać myszką w ikonę zamiast nacisnąć na klawiaturze Windows-Tab?) oraz ikonkę wyszukiwarki (dlaczego klikać myszką w ikonę zamiast nacisnąć na klawiaturze Start?). Obie te ikonki zajmują sporo miejsca. Jestem jednak pozytywnie zaskoczony, że wiele rzeczy można sobie w tych opcjach wyglądu poprzestawiać. Ale wygląd to nie wszystko. Nie mogę zrozumieć, dlaczego teraz folder OneDrive zawiera tylko pliki, które wcześniej zdecyduję się synchronizować z komputerem. W Windows 8.1 mogłem przeglądać w trybie online całą zawartość swojej chmury, pliki wyglądały i zachowywały się tak, jakby były u mnie na dysku, a jak trzeba to były dociągane z Internetu. Teraz nie ma takiej możliwości. Widoczne są tylko pliki lokalne i trzeba synchronizować wszystko, zajmując sobie niepotrzebnie miejsce na dysku. To kompletny bezsens, ale nie nowość dla mnie, bo już na etapie testów wiedzieli to praktycznie wszyscy oprócz Microsoftu.
Ponieważ byłem w domu, potrzebowałem połączyć się z redakcyjną siecią VPN aby móc trochę popracować i odczytać pocztę. W Windows 8.1 wystarczyło kliknąć na ikonkę sieci koło zegarka, a następnie w wysuniętym bocznym panelu dwukrotnie kliknąć nazwę połączenia. I gotowe. W Windows 10 jednokrotne, a także dwukrotne kliknięcie powoduje zamiast tego otwarcie nowego, wielkiego na pół ekranu okna z dokładnie tą samą listą sieci VPN, która przed momentem prezentowana była w bocznym pasku. To jednak jeszcze nie koniec. Żeby się połączyć, nie wystarczy kliknąć raz czy dwa na nazwę sieci w tym dużym oknie. Kliknięcie powoduje tylko wysunięcie kolejnych przycisków i dopiero tam można kliknąć Połącz. Fascynujące, ciekawe ile miesięcy myślano nad tym fantastycznym ułatwieniem? Pewnie tyle samo, co nad ułatwieniem zmiany tapety przy skoku z Windows XP do Windows Vista. A wiecie, że teraz opcje połączenia VPN takie jak decyzja o użyciu zdalnej bramy domyślnej trzeba konfigurować z palca w wierszu polecenia, bo Microsoft postanowił usunąć nikomu nieprzeszkadzające GUI? Aby żyło się lepiej ;‑)
Otwieram Edge, bo trzeba iść z duchem czasu, choć dotąd używałem Internet Explorera. Nie dlatego, że mi się tak podobał, tylko dlatego, że używam ekranu wysokiej rozdzielczości, mam skalowanie 200% i Internet Explorer najlepiej renderował strony, a przede wszystkim – nie powiększał ich do kulfoniastych rozmiarów tak jak Chrome czy Firefox. Niestety Edge jest dla mnie kompletnie bezużyteczny z dwóch powodów: po pierwsze, stopień powiększenia dorównuje innym przeglądarkom (wszystko jest dla mnie za duże na poziomie zerowym, wciskając CTRL-0, a przy zmniejszaniu na niektórych stronach tworzą się artefakty), po drugie po włączeniu paska ulubionych zakładek interfejs zajmuje zbyt dużą powierzchnię ekranu – po co aż tyle? Pewnie żebym mógł wygodnie trafić paluchem w pasek adresu. Ktoś tylko nie pomyślał, że mój ekran, podobnie jak ogromna większość ekranów na świecie, palcem dotykany być nie lubi. Otwieram więc Internet Explorer, który na szczęście nie został jeszcze usunięty. Ze zgrozą stwierdzam, że strony są tam teraz tak samo gigantyczne jak w Edge czy w Chrome.
Porównajcie sobie sami, patrząc gdzie kończy się strona. Na starym systemie widziałem nagłówek pierwszego newsa na stronie głównej, na Edge nie widzę nawet flesza.
Centrum powiadomień to jedno wielkie spamowisko niepotrzebnych informacji. Lądują tam wszystkie alerty, jakie wyświetlane są użytkownikowi. U mnie trafiają tam też powiadomienia o nowych mailu, ale żeby było śmieszniej, nawet jak wejdę do Outlooka i przeczytam te nowe wiadomości, to powiadomienie dalej widnieje w Centrum powiadomień aż go sam nie skasuję. W związku z tym, że dostaję kilkadziesiąt, jeśli nie kilkaset różnych maili dziennie, to już po godzinie mam tam totalny śmietnik. Po co to? Nie mam pojęcia.
Pomijam już pewien niesmak związany z tym, na co zgadzamy się domyślnie w trakcie instalacji – że wszystko co piszemy będzie wysyłane do Microsoftu, że lista naszych kontaktów zostanie tam wysłana, że trafi tam również nasze hasło do sieci Wi‑Fi aby nasi znajomi mogli się podłączyć do naszej sieci bez pytania. Pisaliśmy o tym oddzielny artykuł. To momentami niemal komiczne, ale momentami też przerażające. Nie mam nic przeciwko anonimowemu zbieraniu pewnych informacji diagnostycznych, ale są pewne granice, przy których nawet ja wysiadam.
Aktualizację zrobiłem wczoraj, a dzisiaj rano uruchomiłem uśpiony komputer. System, jak to po uśpieniu, wstał w ciągu 2 sekund. Niestety nie wiedzieć czemu logowanie (a raczej: odblokowanie, bo już zalogowany byłem) trwało 30 sekund. Mija godzina, przybyłem do redakcji, otwieram ekran, komputer się ekspresowo wybudza i znowu logowanie trwa całe wieki. Co tam się w tle dzieje, co nie działo się na Windows 8.1? Nie mam pojęcia. Ale za to Windows mówi mi teraz „Hello” ;‑)
Dlatego zrobiłem prosty bilans: nie otrzymałem żadnej, absolutnie żadnej nowej funkcji, która ułatwiłaby mi codzienną pracę. Otrzymałem za to kilka funkcji, które mi tę pracę utrudniają (podejrzanie długie odblokowywanie, toporny VPN, pogorszona przeglądarka, spam w powiadomieniach, bałagan w menu Start). Jestem rozczarowany, ale w zasadzie to nie wiem, czego się spodziewałem. Chyba ktoś jak zwykle za bardzo podkręcił moje oczekiwania. Na szczęście przez miesiąc od aktualizacji można, podobno w łatwy sposób, po prostu odinstalować Dziesiątkę i wrócić do Windows 8.1 z poziomu systemowego panelu sterowania.
Aktualizacja: Znalazłem jeszcze jedną ciekawostkę. Chciałem wydrukować fakturę w PDF korzystając z Adobe Readera. Kliknąłem „Drukuj” (na drukarce domyslnej, w tym przypadku Xerox) i nic się nie wydarzyło. Ani komunikatu, ani wydruku. Otwieram panel sterowania i patrzę na Urządzenia i drukarki. Niestety mojej drukarki tam nie ma, mimo że na liście w oknie wydruku Adobe Readera jest... Czary-mary!