Koniec świata, porzucają Windowsa 7. Okazjonalny poradnik survivalowy
Microsoft zadeklarował, że 14 stycznia 2020 roku zakończy wydawanie aktualizacji dla Windowsa 7. Zaiste zaskakujące, że ponad 10 letni system odchodzi na emeryturę i nie żeby na przykład Windowsa 2000 wcześniej spotkał analogiczny los, i to w podobnym okresie jego życia. Ale hurr durr zły Microsoft, a ludzie drą szaty, deklarując migrację na Linuksa, zakup Maca albo inne niepoważne rzeczy. Jak my to przeżyjemy? – pytam.
A tak serio, do napisania niniejszego artykułu natchnął mnie pewien znajomy. Mój zdecydowanie ulubiony typ użytkownika – dinozaur. Facet ma jakoś 40‑stkę na karku i merytorycznie zawiesił się na początku wieku. Pytając o kartę graficzną, pro forma powtarza, że jakby co, Xabre go nie interesuje. Gdybym człowieka nie znał, nie uwierzyłbym, że tacy istnieją. A jednak.
Jakoś tak się stało, że stanowi on dla mnie swoistą alegorię gościa, który o rynku komputerowym ma raczej szczątkową wiedzę, ale błyskawicznie podłapuje najbardziej nośne nowinki. Później potrafi je bardzo ostro komentować, nieszczególnie orientując się w panującej sytuacji.
Ale do rzeczy. Kolega ma komputer, jakich w Polsce wiele. Paroletni, już w chwili zakupu co najwyżej średniej klasy, a na nim oczywiście – Windows 7 by zatoka, z aktywatorem oraz setkami szemranych modów. Odpali go po powrocie z pracy; przejrzy wiadomości ze świata, porobi przelewy, czasem do tego zagra czy obejrzy w sieci film. Standard, jednym słowem.
Aktualizacji ten blaszak zasadniczo nie widział. Co najwyżej jedynie w przypadku przeglądarki, gdy ta zaktualizuje się sama. Nic więcej. I ten właśnie kolega dzwoni do mnie z wiązanką, tu cytuję, że w tym Microsofcie to sobie robią jaja z ludzi. Rzuca mięchem, potem się obraża. Znów rzuca mięchem. Pętla. Jak zakładam, nie on jeden daje się teraz ponieść emocjom i nie on jeden jest w podobnej sytuacji.
Rodzi się tylko pytanie, co tak naprawdę traci po tym owianym już aurą grozy 14 stycznia.
No właśnie – kompletnie nic. Komputer nie przestanie działać. Dalej będzie uruchamiać gry i podstawowe narzędzia tak, jak robi to dzisiaj, a aktualizacje to insza inszość. Większość ich nie robi, co potwierdzają statystyki.
W 2016 roku naukowcy z Uniwersytetu w Edynburgu i Uniwersytetu Indiany przebadali grupę 307 przypadkowych osób, sprawdzając czy dokonują one aktualizacji systemu i oprogramowania. Twierdząco odpowiedziało zaledwie 21 proc. respondentów. Mówiąc bardziej obrazowo, statystycznie czterech na pięciu użytkowników komputera ma kwestię bieżących update'ów w nosie.
Stawiam dolary przeciwko orzechom, że moja babcia, użytkowniczka Windowsa 7, nie ma bladego pojęcia o zbliżającym się zakończeniu wsparcia. Zresztą, znam ludzi z powodzeniem korzystających do dzisiaj z XP‑ka. To na pewno nie jest najbezpieczniejsze rozwiązanie, jednak mimo wszystko z powodzeniem stosowane.
"Przesiadam się na Linuksa lub macOS"
Ta deklaracja to mój osobisty faworyt, jeśli chodzi o natężenie szaleństwa. Ustalmy coś, nie deprecjonuję siły obydwu tych alternatyw. Staram się natomiast myśleć realnie, a fakty są takie, że dla 99 proc. użytkowników ani Linux, ani tym bardziej macOS nie są jakkolwiek zamienne z Windowsem 7. Platformą doskonale znaną, przewidywalną i co ważne, przystępną.
Zainstaluj swojej babci Manjaro, to powie, że jej zepsułeś komputer. Bo ledwo się tego łindołsa nauczyłam, a tu jakieś dziwne rzeczy się pojawiają. Zainstaluj koledze-laikowi, a gdy nie będzie mógł uruchomić którejś z gier, co przytrafi się dość szybko, wróci z awanturą. Przy czym trzeba pamiętać, że jeśli ktokolwiek uważa cykl życia Windowsa 7 za zbyt krótki, to na Linuksie może czekać go policzek do potęgi n. Polecam lekturę.
Tymczasem polecanie Maca to już w ogóle kuriozum. Pomijając zupełnie inną platformę i jeszcze większy problem z grami i powszechnie znanymi aplikacjami, Apple wcale nie ma jakichś szczególnie dłuższych okresów wsparcia niż Microsoft. Patrząc na urządzenia konsumenckie, najnowsza Catalina jest kompatybilna z komputerami wyprodukowanymi w roku 2012 lub nowszymi. Jej wsparcie potrwa pewnie dwa‑trzy lata, a równolegle pojawią się nowsze systemy, które to jednak będą sukcesywnie usuwać z listy wsparcia najstarsze sprzęty. Apple robi tak od lat.
Jestem niezmiernie ciekaw, jak orędownicy Apple'a wyobrażają sobie przesiadkę z Win 7 na Maca. Ktoś korzystający z paroletniego sztrucla ma wyjąć z kieszeni 6 tys. zł na nowego MBP? A może kupić sobie używkę, którą lada moment znów będzie musiał wymieniać? Co by nie mówić, Windows 10 pod tym względem wygrywa. Na komputerach z procesorami Core 2. generacji, wyprodukowanymi w latach 2011-12, śmiga aż miło.
Telemetria. Argument, który można zrozumieć, o ile nie popatrzy się dookoła
Żeby nie było, staram się rozumieć argumentację zdeklarowanych przeciwników dziesiątki, jednak odnoszę wrażenie, że jest ona dość krótkowzroczna. Niczym mantra powtarzane są komunały o telemetrii. I zgoda, kiedyś algorytmów śledzących było mniej. Tylko, dzisiaj są one dosłownie wszędzie. Ludzie mają smart TV, komórkę z Androidem, konto na Facebooku i pocztę Gmail, a potem skarżą się na system operacyjny w PC. Tak, poradniki o usuwaniu telemetrii na facebookowych grupach, gdzie siedzą goście wrzucający dziesiątki prywatnych zdjęć na publiczną tablicę, to dla mnie trudny do zrozumienia fenomen.
A do czego zmierzam? Do tego, że wraz z odcięciem Windowsa 7 od aktualizacji świat się nie kończy. Większość nawet nie odczuje skutków, ale jeśli już, prędzej czy później przesiądzie się na dychę i po pół roku zapomni o sprawie. Najpierw jednak tradycyjnie trzeba się wyszumieć. Ze specjalną dedykacją dla kolegi J. ;)