Kryptologia XX wieku — Enigma — płonący kraj i ewakuacja
30.09.2017 | aktual.: 30.09.2017 22:17
Dla zespołu naszych kryptologów rozpoczynał się ciężki okres. Cicha, spokojna praca w Pyrach zamieni się w ucieczkę przed spadającymi z nieba niemieckimi bombami. Popołudnia spędzane ze swoją rodziną zamienią się w długą rozłąkę. Wojsko Polskie stawi zaciekły opór najeźdźcy. Niestety, niemieckie dywizje pancerne szybko przedrą się przez polskie linie obrony. Rozpocznie się dramatyczna ewakuacja. A jeszcze w sierpniu Polacy cieszyli się wolnością i pokojem …... Goniec Warszawski (28 sierpnia) informował o oszustwach „na wujaszka”, a „Gazeta Pomorska” mówiła o rozpoczynającym się 4 września roku szkolnym. Jednak nawet wtedy nic nie mogło ukryć zbliżającego się Armagedonu.
Pierwsza mobilizacja powszechna została ogłoszona już 29 sierpnia 1939 (pamiętajmy, że pierwotny plan Hitlera zakładał uderzenie na Polskę 26 sierpnia 1939 roku). Jednakże, rząd Polski ugiął się pod naciskiem aliantów i po kilku godzinach wycofano się z niej. Kolejnego dnia (30 sierpnia) mobilizację ogłoszono po raz kolejny, co już na samym początku przyczyniło się do chaosu.
Następnego dnia Niemcy przeprowadzają szereg prowokacji na granicy, które mają dać rzekomy „casus-belli” – powód do wojny. Innym skutkiem miała być polityczna izolacja II Rzeczypospolitej. Izolacja miała zapobiec wykonaniu zobowiązań sojuszniczych wobec naszego kraju przez Wielką Brytanię i Francję. Mimo misternego przygotowania, ich efekty nie były powalające. W propagandę Goebbelsa uwierzyli tylko Niemcy.
1 września 1939 roku. Godzina 4:40 mieszkańców Wielunia obudził straszliwy hałas. To ryk niemieckich bomb, spadających na bezbronne miasteczko bez znaczenia strategicznego. Kilka minut później pancernik Schleswig-Holstein otwiera ogień w kierunku wojskowej składnicy tranzytowej Westerplatte. Tak rozpoczął się największy konflikt w dziejach naszej planety, który, w najbliższym czasie obejmie cały świat.
Oddziały Wojska Polskiego bronią się zaciekle. Odnosimy zwycięstwo w pojedynczych bitwach, lecz przegrywamy wojnę. Pod Mokrą zostaje zatrzymana 4 Dywizja Pancerna gen. Reinhardta. Niemieckie plany zdają się nie zauważać armii Poznań, dowodzonej przez gen. Tadeusza Kutrzebę. Jest jedyną armią, nieniepokojoną przez niemieckie lotnictwo i szturmy. Gen. Tadeusz Kutrzeba naciska na Sztab Generalny. Widzi doskonałą okazję do ataku na odsłonięte skrzydło armii niemieckiej – 8 armia gen. Johanna Blaskowitza tak spieszyła się „na defiladę” do Warszawy, że odsłoniła całe swoje lewe skrzydło. Jednakże, mimo usilnych starań, Tadeusz Kutrzeba nie dostaje zgody na atak. Tymczasem, kilka oddziałów należących do Wielopolskiej Brygady Kawalerii, dowodzonych przez gen. Romana Abrahama, przeprowadza śmiałą operację rozpoznawczą po drugiej stronie granicy, zdobywając kilka przygranicznych wsi. Pojedyncze sukcesy nie mogły jednak zmienić losów kampanii. Niemiecka machina wojenna ma nie tylko przewagę w sprzęcie. Oberkommando der Wehrmacht było znacznie lepsze niż nasz Sztab Generalny. Armia polska posiadała kilka asów w rękawie, takich jak karabin przeciwpancerny wzór 35 „Urugwaj”. Niestety, asy te nie zostały w żaden sposób wykorzystane, co przyczyniło się do takiego, a nie innego rozwoju sytuacji.
Nadzieja dla walczącej Polski nadchodzi 3 września 1939 roku. Wtedy, zgodnie z podpisanymi wcześniej dokumentami, wojnę III Rzeszy miały wypowiedzieć Wielka Brytania i Francja.
BS‑4 w pierwszych dniach września
Pierwsze bomby na Warszawę spadły już pierwszego września. Czołówki niemieckich sił pancernych zbliżały się bardzo szybko nie tylko do Warszawy, ale także do tajnej placówki kryptologów w Lesie Kabackim. BS‑4 we wrześniu 1939 nie miało praktycznie żadnego znaczenia operacyjnego. Kryptolodzy pozostali w swoim żywiole jedynie przez kilka pierwszych dni wojny, deszyfrując zarówno przedwojenne depesze, jak i te powstałe w pierwszych godzinach wojny. Niestety, do dekryptażu potrzeba nie tylko „mózgu”, którym był nasz zespół, ale także „uszów” czyli stacji nasłuchowych. Stacje w Krzesławicach, Starogardzie czy Poznaniu były dobre w czasie pokoju. Jednakże znajdowały się zbyt blisko linii frontu, aby były przydatne podczas wojny. Już w pierwszych dniach wojny zostały praktycznie wyłączone z użytku – albo zostały przejęte przez armię niemiecką – albo znajdowały się w ciągłej ewakuacji. W odróżnieniu od III Rzeszy nie posiadaliśmy manewrowych jednostek nasłuchu radiowego.
Wobec takiego rozwoju sytuacji, Biuro Szyfrów podjęło trudną decyzję o ewakuacji. Rozpoczęto niszczenie dokumentacji. Wokół siedziby Biura Szyfrów rozbłysnęły ogniska, w których palone były, jeszcze niedawno cenne dokumenty. Wśród niszczonych papierów znajdowała się dokumentacja i rozszyfrowane depesze. Niestety, operacja ta była robiona dosyć nieudolnie. Mimo prawie miesięcznej obrony stolicy, nie wszystkie dokumenty zostały spalone. Część archiwów znajdowała się w specjalnie przystosowanym bunkrze znajdującym się w Forcie Legionów wewnątrz Cytadeli Warszawskiej. Papiery te mogły tam znaleźć się na dwa sposoby. Albo zostały odłożone jako „mniej ważne”, albo po prostu, ze względu na wszechobecny chaos i codzienne bombardowania, zapomniano o nich. Ta niedbałość niespełna miesiąc później miała się zemścić.
Ewakuacja
Oprócz archiwów Biura Szyfrów, były jeszcze dwa miejsca, gdzie znajdować się mogły cenne dla polskiej sprawy dokumenty i przedmioty. Były to: placówka polskiego zespołu kryptologicznego w „Pyrach” oraz fabryka radiotechniczna „AVA”, w której wykonywane były podzespoły do polskich „Enigm” oraz własnych maszyn szyfrujących „Lacida”. W ośrodku w Lesie Kabackim sprawa została załatwiona koncertowo. Wszystkie dokumenty zostały zniszczone lub załadowane na ciężarówki. Niektóre ważne obiekty zostały wysadzone. Ciężarówki kierowały się do Warszawy na dworzec Warszawa Wileńska. Na personel czekał tam specjalny pociąg ewakuacyjny „Eszelon F”.
Fabryki oraz magazyny wytwórni radiotechnicznej AVA były bombardowane już od pierwszych dni wojny. Najważniejsi inżynierowie, z Palluthem na czele tydzień po wybuchu wojny ewakuowali się razem z resztą personelu BS‑4. Również tutaj zniszczono wszelką dokumentację, a gotowe podzespoły polskich Enigm lub maszyn Lacida przetopiono. Nic cennego nie dostało się w ręce Niemców.
Eszelon F wyruszył w długą i ciężką podróż 6 (lub 7 – brak jednoznacznej informacji) września. Personel Biura Szyfrów, podobnie jak za kilka dni rząd i Naczelne Dowództwo, zmierzał do granicy z Rumunią. Załoga w czasie tej wyprawy miała dużo szczęścia. Do pierwszego przystanku – twierdzy w Brześciu nad Bugiem, eszelon dotarł 10 września. Jeszcze Sztab Generalny nie zdążył się rozlokować w nowym „centrum dowodzenia”, a już niemieckie wojska zbliżyły się do niego na dosyć niebezpieczny dystans. Zarówno Sztab Generalny, jak i zespół Biura Szyfrów został zmuszony do dalszej ewakuacji. Przed rozpoczęciem następnego etapu podróży załogę podzielono na dwie części. Pociągiem miała dalej podróżować część personelu. Natomiast sprzęt zamierzano przerzucić na ciężarówki. Zdobycie samochodów nie było prostym zadaniem. Po negocjacjach udało się przejąć część ciężarówek od wojska. Na pokład, oprócz zielonych, dużych i porządnie zapieczętowanych skrzyń, zawierających Enigmy, Lacidy oraz inny asortyment, zabrano duży zapas paliwa. W samochodowej części ekipy znajdowali się matematycy – Różycki, Zygalski i Rejewski oraz Gwido Langer, i Maksymilian Ciężki. Reszta załogi – z inż. Palluthem na czele pozostała w Eszelonie. Obydwie grupy natychmiast wyruszyły w dalszą podróż.
Ucieczka przez płonący kraj
[youtube=https://www.youtube.com/watch?v=eUu_--lxVrc] Konwój jechał przez Kowel (11 września), Łuck (12 września), Włodzimierz Wołyński (13 września) i Husiatyn (15 września). Podróż opóźniały drogi pełne ludzi, którzy uciekali przed zbliżającym się agresorem. Już w połowie drogi zaczął pojawiać się pewien problem. Stacje benzynowe, które mijał konwój, były opróżnione do zera. Przezorni członkowie Biura Szyfrów wzięli co prawda zapas paliwa. Lecz za kilka dni okaże się, że z pustego i Salomon nie naleje. Gdy poziom paliwa w bakach nieubłaganie spadał w dół, należało podjąć decyzję, który sprzęt i akta zabrać w dalszą podróż, a który zostawić. Stopniowo konwój kruszył się. Paliwo przelewano do pozostałych ciężarówek. Znajdujące się na pace dokumenty palono, a sprzęt zakopywano. Na domiar złego, z frontu docierały coraz bardziej niepokojące informacje. 17 września nasi bohaterowie znajdowali się już nieopodal granicy z Rumunią. Do tego czasu, z konwoju liczącego kilkanaście pojazdów ocalała tylko jedna ciężarówka, na której znajdowała się tylko niewielka część materiałów zabranych z Warszawy. Wkrótce okazało się, że i te trzeba zniszczyć. Do uszu załogi szybko dotarły informacje, jak skrupulatnie rumuńscy pogranicznicy przeszkujują rekwirowane auta. Nasi bohaterowie wiedzieli, że mimo przyjaznego stosunku Rumunów do naszego kraju, działa u nich bardzo szeroko rozbudowana siatka niemieckiego wywiadu. Czyhał on, szczególnie na pracowników Biura Szyfrów, których Niemcy starali się za wszelką cenę upolować. Kilka razy rzeczywiście byli blisko celu, ale nigdy się im to nie uda.
Kolejną nieciekawą wiadomością, która dotarła niedługo potem, była jeszcze bardziej druzgocąca. Wojska radzieckie przekroczyły granicę. Wojna polsko-niemiecka ujawniła wewnętrzne bankructwo państwa polskiego. (...) Rząd polski rozpadł się i nie przejawia żadnych oznak życia. (...) Wskutek tego traktaty zawarte między ZSRR a Polską utraciły swą moc. (...) Rząd radziecki nie może (…) pozostać obojętnym w chwili, gdy bracia tej samej krwi, Ukraińcy i Białorusini, zamieszkujący terytorium Polski i pozostawieni swemu losowi, znajdują się bez żadnej obrony (…) Rząd sowiecki zamierza jednocześnie podjąć wszelkie wysyiłki, aby uwolnić lud polski od nieszczęsnej wojny, w którą wpędzili go (…) przywódcy, i dać mu możliwość egzystencji w warunkach pokojowych głosiła nota dyplomatyczna, którą w nocy, między godziną 2 a 3 dnia 17 września minister spraw zagranicznych ZSRR, Wiaczesław Mołotow wręczył ambasadorowi Polski w Moskwie, Wacławowi Grzybowskiemu. Polak nie przyjął tej noty, ale nie mogło to zapobiec nieuniknionemu końcu II pięknej, acz krótkiej niepodległości II Rzeczypospolitej.
Tymczasem samochód z naszymi bohaterami zbliżał się do przejścia granicznego. W tym momencie od Rumunii oddziela go tylko niezbyt duża rzeka Czeremosz – wyznaczająca fragment granicy między Rumunią i Polską. Przez most przedzierały się samochody cywilne i wojskowe. Rumuńscy pogranicznicy skrupulatnie oddzielali wojskowych od cywilów. Cała grupa przekroczyła most i udała się w kierunku przejścia granicznego. Samochód został zarekwirowany. Rumuńska straż graniczna oddzieliła ubranych w mundury Gwido Langera i Maksymiliana Ciężkiego. Rejewski, Zygalski i Różycki – mimo iż pracowali dla wojska – nie byli ubrani "po wojskowemu". Wykorzystując tłok i zamieszanie, odłączyli się. Wmieszanie się w tłum cywilów zapewniało większe szanse na uniknięcie spotkania z rumuńską policją polityczną, która była przesiąknięta niemieckimi agentami.
Zadasz pewnie pytanie, co się działo z pracownikami podróżującymi wojskowym eszelonem? Ich podróż była wypełniona o wiele większą ilością „atrakcji” (w negatywnym tego słowa znaczeniu). Wydawało się, że Niemcy dokładają wszelkich starań, aby z tego pociągu nie wyszedł nikt żywy. Eszelon, w trakcie swojej podróży przez Kowel, Brody i Tarnopol był kilkukrotnie bombardowany. Mimo setek kilogramów ładunków wybuchowych spadających z nieba, żaden z nich do tej pory nie zadał poważniejszych uszkodzeń.
Niestety, w Busku szczęście przestało sprzyjać naszym bohaterom. Niemieckie Junkersy Ju87 „Stuka” w końcu upolowały zwierzynę. Pociąg został na tyle ciężko uszkodzony, że nie nadawał się do dalszej jazdy. Dalsza podróż odbywała się różnymi – często improwizowanymi – środkami transportu. Korzystano między innymi z powozów konnych. Czasami nie było innego wyjścia, jak iść pieszo. Ostatecznie grupa eszelonu dotarła do przejścia granicznego kilkanaście godzin później od ekipy samochodowej.
Pobyt w Rumunii
Po oddaleniu się na bezpieczną odległość od przejścia granicznego należało się zastanowić, co dalej począć. Jedyną sensowną opcją była podróż do Bukaresztu i próba dotarcia do polskiej ambasady. Mimo wszelkiej sympatii Rumunów dla Polaków, przebywanie na terytorium tego kraju wiązało się z dużym ryzykiem. Agenci Abwehry od wybuchu wojny polowali na pracowników Biura Szyfrów. Gdyby którykolwiek z pracowników znających sekrety osiągnięć wpadł, mogłoby to zdekonspirować wszystkie dotychczasowe osiągnięcia Polaków. Wobec tego bez zbędnego postoju, trójka polskich kryptologów dotarła do Bukaresztu.
Pierwszym miejscem, do którego należało się skierować, była ambasada rządu RP. Kryptolodzy liczyli, że uda się im uzyskać jakąś pomoc. Polskim attache wojskowym w Rumunii był podpułkownik Tadeusz Zakrzewski. Przyjął on polski zespół bardzo życzliwie. Ale kolejka osób do ewakuacji była bardzo wielka. Na pierwszych miejscach znajdowała się generalicja i ludzie, którzy tym lub innym sposobem załatwili sobie pomoc w ucieczce na zachód. W tym momencie trójka naszych bohaterów znajdowała się na samym końcu kolejki. A trzeba było się spieszyć. Każdy dzień przebywania w Rumunii był ryzykowny. Atmosfera wojny, mimo, iż mniej, była wyczuwalna także tutaj. W służbach rumuńskiej policji bezpieczeństwa służyło bardzo dużo „wtyczek” niemieckiego wywiadu, Abwehry, itd. Polowali oni na ludzi z Biura Szyfrów RP. Każdy dzień, każde wyjście na miasto było niebezpieczne. Trzeba było więc jak najszybciej wydostać się z Rumunii.
Mimo, iż stosunki Biura Szyfrów z naszym wyspiarskim sojusznikiem – Wielką Brytanią – nie układały się zbyt pomyślnie, to właśnie tam kryptolodzy skierowali się po opuszczeniu polskiej ambasady. Być może nie byłby to najgorszy wybór, gdyby nie pech. Zespół dotarł tam w tym samym momencie, kiedy ze spopielonej Polski uciekali przedstawiciele rządu Jego Królewskiej Mości. Ambasador nie miał nawet czasu dokładnie wysłuchać Polaków. Obiecał, że w najbliższym czasie się z nimi skontaktuje. Może to być za późno …
Do wyboru zostali więc tylko Francuzi. Tu sprawa potoczyła się zgoła odmiennie. Gdy Rejewski, Zygalski i Różycki weszli do środka, urzędnik ambasady zapytał ich o cel wizyty. Polacy poinformowali go, że są pracownikami polskiego Biura Szyfrów i chcieliby się widzieć z przedstawicielem francuskiej armii. Urzędnik, po wysłuchaniu Polaków, powiedział, aby chwilę zaczekali, po czym wszedł do jednego z gabinetów. Wrócił z francuskim pułkownikiem. „Monsieur panowie. Postaramy jak najszybciej przygotować niezbędne dokumenty i wysłać was do Francji”. Z czego wynikał ten pośpiech? Bertrand (którego poznaliśmy w poprzednich częściach) był zaniepokojony sytuacją w Polsce. Wiedział, że znajomość treści niemieckich depesz może dać przewagę w niejednej bitwie. Chciał jak najszybciej przechwycić personel polskiego Biura Szyfrów. Nie zawahał się więc, aby użyć wszelkich środków mogących jak najszybciej sprowadzić najważniejszych pracowników do Francji.
Polscy matematycy bardzo szybko, jak na wojenne warunki, dostali wizy, paszporty oraz wszelkie inne, niezbędne dokumenty. Pod koniec września dogasały już ostatnie punkty polskiego oporu - Warszawa, Modlin i Półwysep Helski. W tym samym czasie Rejewski, Różycki i Zygalski ruszyli w dalszą, długą – i wbrew pozorom – niebezpieczną podróż. Na szczęście, wszystko odbyło się bez zbędnych komplikacji. Pociąg, który wyruszył z Bukaresztu przez Belgrad, Zagrzeb, Triest i Mediolan dotarł bezpiecznie do granicznej stacji Modane. Na miejscu czekał już oficer polsko-francuskiej placówki ewakuacyjnej, który natychmiast zabrał polskich kryptologów do Paryża. Właśnie tam, na krótko znowu podejmą pracę nad tym, na czym znają się najlepiej – kryptoanalizie.
„Chciałem, by Warszawa była wielka…”
Wierzyłem, że wielką będzie. Ja i moi współpracownicy kreśliliśmy plany, robiliśmy szkice wielkiej Warszawy przyszłości. I Warszawa jest wielka. Prędzej to nastąpiło, niż przypuszczano. Nie za lat pięćdziesiąt, nie za sto lat, lecz dziś widzę wielką Warszawę. Gdy teraz do Was mówię, widzę ją przez okna w całej wielkości i chwale, otoczoną kłębami dymu, rozczerwienioną płomieniami ognia, wspaniałą, niezniszczalną, wielką, walczącą Warszawę. I choć tam, gdzie miały być wspaniałe sierocińce, gruzy leżą, choć tam gdzie miały być parki, dziś są barykady gęsto trupami pokryte, choć płoną nasze biblioteki, choć palą się szpitale - nie za lat pięćdziesiąt, nie za sto, lecz dziś Warszawa broniąca honoru Polski jest u szczytu swej wielkości i sławy.
Słowa te, wypowiedziane 23 dnia obrony stolicy, były ostatnim przemówieniem prezydenta Warszawy Stefana Starzyńskiego. W chwili, kiedy najwyższe władze wojskowe uciekły z płonącego kraju, on, jako jeden z nielicznych, pozostał na stanowisku, aby organizować obronę walczącego miasta. Warszawiacy nie usłyszeli już więcej przemówień. Następnego dnia ostatnie działające bloki elektrowni Powiśle zostały zniszczone wybuchami niemieckich bomb. Agonia Warszawy nie potrwa długo. 27 września podjęto decyzję, że dalsza obrona nie ma już sensu. Mimo, że oddziałom niemieckim nie udało się wkroczyć do miasta, dalsza walka będzie powodowała tylko straty w ludności cywilnej oraz dalsze niszczenie zabudowy. Akt kapitulacji podpisał dnia 28 września gen. Tadeusz Kutrzeba. Nikomu nie przyszło do głowy, że na Warszawę i tak zostanie wydany wyrok śmierci.
Twierdza Modlin poddała się dzień później - 29 września. Dłużej bronił się Półwysep Helski (do drugiego października). Jednym z ostatnich oddziałów regularnej armii, który się poddał, była Samodzielna Brygada Operacyjna "Polesie" gen. Franciszka Kleeberga. Stało się to 6 października.
Prezent dla Abwehry
Niemcy bardzo szybko wprowadzają władze okupacyjne. Zamykają szkoły i wprowadzają terror. W Warszawie rozgościła się też Abwehra – niemiecki wywiad. Po kapitulacji Warszawy Abwehra zaczęła przeczesywać budynki polskiego rządu centymetr po centymetrze. Niemiecka służba wywiadowcza chciała się zrehabilitować po klęsce w Czechosłowacji. Tam, mimo braku formalnych działań wojennych, Abwehrze nie udało się przejąć ani jednego cennego dokumentu. Wszystkie cenne papiery Czechosłowacja przerzuciła drogą lotniczą do Wielkiej Brytanii. Wszystko wskazywało na to, że w Polsce będzie tak samo. Gdy oddziały Abwehry 28 września wdarły się do archiwum Oddziału II Sztabu Generalnego. Znaleziono tam jedynie rzędy pustych szaf. Niestety, zaniedbania Polaków dały o sobie znać. Podczas jednego ze spacerów należący do Abwehry kpt. Bulang wszedł do schronu, w którym znajdowały się szafki bezcennych dokumentów. Jednakże to nie on zebrał splendor chwały, a „specjalista do spraw polskich” – Oscar Reile. Były to bezcenne dokumenty. Na samym Oscarze Reile ciążyły dosyć ciężkie zarzuty. Duża część agentów werbowanych przez Reilego w Polsce „wpadała”. Przechwycone dokumenty pozwoliły mu poprawić swoją reputację. Być może dlatego umknęły jego oczom trzy depesze, nadane w 1937 roku z pokładu niemieckiego okrętu krążącego u wybrzeży Hiszpanii. Depesze, zarówno w postaci jawnej jak i zaszyfrowanej, tkwiły pośród zapomnianych dokumentów. Znalezione dokumenty mogły zmusić do refleksji. Jednakże ostatecznie uznano, że ich teksty zostały dostarczone Polakom przez jakiegoś, bliżej nieokreślonego, „agenta”. Dzięki temu III Rzesza dalej pozostała nieświadoma.
„Coś się kończy, coś się zaczyna”
Kiedy w Warszawie ucichły strzały, we Francji rozpoczęto budowę nowych oddziałów. Nasi kryptolodzy wznowili pracę, lecz bardzo szybko pojawiły się komplikacje… ale o tym dowiesz się w następnym odcinku.