Do świata wroga, który okazał się być przyjacielem - czyli o tym jak przesiadłem się na Mac OS X
12.02.2012 18:06
Nie ukrywam, że bardzo długo należałem do grona przeciwników firmy Apple. Przeszkadzało mi zwalczanie przez tą korporację otwartego oprogramowania, zawyżanie cen, czy słaba obecność w Polsce. Dlatego też wiele wpisów w trzeciej wersji tejże strony poświęcone było krytyce kolejnych posunięć przedsiębiorstwa Steve’a Jobs’a. Dziś, pomimo iż wciąż nie podobają mi się niektóre posunięcia tego giganta, ten artykuł piszę już na najnowszym OSX i pomału zastanawiam się jak zupełnie zastąpić nim Windowsa w moim domu. Co skłoniło mnie do tak radykalnej zmiany? I jak czuje się użytkownik wychowany na Windowsie w świecie Unixa?
Systemem, z którego korzystałem dotychczas był Windows 7. Co prawda przez kilka miesięcy używałem Ubuntu i byłem nawet zadowolony, to w końcu zmęczony ciągłą konfiguracją i zabawą w terminalu wróciłem do Windowsa. Doskwierało mi jednak, że jest to system koszmarnie nudny, na którym, poza nagłym BSOD, już nic nie może mnie zaskoczyć. Dlatego w długi majowy weekend, gdy dowiedziałem się, że na moim laptopie można zainstalować Mac OS X i będzie on pracował bardzo dobrze, zrezygnowałem z postanowienia dotyczącego nauki Corel’a i natychmiast zabrałem się za przygotowania do formatowania danych i rozpocząłem pobieranie odpowiednich plików. Niestety pomimo przeglądnięcia setek stron internetowych, poświęcenia dziesiątek godzin i tysięcy prób, mój pomysł się nie udał i mój Dell, z powodu braku czasu na ponowne skonfigurowanie, na kilka tygodni ze źle zainstalowanym systemem wylądował w szafce, a ja musiałem wrócić do starego komputera, jeszcze z poczciwym Windowsem XP. Pomimo kilku kolejnych testów w wakacje niestety wciąż nie udawało mi się poprawnie skonfigurować OSX’a. Między czasie kupiłem iPada, co miało być rekompensatą za porażkę, a tylko wzmogło moją ciekawość dotyczącą działania dużego systemu Apple. Dlatego, po kilku miesiącach oszczędzania i rezygnacji ze świątecznych niespodzianek, skontaktowałem się ze swego rodzaju specjalistą w tematyce hacintoshów i wspólnie z nim zainstalowałem i skonfigurowałem mojego pierwszego Maca.
To jednak był dopiero początek.
Po raz pierwszy w życiu siedziałem przed moim własnym Macem - z systemem od firmy, z którą od tak dawna walczyłem i którego ze względów finansowych nigdy nie mogłem mieć. I to był jeden z powodów mojej nienawiści do tej korporacji. Początki bywają trudne dlatego jednym z pierwszych programów. jakie zainstalowałem był Parallels Desktop, a w nim Windows 7 ze standardowym zestawem oprogramowania z jakiego korzystam w pececie. Pomału jednak odnajdywałem odpowiedniki „okienkowych” aplikacji i powodów do korzystania z Windowsa stopniowo ubywało. Pomału odkrywałem i uczyłem się typowo Macowych aplikacji - Pagesa, Automatora czy pakietu iLife. Od samego początku zaskakiwało mnie jak prosty w obsłudze, a jednocześnie jak zaawansowany w możliwościach jest OSX Lion. Dla przykładu - belka u góry ekranu - odpowiednik windowsowego paska start - dostosowuje się do aplikacji, z której aktualnie korzystam - np. gdy włączony jest Photoshop zawiera tylko i wyłącznie narzędzia Photoshopa, gdy włączony jest iChat pokazuje tylko i wyłącznie opcję tego komunikatora. Kolejną zaletą jest ilość i funkcjonalność wbudowanego w system oprogramowania - Lion już na starcie potrafi tworzyć i korzystać z wirtualnych płyt i dysków, czy mówić ludzkim głosem dzięki wbudowanemu syntezatorowi mowy.
W Mac OS X o wiele lepiej niż na Windows działają programy wydane przez Apple na obydwie platformy. Dla przykładu Safari na pececie zawiesiło mi się kilkukrotnie, natomiast w Macu nigdy. Szybkość działania tych samych aplikacji jest także niewiarygodnie lepsza na korzyść OSX. Natomiast iTunes, który w Windows pełnił u mnie rolę jedynie aplikacji do synchronizacji iPada, w Macu stał się głównym odtwarzaczem muzyki, w którym utworzyłem już bardzo sporą kolekcję. Łatwość kupowania w jego sklepie internetowym, skłoniła mnie do nabycia już kilku ciekawych albumów.
To samo tyczy się programów znajdujących się w Mac App Store. Prostota zakupów, świadomość, że nabywam w stu procentach działający program w połączeniu z faktem iż są to aplikacje w licencji na 5 komputerów przekonała mnie do dużego powiększenia mojej kolekcji legalnych aplikacji. I chociaż w markecie tym brakuje jeszcze bardziej zaawansowanych programów, muszę powiedzieć, że ten system zakupów bardzo mi się spodobał i chętnie bym go zobaczył także na innych platformach. Zwłaszcza, że po reinstalacji komputera wystarczy kliknąć z góry na dół „install” na liście wcześniej pobranego software, żeby całe oprogramowanie pobrało i zainstalowało się automatycznie.
Przesiadkę z Windowsa na Maca znacząco ułatwiał mi fakt iż na system od firmy z Cupertino wydane zostało już większość programów z których zwykle korzystam. Tyczy się to samego Office od Microsoftu, całego pakietu Adobe, Skype, Dropboxa, Team Vievera i wielu innych. Wszystkie pozostałe braki nauczyłem się uzupełniać dzięki wirtualizacji - która działa jednak znacząco lepiej niż w systemie od Steve Ballmera. Po pierwsze dzięki tzw. trybowi koherentnemu w Parallels Desktop, można uruchamiać aplikacje tak jakby były natywnie uruchomione w Mac OS - czyli bez pulpitu, paska start i reszty Windowsowych okien. Po drugie istnieje możliwość danego rozszerzenia pliku z konkretnym wirtualnym programem. Dlatego np. film w formacie wmv automatycznie uruchamia się w Windows Media Player. Oczywiście tyczy się to także zewnętrznego oprogramowania - ja w Parallels zainstalowałem Corel’a Draw’a i w nim uruchamiam wszystkie jego dokumenty.
Dzięki tym wszystkim opcją, Windowsa zainstalowanego na drugiej partycji nie uruchamiam już prawie nigdy. I powoli zastanawiam się nad zakupem jakiegoś dużego sprzętu od Apple, żeby móc w pełni wykorzystać możliwości gestów, air porta oraz poznać urok tego pięknego designu, który tak bardzo próbuje skopiować konkurencja. I któż by pomyślał, że w ciągu niecałego roku tak bardzo zmienię swój światopogląd...