Arcadegeddon - kooperacyjna rozwałka w pogoni za skórkami i kosmetyką
Niedawno w sklepie Epic Store, pojawiła się we wczesnym dostępie kooperacyjna gra studia Illfonic Games. Zespół znany choćby z takich produkcji jak zeszłoroczny Predator: Hunting Grounds czy Dead Alliance, postanowił stworzyć wieloosobową grę akcji, która garściami czerpie z klasyków gatunku. Jeżeli mieliście przyjemność zagrać w takie tytuły jak Fortnite, Risk of Rain czy Battlefield: Heroes, to możecie domyślać się, o co w Arcadegeddon tak naprawdę chodzi.
Tytuł ten nie miał jeszcze swojej oficjalnej premiery, ale ukazał się w sklepie Epic Store we wczesnym dostępie. Można go wykupić za niecałe 70 zł, co wydaje się ceną nader atrakcyjną, pod warunkiem, że dostępna na tę chwilę zawartość spełni nasze oczekiwania. A czym tak naprawdę jest Arcadegeddon? Trudno wyjaśnić tę grę w jednym zdaniu, więc postaram się rozłożyć ją na czynniki pierwsze.
Strzelanka TPP
Uruchamiając grę i zaliczając wstępny filmik wyjaśniający podwaliny fabularne produkcji, gracz dowiaduje się o niecnych planach bogatej korporacji, chcącej za wszelką cenę przejąć lokalny salon gier. Oczywiście jak możemy się spodziewać, w jego obronie stanie gracz. Właściciel lokalu - zabawny Gilly, postanowił stworzyć produkcję, która na nowo przyciągnie tłumy do salonu i pomoże mu się odpowiednio odkuć. Jak można się spodziewać, plan spala na panewce, a program zostaje zainfekowany przez wirusa. Jako gracz uczestniczymy w dynamicznych starciach w zawirusowanej grze i przywracamy świetność upadającemu salonowi z grami wideo.
W tym momencie początkowo chciałem postawić kropkę i zakończyć tą recenzję, gdyż przez pierwsze 2 godziny gry, czułem te same ciarki na plecach, jakie towarzyszyły mi podczas rozgrywania kampanii w Battleborn - grze z ogromnym potencjałem, która umarła bardzo, ale to bardzo szybko. Nie zrozumcie mnie źle, Arcadegeddon nie jest może tytułem wybitnym, ale na pewno wciągającym. Po prostu - po pewnym czasie gry, zaczyna mocno nudzić a wizja dodawania w późniejszym czasie nowej zawartości, po prostu zmniejsza pozytywne odczucie gry. Zauważcie sami - od jakiegoś czasu otrzymujemy gry we wczesnym dostępie i zdecydowana ich większość jest na tyle niedopracowana, że po pewnym czasie gracze po prostu od niej odchodzą. Mam gorącą nadzieję, że się mylę, i podobny los nie spotka i tej gry.
Bo zauważmy - strzelanka z widoku trzeciej osoby, osadzona w cukierkowym świecie gier arcade, zanurzona w sosie Indyczym i postawiona przede wszystkim na dynamiczną rozwałkę? Toż to podrasowany Fortnite. Może się czepiam, ale po rozegraniu ponad 30 godzin w grę, oferującą raptem 10 map i kilka poziomów trudności to z deczka za mało by na dłużej zatrzymać gracza. Zapewne zapytacie, jaki jest cel tej produckji? No to wam odpowiem ;)
W pogoni za skórkami
Arcadegeddon można rozgrywać samemu lub w kooperacji ze znajomym, posiadającym swoją kopię gry. Gdy zechcemy samodzielnie rozegrać kilka wstępnych misji, zauważymy, jak wyśmienicie gra wygląda od strony wydajnościowej. Ani razu podczas zabawy nie uświadczyłem spadków jakości czy niechcianych a często wymuszanych w innych grach - powrotów do pulpitu. Gra się w nią miodnie - jest szybka i dynamiczna, a przy okazji nieco zabawna, gdyż w sposób ciekawy przedstawia różne wątki fabularne.
Problem pojawia się jednak gdy zechcemy zagrać w trybie wieloosobowym z losową postacią. Ja wiem, jestem świadomy, że gra jest we wczesnym dostępie, ale z tego można zauważyć w sklepie Epic Store, produkcję kupiło chyba strasznie mało osób, o czym świadczy dramatyczna ilość chętnych do gry. Podczas tych 30 godzin w produckji, może 2‑3 razy połączyłem się z innym graczem, oczekując w lobby na połączenie dobre kilka godzin. Oczywiście jak natrafimy na wygadanego kolesia, to gra zyskuje dużo dobrego. Gorzej gdy natrafimy na niemowę-smutasa, który będzie brnął na przód, ani myśląc, że nas uratuje w kryzysowej sytuacji.
A o co w grze tak naprawdę chodzi? Bo w końcu nie o samo strzelanie, podnoszenie poziomów i wykonywanie zadań dla ludków z salonu arcade. Podczas zabawy zdobywamy punkty rankingowe, zwiększające nasz poziom postaci i odblokowujące specjalną walutę w grze. Pozwala ona na wykupienie w salonowym sklepiku Gilly'ego unikalne skórki na zdobywane podczas rozgrywki przedmioty, ale także urozmaicając ubiór naszej postaci. I gdyby jeszcze w parze wyglądu kosmetycznego, szły jakiekolwiek statystyki, gra mogłaby się pochwalić czymś świeżym i nowym. A niestety wyszło odwrotnie.
Przeciwnicy "na strzała"
Jak już wspominałem, rozgrywka do bólu przypomina tą z Battleborn, choć twórcy wzbogacili ją o wypadające ze skrzynek przedmioty i wyposażenie bojowe. Gracz stoi początkowo przed wyborem sposobu rozgrywki, zbierając pozostawione w skrzyniach wyposażenie, oddzielone klasycznie kolorem, po jakości. Bronie palne dzielą się na wielokrotnego użytku z możliwością zbierania do nich amunicji, a także jednorazowe, do wykorzystania z amunicją niezbieralną. Każda z nich posiada odmienne statystyki, różniące się mocą ognia, przeładowaniem, celnością, a także sposobem wystrzału. Od decyzji gracza zależy, czy postawi na broń szybkostrzelną, zadającą obrażenia obszarowe lub potężną, ale mało mobilną.
W przypadku większości napotkanych na swej drodze przeciwników strzelamy do tzw. minionków, którzy w większości przypadków padają od jednego celnego trafienia. Oczywiście nie zabrakło wersji umocnionych, skaczących, a także berserków, którzy wręcz lgną ku graczowi po autografy. W trakcie misji, co jakiś czas znajdziemy się w punkcie kontrolnym, gdzie zakupimy odpowiednie wyposażenie ze zdobytych w trakcie zabawy funduszy, podniesiemy sztucznie poziom trudności oraz wybierzemy dla naszej postaci dwie dodatkowe umiejętności aktywne - te odblokowujemy, wykonując zlecenia.
Po zapełnieniu paska przeciwników, na mapie ujawnia się czerwona wyrwa, po której zniszczeniu, dostajemy się do sekretnej lokacji z silnym przeciwnikiem. Po wygranej batalii nasza postać zostaje odbarowana licznymi ulepszeniami i potężniejszym ekwipunkiem, a kończąc grę, wynik zostaje dodatkowo spieniężony.
Powtarzalność do znudzenia
Niestety, mimo całkiem przyjemnego gameplayu, ścieżki dźwiękowej, wydajności i mechaniki a przede wszystkim - kolorowego świata, Arcadegeddon korzysta z klonowania, czego się tylko da. Po przejściu kilku głównych lokacji nawet po wejściu na bardzo wysokie poziomy trudności, nasza postać przechodzi te same lokacje. Przeciwnicy są silniejsi, wyposażenie i skrzynie z nim, znajdują się w tych samych miejscach, a i różnorodność misji pobocznych, woła o pomstę do twórców.
Mimo iż gra mocno wciągnęła mnie w początkowych etapach, swoją różnorodnością i mechaniką, to dalsza rozgrywka opierała się o to samo, ale w nieco trudniejszych wyzwaniach. Na tę chwilę Arcadegeddon jest fajną grą na niedzielną biesiadę lub w miarę odstresowującym tytułem m.in do treningu celności i uników, przed realną rozgrywką w dynamiczne gry wieloosobowe. Za niecałe 70 zł zyskujemy tytuł dobry, ale na pewno nie tak wciągający jakby się na początku wydawał. Mimo wszystko rozgrywkę wspominam dobrze i mam nadzieję, że w przyszłych aktualizacjach, Arcadegeddon zyska wiele nowości a przede wszystkim, zjedna ku sobie więcej grających!
* - Gra pojawiła się także na PS5 we wczesnym dostępie!