Mój ulubiony program i dlaczego go nie lubię
Każdy z Was ma na komputerze, nie ważne jaki system preferujecie, jakiś jeden program, który może uznać za swój ulubiony. Czy śnieg, czy słota, czy deszcz, czy susza, czy powódź, czy też format c: - zawsze będziecie pałać miłością platoniczną do tego software`u. Prawda?
Tak, chodzi mi o ten konkretny program, w obronie którego jesteście w stanie zalogować się na forum, aby tylko zbesztać i zmieszać z błotem anonimową osobę, która napisała głupoty wyssane z palca. Ten konkretny program, o który możecie pokłócić się z sąsiadem, spalić mu dom, otruć psa i porysować nowy samochód kluczem. Możecie teraz w myślach wymienić jego nazwę i śmiać się głośno – bo właśnie sobie uzmysłowiliście, że jesteście fan boyami (fan girlsami) tego programu.
No więc, ja też mam taki program – chociaż właściwie to miałem. Tak całkiem na poważnie, po chwili zastanowienia, nienawidzę tego programu tak bardzo, że chętnie znalazłbym jego twórców i spalił ich razem z domem, nabił na pal i postawił obok tabliczkę z napisem „Za to, że stworzyli tak badziewny soft” dając przykład innym programistom, aby nigdy nie tworzyli czegoś takiego, inaczej ich spotka to samo.
Pogubiliście się trochę?
Jestem już w kwiecie wieku, czyli dla niektórych mogę być podstarzałym geekiem lubiącym technologię i gadżety, a przede wszystkim – różowe kucyki. Z komputerami miałem do czynienia prawie od zawsze. Amigi, Commodorki, Atarki i takie tam… wiadomo: stara szkoła. Przez te wszystkie minione lata różne programy gościły na moim komputerze (tak samo jak różne systemy). W większym lub mniejszym stopniu ewoluowały, zmieniały się i wymieniały w miarę przychodzenia nowych funkcji, nowych możliwości i nowych potrzeb. Programy graficzne, edytory tekstu, serwery, komunikatory, odtwarzacze filmów, gry i masa innych tworów. Jednak jakby zrobić podróż w czasie do początku mojego obcowania z PC, zerknąć na to co jest tam zainstalowane i porównać z aktualnym stanem, można odnaleźć jeden program, który właśnie chce opisać.
Winamp.
Powstał w 1997 i był właściwie pozbawiony interfejsu – tak, oryginalnie nie wyglądał tak jak go wszyscy pamiętają. Ten wygląd to zasługa dopiero wersji numer 1 gdzieś z okolic przełomu 97/98. Możny by spekulować, że już wtedy był popularny, ale ciężko się z tym zgodzić biorąc pod uwagę fakt, że kilka miesięcy później wyszła wersja 2, którą to wszyscy pamiętają – to ona właśnie zwojowała Internet i świat. Tym, co było cudowne w tej odsłonie Winampa była możliwość zmiany skórek.
A tak, coś tam było o play liście, equalizerze i innych duperelach, ale kogo to interesowało w momencie, gdy można było ustawić sobie gołą babkę na skin.
Potem było różnie – nowe wersje, stare wersje, nowe stare wersje. Wreszcie dnia pamiętnego (którego dokładnie nie pamiętam) ukazała się wersja 5 i było pozamiatane.
Właściwie dlaczego?
Dobre pytanie, drogi Watsonie. Bardzo dobre, rzekłbym wręcz. Aby nie przedłużać dalej tej maskarady wymienię kilka powodów, dla których Winamp jest, wróć - był moim ulubionym programem.
Nigdy się nie zawiesił.
Fajne skórki – przez wiele lat bawiłem się nawet w ich robienie. Teraz, od około 2009 roku, mam zawsze ustawioną domyślną wersję wyglądu (tą z 2ki).
Prostota obsługi – wszystko jest czytelne, intuicyjne i tak banalnie proste, że nawet opóźnione w rozwoju małpy ze stepów afrykańskich były by w stanie obsłużyć ten program. Z całym szacunkiem dla owych małp.
Szybkość konfiguracji – instalujesz i… to wszystko. Damn!
Minimalna zasobożerność – dokładnie. Wbrew obiegowej opinii mój Winamp zajmuje maksymalnie 25 MB jak odtwarza duże pliki flac. Przeważnie wystarcza mu 10 MB RAMU. Tak, tam jest tylko jedno zero w tej dziesiątce.
A… czy wspominałem, iż w sumie używam Winamp Lite? Ups.
Czas na podsumowanie w środku – oto co do tej pory ustaliliśmy: kocham Winampa i chce mieć z nim gromadkę małych dzieci, winampiątek, a każdego, kto źle powie o tym programie (lub ma inny program) tak dla zasady powieszę w klatce z lwami wpierw wysmarowując jego ciało świeżutkim mięskiem. Lecz sytuacja się zmieniła . Co prawda ani nie przytył, ani mnie nie zdradza – nie robi mi awantur i rewelacyjnie wywiązuje się ze swoich obowiązków – mimo to zacząłem nienawidzić okienkowego ampa.
Co się zmieniło?
Ilu z was korzysta z Total Commandera, ręka w górę. Ooo… sporo. Więcej niż się spodziewałem. Co nam ten prosty eksperyment pokazuje? Programy, nawet stare, jeśli były dobre i są w odpowiednich rękach mogą służyć przez wiele lat z powodzeniem. Błąd! Nie bierzemy pod uwagę tego, iż TC jest programem użytkowym. Jeśli muszę już użyć analogii powszechnie rozumianych – Total jest trochę jak młotek. Proste urządzenie (mimo iż sam program nie jest prosty), wymyślone setki lat temu, do tej pory nie ma jednak nic lepszego do wbijania gwoździ. No ok, są tam jakieś wbijarki automatyczno-pneumatyczne, ale są drogie i ich obsługa wymaga pewnej wiedzy i wprawy. Tymczasem młotkiem może posłużyć się każdy – nawet Twoja dziewczyna. ;) O tym, że można robić coś jeszcze, poza wbijaniem gwoździ nie będę wspominał, bo to już jest ekstrawagancja (a pierwsze co przychodzi mi do głowy jest również nielegalne, drugie zresztą też).
Winamp niestety nie jest młotkiem. Młotek jest potrzebnym ułatwiaczem pracy – bez niego wbicie gwoździa staje się kłopotem, nie złożysz stabilnego stołu, nie powiesisz obrazka równo i szybko nie okradniesz sklepu. Podobnie jest z Totalem, bez niego nie da się zrobić w sensowny sposób wielu rzeczy – tymczasem wspominany odtwarzacz do muzyki po prostu nie posiada żadnej esencjalnej funkcji. Po prostu umila czas.
Umilanie czasu jest niezbędną potrzebą każdego człowieka – nasza psychika lubi muzykę i po prostu lubimy, gdy coś gra. Bez grania w tle jednak pracujemy tak samo (choć niektórzy mówią, że gorzej) i z jej pomocą nie zrobimy stabilniejszego stołu, ani równiej nie powiesimy obrazka. Z nią nie zrobimy też lepszego skoku na sklep.
Podsumowując ponownie: Winamp jest po prostu zbędnym, miłym dodatkiem.
Pytanie więc rodzi się we mnie, dlaczego jest on tak brzydki i tak mało funkcjonalny? No i właśnie doszliśmy do sedna.
Od 2007 roku program stoi w miejscu, mimo iż wydano kilka nowych wersji. Niektórzy powiedzą z przekąsem, że jest to wręcz zaleta. Ostatnio wszyscy, wprowadzając niepotrzebne bajery, psują swe produkty (vel różne GG i tym podobne). Mało kto słucha ludzi, którzy chcą aby ich programy były takie jak zawsze.
Niestety ciemna masa ludzka tak naprawdę nie wie co dla niej jest dobre. Głównym problemem staje się lęk przed zmianą, przed nowością. Otwieramy więc szeroko ramiona w powitaniu starych, sprawdzonych wersji łudząc się, że są lepsze. Czasem tak jest – przeważnie jednak jest wręcz odwrotnie.
Co stare jest i będzie stare – wszelkie łatki umożliwiając odtwarzanie nowych formatów, uruchamianie nowych plików, granie w nowe gry są tylko opatrunkiem na zakażoną ranę. Niestety, kiedyś trzeba będzie tę rękę uciąć – czyli ten program wymienić. Wtedy zaboli. Naprawdę zaboli.
Czyli jak znienawidziłem taki fajny program…
… nie wiem. Naprawdę. Patrzę na niego i zastanawiam się komu mam skopać tyłek, aby Winamp ponownie zagościł w moim sercu. Od miesięcy nie potrafię wykrzesać doń jakichkolwiek uczuć, mimo tego, iż się starałem. Wygląd niby mogę zmienić, ale czy to jakoś pomoże. Wtyczki tymczasowo ożywią funkcjonalną monotonie. Pytanie, na jak długo? Tak więc program do odtwarzania dźwięków lamy wciąż gra smętnie na pulpicie moją playlistę, ale znacznie częściej korzystam z YouTuba i przypiętej karty w Operze. Nie wspominając o tym, iż zaprzyjaźniłem się ostatnio z tabletowym odtwarzaczem muzyki. Czy to wszystko za sprawą tego, że wciąż wygląda tak samo? Czy to wszystko za sprawą tego, że nic nowego nie dodają? Czy to może dlatego, że po prostu po pięciu latach użytkowania, mówiąc kolokwialnie, znudził mi się?
Stagnacja jest bardzo ciężkim przestępstwem w świecie IT. Wiele firm i programów już poległo z tego powodu, Winamp jest wg mnie kolejnym przykładem potwierdzającym tę teorię. Wraz z napływem nowych produktów, nowych technologii, nowych usług nasz ogólny apetyt rośnie. Wraz ze wzrostem naszego apetytu, stare kąski przestają wystarczać – stają się nagle brzydkie i mało funkcjonalne (mimo iż ich funkcjonalność jest w zupełności wystarczająca).
Podsumowanie tej części: Brak rozwoju jest niczym cofanie się na ruchliwej obwodnicy, z wyłączonymi światłami podczas wielkiej zamieci śnieżnej białym samochodem w godzinach szczytu.
LoseAmp?
Po co właściwie to wszystko pisałem? Cele były dwa. Po pierwsze chciałem pokazać wam jak z relacji miłości można przejść w relacje nienawiści do programu tym samym udowadniając, że nie ma czegoś takiego jak wieczny fanboy. Po drugie, pomyślałem sobie, że może i wy znajdziecie w swej szufladzie pełnej oprogramowania coś co warto było by znienawidzić tylko po to by odkryć coś nowego i bardziej funkcjonalnego.
Zakończę ten blag przysłowiem góralskim, pasującym do tematyki:
Winamp, it really whips the llama's ass!