Recenzja BlueRaya – według statystycznego Kowalskiego
BlueRay od firmy SONY – renomowana, super.
Model: pfff, musiałbym sprawdzić, ale nie chce mi się. Jakiś najtańszy w MediaMarkt.
W opakowaniu jest: BlueRay, pilot, paluszki.
Urządzenie posiada wejście na płyty blueray i dvd, które czyta dobrze.
Jakość obrazu – taka jak na bluerayu lub dvd, wydaje się rewelacja, ale nie mam innego urządzenia blueraya lub dvd aby ocenić.
Ilość portów – wystarczająca w domu i tak używam tylko jednego, tego najlepszego.
Braki – brak WiFi, ale w sumie po co mi ono.
Pilot – działa, ma wszystkie przyciski, jest wygodny.
Internet w urządzeniu – działa.
Menu – normalne, intuicyjne, ładne.
Współpraca z telewizorem – bezproblemowa.
Kodeki – takie same jako konkurencja, czyli odtwarza płyty DVD i BlueRay.
Wygląd – SONY i Piano Black = ładnie wyeksponowane odciski palców.
Konkurencja - każde urządzenie z tej samej kategorii, w tej samej cenie.
Cena = chyba 400zł~
Czy warto kupić? - Nie wiem, nie kupowałem go.
Moje zadowolenie – pełne, ale ponarzekałbym sobie na coś…
... może na recenzję.
Wkurzają mnie, tak o, po prostu. Bez urazy fellow blagers, ale po prostu ostatnio wszystkie recenzje jakie przeczytałem sprowadzały się kilku uwag technicznych i przepisania specyfikacji ze strony producenta – oczywiście zarzut ten tyczy się całego Internetu, nie tylko was. Nie ma co się zresztą dziwić, trudno ocenić produkt po 3 dniach używania. Prawdziwą laurkę mojemu sprzętu jestem w stanie wystawić po okresie minimum trzech miesięcy, gdzie poznam nie tylko jego zalety, ale i poważne wady (patrz Desire i jego pamięć, Transformer i Białe Kółko Śmierci, Kindle i jego… a nie sorry, Kindle nie ma wad).
Zanim coś kupię lubię wiedzieć, co inni myślą o produkcie, ale przede wszystkim lubię sobie wyrobić o nim opinie emocjonalną. Dobrym przykładem, do którego chce sięgnąć są gry.
Jest paru recenzentów gier na tym świecie, których cenie – czytam wszystkie ich wypociny i choć z wieloma rzeczami mogę się nie zgadzać, znam ich gusta, ich podejście do różnego rodzaju produkcji i jestem w stanie przewidzieć ich ocenę po kilku pierwszych zdaniach. Widząc solidną szóstkę wiem, że gra da mi kilka godzin frajdy, a okrągła dziewiątka wywoła u mnie spazmatyczne dreszcze radochy… Oczywiście i oni nie są bez grzechu – przechodzą gry bardzo szybko i mają ich wiele na raz pod strzechą. Lecz starają się obcować z tytułem najdłużej jak się da i wzbudzić w nas albo miłość, albo odrzucenie. Bo po co nam, czytelnikom, recenzja będąca zbitkiem liter i zdjęć?
Wracając do sprzętu – tu mamy cały wachlarz problemów. Od prze-marketingowanych opinii kupionych za 30 centów od słowa, po w pełni profesjonalne tyrady z pierdzilionem tabelek, porównań i liczenia klatek na sekundę w każdej możliwej rozdzielczości. Rzadko jednak ktoś wkłada serce w recenzje i opisuje produkt takim jakim go widzi – winę częściową za to ponosi próba bycia obiektywnym. Wiecie, chodzi o to aby trafić do jak największej grupy ludzi ze swoim testem. Prawda jest jednak taka, że taki tekst dla każdego jest na pewno nie dla mnie. Ba, nawet nie dla was. Jest on tylko dla marketingowców dużych firm.
Ciekawymi i naprawdę rewelacyjnymi opiniami są dla mnie historię pokroju tych, które ostatnio pojawiły się na DP blogach – np. jak to niektórzy producenci za darmo wymieniają ślizgacze, czy załatwiają inne drobne problemy. Nie przepadam za produktami Logitechu, ale… gryzoń opisany przez DjLeo trochę mnie zainteresował. Jego specyfikacje byłem w stanie znaleźć w Googlach w 3 sekundy, ale informacji o tym, że trzyma się nieźle po wielu latach intensywnej pracy (w końcu ślizgacze się starły a wierzch wygląda rewelacyjnie) mogłem dowiedzieć się tylko w ten sposób.
Więc pytanie do was na końcu – jakie lubicie „reviews”?