O kobietach publicznych; mężczyznach zresztą też…
Wygląda na to, że w związku z coraz bardziej powszechnym korzystaniem i używaniem Internetu w naszym pięknym kraju, doczekaliśmy się kolejnego problemu natury prawnej. Byłby on jeszcze bardziej poważny, gdyby w Polsce prawo opierało się na precedensach, ale tak jeszcze nie jest. W tym akurat przypadku – na szczęście.
Zaczęło się od tego, że pewien… użytkownik Internetu*, innemu użytkownikowi Internetu, dość dosadnie napisał, co myśli o jego przekonaniach, poglądach, postawie itd. Wymiana zdań odbywała się w tymże Internecie i obaj użytkownicy posługiwali się pseudonimami, zwanymi tu powszechnie „nickami”.
Użytkownik A uznał, że wypowiedzi użytkownika B naruszają jego dobra osobiste, a w szczególności są obraźliwe, oszczercze, wulgarne i napastliwe. Użytkownika B udało się zidentyfikować i teraz sąd stanął przed poważnym dylematem: czy faktycznie naruszone zostały jakieś dobra użytkownika… powiedzmy Jana Nowaka, posługującego się w Internecie określonym nickiem (np. kangur23)? Pytanie (i pewnie tysiące wątpliwości) sprowadza się do stwierdzenia, czy powiedzenie Nowakowi w oczy, publicznie, że jest kanalią, jest tym samym, co napisanie tego na forum dyskusyjnym użytkownikowi kangur23?
Sąd zdecydował, że nie jest tym samym i – moim niezwykle skromnym zdaniem – popełnił w ten sposób bardzo poważny i niebezpieczny błąd.
W sentencji wyroku napisano, że osoba, która publikuje jakieś treści często i dużo w Internecie, pod stałym, niezmienianym latami nickiem, jest osobą w pewnym sensie publiczną i jako taka musi się liczyć z różnymi ocenami, czy nawet ostro (wręcz wulgarnie!) wyrażaną krytyką. Czyli inaczej mówiąc: sama jest sobie winna.
Napisałem, że jest to poważny i niebezpieczny błąd. Dlaczego? Jeśli ten precedens uzyska status obowiązującej powszechnie normy, przepisu, to powiększony zostanie, po raz kolejny, obszar nieciągłości ochrony prawnej obywateli w Polsce.
O wyjątkowo dolegliwej pozostałości poprzedniego systemu społeczno-politycznego, o komunistycznej mentalności – mówiąc wprost, pisałem już w artykułach: O firmie Symantec oraz O anonimowości w Internecie, a zwłaszcza w dyskusjach pod nimi i pewnie nie tylko tam. A dokładniej o arogancji państwa, które biorąc pieniądze od obywateli, nie jest w stanie dopełnić swoich zobowiązań – w tym przypadku zapewnić im bezpieczeństwa – więc efekty własnej indolencji, nieudolności, przerzuca na podatników.
Zachciało ci się pisać na jakimś forum i stale używać tego samego nicka? To w takim razie twoja wina, że cię zbluzgali i zniesławili! Zgwałcili cię w parku? Twoja wina, po coś tam lazła? Napadli cię na ulicy? Twoja wina, przecież wiadomo, że nie wychodzi się z domu po zmroku.
Nie chcesz, żeby cię nazwali w Internecie pedałem i s…synem? To niczego tam nie publikuj, albo za każdym razem losowo zmieniaj nicki! Niby proste, ale… czy tak samo zaniżone bezpieczeństwo będzie obowiązywało pisarzy posługujących się pseudonimami? Dziennikarzy podpisujących artykuły inicjałami? Artystów estradowych? A wreszcie polityków, którzy ponad wszelką wątpliwość są postaciami publicznymi? Jeśli odpowiedź brzmi „tak”, jeśli w Internecie będę tak samo chroniony, jak inne osoby publiczne, czyli na przykład niejaki Kaczyński, to w porządku, zgadzam się. Ale jeśli nie, to ja zdecydowanie protestuję przeciwko tworzeniu obywateli drugiej kategorii.
Pozostaje mieć tylko nadzieję na interwencję Unii. Zanim Polacy stworzą znów jakieś curiosum ze szkodą – jak zwykle – dla innych, widocznie tych gorszych Polaków.
-- * „Użytkownik Internetu” - w tym przypadku to skrót myślowy, który nie określa płci osoby, podobnie jak np. „sprawca”.