Czasopisma komputerowe - relikt przeszłości?
Edycja, 16:43 - 18.07.2011r.: Poniższa notka została zamieszczona przed wykonaniem właściwej korekty. Jest to o tyle zamierzone, że niedługo później zamieszczono osobną notkę - "Czasopisma komputerowe - relikt przeszłości? - jak powinna działać kor... ", zamiast poprawienia wersji niniejszej. Polecam zapoznanie się z dowolnym z tych dwóch wpisów, po czym porównanie do drugiego. Zapewniam, że choć różnice są niewielkie, odczucie końcowe może się sporo różnić. Fakt zamieszczenia obu wersji jednocześnie proszę uznać za formę protestu, przeciwko niskiemu poziomowi czasopism komputerowych.
Kolejny temat z dziedziny tych "filozoficznych". Długi, i niepodzielony na części. Wybaczcie.
Wcale nie tak dawno, jeden z Blogowiczów, stworzył wpis pt. Komercyjne programy za tanie pieniądze, w którym uzasadniał, że pisma komputerowe warto kupować choćby dla pełnych wersji załączonych aplikacji. Dla mnie jednak, czasopisma komputerowe to pewnego rodzaju relikt przeszłości, trzymający się długimi szponami resztek życia. Dlaczego resztek?
Było sobie pismo Wróćmy do marca 1991 roku. W tym miesiącu wydany został pierwszy w "Wolnej Polsce" miesięcznik poświęcony tematyce komputerowej: ENTER. Legenda tego tytułu swój koniec znalazła w kwietniu 2007 roku, trwając 16 lat i nigdy nie doczekując się pełnoletności. Mówiąc kolokwialnie, podobnie do amerykańskiego pisma Byte (1975-1998, najbardziej wpływowy magazyn komputerowy wszechczasów), zmarło przedwcześnie.
Dlaczego o tym wspominam? ENTER przez niemal cały swój okres wydawania, był chyba najbardziej wpływowym, polskim czasopismem o tej tematyce. Co więcej, poziom artykułów był bez zastrzeżeń, a zawartość załączanych od pewnego momentu nośników zawsze była atrakcyjna... jednocześnie, gustownie pozostając w cieniu treści magazynu.
Jeśli trzymać się artykułu Enter - koniec legendy, ostatnie dwa numery ENTERa miały "postawić go na nogi" zmieniając podejście na bardziej "endjuzerskie". Niestety, magazyn nie przetrwał...
...ale chwila, moment... co to jest to "endjuzerskie" podejście? Dlaczego właśnie takie?
End‑User Spoglądając na Wikipedię, mamy dwie definicje "użytkownika końcowego", czyli End‑User'a (wybaczcie to "spolszczenie").
Wersja polska jest bardzo uboga i spogląda na to kryterium ze stricte polskiego punktu widzenia, powołując się na obowiązujące prawo:
Użytkownik końcowy to podmiot korzystający z publicznie dostępnej usługi telekomunikacyjnej lub żądający świadczenia takiej usługi, dla zaspokojenia własnych potrzeb. Definicja legalna określona w art. 2 pkt. 50 ustawy z dnia 16 lipca 2004 r. Prawo telekomunikacyjne.
Prawo telekomunikacyjne zawiera również szersze określenie. Użytkownikiem jest podmiot korzystający z publicznie dostępnej usługi telekomunikacyjnej lub żądający świadczenia takiej usługi.
Wersja anglojęzyczna jest już znacznie szersza. Opisuje dokładnie to, co mogli mieć na myśli twórcy wyrażenia "endjuzerskie podejście":
Economics and commerce define an end‑user as the person who uses a product. The end‑user or consumer may differ from the person who purchases the product. For instance, if a zookeeper purchases elephant food the purchaser of the product is different than the end‑user (the elephant) of that product.
An end‑user of a computer system is someone who operates the computer, as opposed to the developer of the system who creates new functions for end‑users.
W tłumaczeniu na polski:
Ekonomia i marketing definiują "użytkownika końcowego" jako osobę, która korzysta z produktu. Użytkownik końcowy, czy też konsument, może różnić się od osoby, która dokonała zakupu. Dla przykładu, jeśli opiekun ZOO zakupi pożywienie dla słoni, wówczas kupujący różni się od użytkownika końcowego (słonia) tego produktu.
Użytkownik końcowy systemu komputerowego, to osoba, która obsługuje komputer, stając naprzeciwko dewelopera, zajmującego się tworzeniem nowych funkcji dla użytkowników końcowych. Za: Tłumaczenie własne.
Podsumowując, użytkownik końcowy to typowy Kowalski, który korzysta z komputera w domu, pracy, itd. Czym zatem jest "endjuzerskie" podejście? Skierowanie pisma nie do deweloperów i osób zaznajomionych z pracą komputera, nie do (pozytywnych oczywiście) fanatyków i amatorów, ale do "zielonych", biednych, zagubionych owieczek, które nie wiedzą, gdzie podziać się w komputerowym światku.
Deska ratunkowa z ostatnim gwoździem do trumny Wydawałoby się, że to bez sensu. Przecież w roku 2007 było już sporo pism "casualowych" (PC World [Komputer], Komputer Świat, CHIP, PC Format), a i dostęp do Internetu wcale nie był czymś aż tak nowym. Co w ogóle wydawcy ENTERa przyszło do głowy?! Skąd pomysł wejścia w przesycony rynek, rezygnując z, niejako, jedynego pisma skierowanego do innej grupy odbiorców?
Ta inna grupa odbiorców znalazła inne medium... postanowili nie czekać na pośrednika w formie miesięcznika, wybrali bezpośrednią komunikację poprzez Internet. Zrezygnowali ze zbędnej korekty, uznali, że są już dość dobrzy. "Users 4 Users", "Użytkownicy dla Użytkowników". I pismo nie miało szans. Zmiana grupy odbiorców jednak nie pomogła - właśnie z powodu przesycenia rynku. I pętla na szyi wydawcy się zacisnęła...
Nadal coś tu jednak nie gra... skoro ENTER upadł przez Internet i przesyt rynku, to dlaczego inne pisma nadal mają się dobrze?
Fabryka "Neo" Opiszę to na przykładzie PC World'a, którego moja rodzina prenumeruje od wielu lat (zapewne z przyzwyczajenia). Cena sklepowa takiego pisma to 19,90 zł, natomiast cena w prenumeracie nie przekracza 12 zł. Taka różnica bardzo zachęca do zakupu prenumeraty, co z kolei zapewnia stały zastrzyk gotówki wydawcy.
Abstrahując jednak od kosztów. Co reprezentuje sobą PC World? Weźmy numer 8/2011: Okładka: "Jak zabezpieczyć komputer, sieć, a nawet smartfon" - "a nawet", no bo to naprawdę niespotykane, zabezpieczyć telefon. Inna sprawa - jaką sieć zabezpieczamy? Internet? "Czy warto przejść do T‑Mobile? - Sprawdzamy ofertę startową, promocje i ceny nowego operatora GSM" - nowego?! To jest Era! To będzie Era! Ta sama infrastruktura, zmienił się tylko właściciel i nazwa! Owszem, oferta też, ale nadal nie odstaje od polskiego standardu... "Jak za darmo zwiększyć pojemność dysku" - o, to coś ciekawego. Do czasu aż nie przeczytamy podtytułu, z którego wynika, że nie zwiększamy pojemności dysku, lecz "rozszerzamy go" o dodatkowe nośniki... "Mapy w nawigacjach GPS" - no to już dla mnie całkowita zagadka językowa. "Windows dla dociekliwych" - czyli jak obsługiwać Windowsa z poziomu... Windowsa. Genialnie. Mój ulubieniec: "Bankowość na wakacje - Wszystko, co powinieneś wiedzieć o kartach płatniczych i bezpiecznym płaceniu" - no ja dziękuję... bezpieczne płacenie? Mogli się wysilić na mniej potoczne stwierdzenie i użyć wyrazu "transakcja".
Ok, może się czepiam szczegółów... Na pewno w środku będzie lepiej...
Od redakcji: Pismo komputerowe to nie blog nastolatki. Tutaj korzysta się z poprawnej polszczyzny, gdyż to ma wpływ na czytelników. To, co będą co miesiąc czytać w magazynie, może się w nich zakorzenić. Stąd też korzystanie ze zwrotów typu: "banki i media trąbią wszem i wobec" jest całkowicie niedopuszczalne. Ogłaszają. Informują. Uczą. Przypominają. Ale nie potoczne "trąbią"!
Spis treści: Ponownie, tylko jeden przykład, gdyż mógłbym to mnożyć. Pierwsza strona spisu, lewa, szczytowa ramka: "Zabezpiecz swoje życie w 12 krokach". Oczywiście, odnosi się to do głównego tytułu z okładki. Tam informowali nas o zabezpieczeniu komputera, sieci domowej i telefonu typu smartfon. Tu o zabezpieczeniu... życia?! I jeszcze dają 100% gwarancji na sukces! Aż mnie korci, żeby ten artykuł przewertować i zabezpieczyć w ten sposób swoje życie! Na bank, takie coś w 100% ochroni mnie przed spadającą z dachu dachówką, lub doniczką z parapetu sąsiada mojej ciotki :P
No nie... dobra... ok, nie robić z siebie debila, dać szansę i nie uprzedzać się na starcie.
Treść magazynu: W sumie, to poprzednie części nie powinny mieć miejsca. Zamieściłem je tu, aby pokazać popełniane tu i ówdzie błędy, sprowadzające potencjalnego "zielonego" czytelnika do poziomu ameby pod względem językowym. Nie mogę tego inaczej nazwać, jak produkcją "Neo".
Co do treści. Kolejne 6 stron, to 3,5 strony "newsów" z ostatniego miesiąca oraz 2,5 strony reklam. Stosunek 7:5, brawo. Następnie artykuł wcale nie będący "Tematem numeru" - co nieco o mapach z urządzeń GPS (tutaj już zastosowane słowo "urządzenie" - "Nawigacja GPS" to takie "masło maślane" bym rzekł. Oj dobra, wiem, czepiam się). 40 stron, 4 artykuły "dla Kowalskiego" (w tym jeden "reklamowy" o procesorach Intela, które zawsze były opisywane w samych superlatywach przez PC World), 1 suplement i kilka reklam później docieram do tematu "Bankowość na wakacje" zamieszczonego na okładce.
Na początek dowiaduję się o istnieniu mobilnych bankomatów, kart do transakcji zbliżeniowych (zaprezentowane są 3 karty: WBK, ING i mBanku), "cash cars", a także o tym, że, tu cytat, "Wybierając się na wakacje, warto mieć w portfelu nawet kilka kart płatniczych.". Że jak?! Podstawowa zasada bezpieczeństwa mówi, aby nie trzymać pieniędzy, dokumentów i kart płatniczych blisko siebie. Aby nie brać zbędnych rzeczy na wakacje. Jak to się ma do tego zalecenia?
Później, dowiadujemy się, że banki oferują dwa rodzaje kart: debetową i kredytową. I już w tym rozróżnieniu jest błąd: są karty płaskie (płatnicze i debetowe, rozróżnialne ze względu na dostępność debetu; teoretycznie to to samo), oraz karty wypukłe (czy też wklęsłe, nie pamiętam - innymi słowy: kredytowe). Jednak to nie nazewnictwo jest problemem. Czy ktoś może mi powiedzieć, ile płaci za wypłatę z bankomatu autoryzowanego przez swój bank z pomocą karty płatniczej? Niech zgadnę... 0 zł 0 gr? Cytat z magazynu: "Pierwsza [debetowa - przyp. aut.] umożliwia płacenie za zakupy oraz względnie tanie wybranie gotówki.". Darmowe a względnie tanie - drobna różnica na poziomie merytorycznym, nieprawdaż Redaktorze i pracownicy Korekty? Ale lepsze jest zdanie nieco dalej: "Karta kredytowa ma kilka zalet. Jej wydanie oznacza przyznanie kredytu." - niesamowita zaleta, naprawdę.
Mógłbym jeszcze wiele jadu przelać w treści tej notki na słowa pisane przez autora artykułu. Kowalski po jego przeczytaniu uzna, że karta kredytowa to dobra rzecz, gdyż dostanie od ręki kredyt, którym "nie musi się martwić", a "dodatkowa gotówka może się przydać". Jedna z zasad wyjazdu na wakacje mówi: "nie jedź, jeśli nie masz za co. W ferie zimowe będziesz mógł sprawić sobie 2 razy wygodniejszy wypoczynek z zaoszczędzonych na braku oprocentowania za kredyt pieniędzy".
Niemniej jednak, muszę tutaj pochwalić artykuł za jedno. Na samym końcu znajduje się ramka z informacjami, jak zabezpieczyć swoje karty w trakcie podróży. I w sumie ta cała ramka nadawałaby się na osobny artykuł. Tych 6 punktów jest wręcz cudownie prostych i w swojej prostocie niemal doskonałych. I podczas gdy reszta tekstu to chłam, ta ramka dla Kowalskiego się nadaje. Ale Kowalski jej nie przeczyta - ramka jest szara i schowana w narożniku artykułu.
Reszty artykułu nie sprawdzam... szkoda mi na to nerwów...
Dalszy ciąg treści - temat numeru Następny artykuł jest tym, czego szukałem - tematem numeru. Sądziłem, wcielając się w rolę "Kowalskiego", co to się na niczym nie zna, że odnajdę tam jakiś samouczek, jak to zrobić, jak obsłużyć tych kilkanaście typów menu routerów, 3 podstawowe systemy operacyjne (Windows XP / Vista / 7, Ubuntu / SUSE Linux, MacOS)... a tu lipa. 12 ogólnikowych punktów "co powinno być zrobione" i przykłady implementacji tych zabezpieczeń. Żadnych samouczków. Kowalski więc weźmie, spróbuje, coś sknoci i się zniechęci, robiąc, powiedzmy, 30 "formata" komputera. Temat numeru ma 6 stron. Tyle samo, ile każdy inny artykuł. Trochę tak... "po łebkach", bym rzekł.
Reszty tego konkretnego numeru pisma nie będę komentował. No, może poza faktem, że prócz sporej liczby reklam (19,90 za coś takiego? CDAction jest znacznie lepsze, ma mniej reklam i sporo wysokiej jakości "pełniaków" na płytach), spotykamy jeszcze gazetkę reklamową OVH.pl, a strony poświęcone prenumeracie nie podają cennika, tylko ceny załączanych gadżetów (a i to błędnie - przedostatnia strona, gadżetem jest tu "Kamera HD", której skreślona cena wynosi 459 zł, natomiast w komentarzu poniżej opis sugeruje, że jest tam napisane 495 zł... gdzie była korekta, kiedy to pisano?!).
Ogółem, mam wrażenie, że Pani Joanna C., pracowniczka sekretariatu, której funkcją jest korekta, najzwyczajniej przenosi artykuł od redaktora do studia, w którym dokonywane są skład i łamanie... Bez obrazy dla niej, ale to jest po prostu... no niedopuszczalne, jak dla mnie. Poważne pismo, spore pieniądze (1/5 ze 100 zł - to są spore pieniądze, szczególnie przy takiej sytuacji w naszym kraju) i takie błędy... Ale to nie wszystko. Po lekturze tego pisma, Kowalski jest ogłupiony i postępuje totalnie irracjonalnie, gdyż wmawiane mu jest, że to jest właśnie podejście poprawne!
Jeszcze mały powrót jednak do pisma - płyta: - Audiobook "Piaski Armagedonu" - nie znam, nie wypowiadam się. Miło, że jest. - IObiy Malware Fighter PRO - w życiu nie słyszałem o tym, a rzekoma wartość to 65 zł - IObit SystemCare Free 4.0.1 - jw., ale co ciekawe, na okładce wyraźnie widnieje wersja PRO, a nie Free... - Synfig Studio 0.63 - darmówka... - LibreOffice - "LibreOffice to nowa nazwa pakietu biurowego znanego wcześniej pod nazwą OpenOffice." - pozostawiam to bez komentarza - TrueCrypt - darmówka I czym tu się chwalić? To nie jest dla mnie warte złamanego grosza, mam to w Internecie. Owszem, mogę mieć słabsze łącze - wówczas proszę znajomego, z lepszym łączem, daję mu płytę za ok. 1 zł i otrzymuję w zamian następnego dnia pobrane aplikacje w najnowszej wersji!
Inny numer
Może kopię leżącego, ale... numer 5/2011: "Darmowy kod dostępu RAPIDSHARE (...) POBIERAJ filmy, muzykę, zdjęcia, programy i gry!". Czy tylko mi to wygląda na zachęcanie do piractwa?
Ten sam numer, strona 56, "10 największych porażek komputeryzacji". Z ukłonem dla webnulla, cytuję punkt 6: "Linux i oprogramowanie open source". Na dobitkę, fragment tekstu: "Poza tym [brak przecinka - przyp. aut.] Linux także może się zawiesić, a posługiwanie się nim jest wciąż dużo trudniejsze.". No świetny argument, aby uczynić z niego porażkę.
Ten sam artykuł, ciekawostka: niezależny akcelerator grafiki 3D, który zapoczątkował montowanie takowego natywnie w kartach graficznych, jest uznany jako sukces, natomiast akcelerator fizyki, którego projekty zapoczątkowały erę obliczeń fizyki za pomocą karty graficznej, został już uznany za porażkę. I to pomimo, że i akceleratory 3D i akceleratory fizyki podzieliły swój los - upadły.
Ogłupiania ciąg dalszy
Zgodnie z tym co napisałem, PC World, podobnie jak inne tej klasy pisma, produkuje nam pokolenie "Neo". Oszołamia. I zamiast być pismem branżowym, skierowanym do ludzi o "oczko wyżej ponad średnią", jest kierowany do zwykłych end‑user'ów, ale nie po to, żeby uczyć, lecz co gorsza - ogłupiać ich. Nie tylko poprzez ukryte w całym piśmie błędy, ale także przez bezsensowne artykuły. Co ciekawsze, pismo to w większości nie jest już pisane przez Polaków - jest ono przepisywane z wersji zagranicznych, i to w sporej mierze. Przepisywane, w dodatku niepoprawnie, i to od wielu lat. PC World jest zeszytem ucznia, który nie odrobił zadania domowego i przed lekcją, na kolanie przepisuje to, co napisał kolega, tylko "trochę bardziej po swojemu", a przez to jeszcze bardziej bez sensu... Z innymi tytułami wcale nie jest inaczej...
No dobrze. Problem w tym, że powyżej zawarta jest potężna krytyka względem pisma. A gdzie ten przepis na sukces?
Przepis na sukces - coś z niczego, nic ciekawego To jest właśnie ta tajemnicza recepta. Stworzyć coś z niczego. Napisać coś, co jest nieciekawe, nudne, i bezsensowne. Stworzyć chłam, którym można karmić pospólstwo. Bezsensowny zbitek jeszcze bardziej pozbawionych sensu porad, doprowadzających do dalszego kupna "wspaniałego pisma". A jakby akurat poziom okazał się za niski - "tadaaaam" - oto jest płyta z "pełniakami"!
Przepisem na sukces jest napisać łatwo-przyswajalny tekst, o zerowym poziomie merytorycznym, który przeciętnemu, niezorientowanemu end‑user'owi wyda się bardzo treściwy i cudowny. Co więcej, jeśli zamieścimy tam jeszcze zwroty potoczne i błędy (gramatyczne, interpunkcyjne i inne językowe), taki użytkownik końcowy uzna to za wersję jak najbardziej poprawną i będzie ją szerzył!
I nie, nie mam paranoi... no, może lekką... :P
Czasopisma komputerowe - relikt przeszłości? Tak. Zdecydowanie tak. Zawartość płyt nie rekompensuje już miernego poziomu artykułów, a ich treści w większości dostępne są za darmo w Internecie, gdyż stamtąd pochodzą. Celem oszczędności, korekta przykładowego pisma (PC World) wykonywana jest przez sekretarkę (tak wynika ze stopki redakcyjnej), która jak widać - nie spisuje się za dobrze. Pisma komputerowe odeszły do lamusa, a trzymają się rynku już tylko "z przyzwyczajenia" stałych czytelników i głupotą nowych. Gdybym w dniu dzisiejszym był pracownikiem biurowym, lat 40‑kilka, po godzinnym przeszkoleniu przez wyznaczoną osobę, i wziąłbym takie pismo do rąk, celem nauczenia się czegoś nowego... nauczyłbym się wszystkiego tego, czego powinienem był uniknąć...
Od upadku ENTERa, praktycznie żaden magazyn nie podjął starej misji. Żaden magazyn nie sprostał. W zamian, otrzymujemy chłam, który generuje nam nowe, głupie społeczeństwo. Brawo, dyrektorzy, kierownicy i redaktorzy naczelni. Znaleźliście kurę znoszącą złote jaja. Szkoda tylko, że puste w środku, a i złoto jakieś takie matowe...
A tak mniej z przymrużeniem oka... ...to owszem, marudzę. Ale mam już serdecznie dość tego chłamu, który zalewa sklepowe półki. Co z tego, że nie muszę go kupować, skoro nawet jeśli tego nie zrobię, to i tak później muszę takiej przykładowej znajomej tłumaczyć, że pobrany z RapidShare'a na kodzie z PC World'a system Windows XP Black Edition nie jest legalny, a ten kod to wcale nie jest kupon na darmowe zakupy w jakimś dziwnym sklepie w Internecie... I że zamiast PhotoShop'a z "tych torentów", może korzystać z GIMP'a, Paint.NET i wielu innych... Że oprócz MS Office, są też bratnie OpenOffice i LibreOffice...
I jak tu żyć, gdy kłody pod nogi rzucają ci, którzy chwalą się, że pomagają maluczkim... Ech...