Co można by jeszcze zrobić, aby Ubuntu było bardziej przyjazne dla zwykłego użytkownika komputera.
25.11.2010 | aktual.: 25.12.2011 14:20
W Ubuntu ostatnio zachodzą liczne zmiany obecnie bardziej kosmetyczne, inne dotyczące Centrum Oprogramowania, a media cały czas donoszą o kolejnych planach zmian w nowych wersjach systemu. Canonical stara się jeszcze bardziej spopularyzować swój system i nic w tym dziwnego, bo ta firma zarabia nie tyle na systemie co na wsparciu technicznym, a dodatkowym źródłem dochodu ma być świadczenie usług takich, jak Ubuntu One czy sprzedaż oprogramowania przez wspomniane Centrum Oprogramowania, a im bardziej popularny system, tym więcej klientów korzystających z usług. W końcu firmę tworzy się po to, aby maksymalizować zyski i do tego samego na pewno dąży producent Ubuntu.
Ubuntu uchodzi za jedno z najbardziej przyjaznych użytkownikom systemów opartych na jądrze Linux, z prawdopodobnie największym wsparciem społeczności, co widać na wielu forach poświęconych tematyce Linuksa czy też ze strony twórców oprogramowania - praktycznie większość programów dostępna jest dla Ubuntu/Debiana, a w drugiej kolejności, dla systemów korzystających z pakietów RPM, natomiast cała reszta dystrybucji, można by powiedzieć, że jest na trzecim miejscu. Ostatnio zastanawiałem się co mogłoby jeszcze sprawić, że Ubuntu byłoby jeszcze bardziej przyjazne dla zwykłego użytkownika i postanowiłem opisać swoje przemyślenia na blogu.
Instalacja systemu.
O ile korzystanie z samego systemu nie sprawia wielkiej trudności, o tyle instalacja Linuksa może być niemałym problemem dla bardzo początkującej osoby. Czasami zdarza się, że znajomi proszą mnie, abym im zainstalował Windowsa, gdy kupią nowy komputer, a przecież systemy z rodziny Windows uchodzą za przyjazne użytkownikowi, w którym można podobno wszystko wyklikać, a do tego systemy dostarczane z laptopami instalują się praktycznie same i jedyne co użytkownik musi zrobić, to zaakceptować licencję oraz utworzyć nowego użytkownika. Skoro są osoby, które nie potrafią zainstalować systemu Windows lub boją się, że coś mogą popsuć z braku wiedzy, to instalacja Ubuntu również może sprawić problem. No tak ale przecież instalacja Ubuntu jest prosta i jak można tego nie umieć? A jednak można, bo nie każdy ma pojęcie na temat partycjonowania, a do tego dochodzą jeszcze punkty montowania, więc taki użytkownik ma prawo się pogubić w tym wszystkim, to sprawia, że boi się instalacji nowego systemu i przez to też pewnie nie pozna alternatywy, bo zrezygnuje z jego instalacji. Często spotykam się z opiniami, że skoro ktoś nie umie zainstalować Ubuntu czy innej dystrybucji, to powinien dać sobie spokój z Linuksem, ja tak nie uważam, skoro Linux jest dla wszystkich, to dlaczego Ci co nie mają wiedzy informatycznej mają być dyskryminowani?
Jaka na to rada? Linux wymaga do działania teoretycznie jednej partycji ale w praktyce stosuje się podział na minimum dwie – partycję dla systemu i partycję wymiany, tzw. Swap. Skoro systemy z rodziny Windows można zainstalować na jednej partycji, to dlaczego nie Linuksa? Jak pisałem przed chwilą, teoretycznie można ale co zrobić ze swapem? Kto czytał mój ostatni wpis na blogu, już wie co zrobić ze swapem – umieścić go na partycji z systemem jako plik wymiany, tak jak ma to miejsce w systemach z rodziny Windows. Canonical mógłby tak przygotować instalator, aby wymagana była do instalacji tylko jedna partycja, punkt montowania przypisany mógłby być automatycznie tej partycji, aby użytkownik nie musiał się nad tym głowić, natomiast plik wymiany tworzony by był również automatycznie podczas instalacji, zaraz po sformatowaniu partycji. Tutaj jednak trzeba by było zdecydować jak duży musiałby być ten plik. Można by albo określić minimum, np. 512MB albo swap równy ilości pamięci RAM w celu uniknięcia problemu z hibernacją w przyszłości albo tworzony mógłby być plik wymiany minimum 512MB, hibernacja byłaby domyślnie wyłączona i w momencie jej aktywacji w ustawieniach systemu, plik były odpowiednio automatycznie powiększony.
No dobra, a co z osobną partycją na katalog domowy? Powyższe rozwiązanie rozwiązuje problem współdzielenia Ubuntu z innymi systemami, np. systemami z rodziny Windows. Tworzenie partycji dla katalogu domowego można by było dodać jako dodatkową opcję lub jako instalacja w trybie zaawansowanym, zresztą taki tryb by się przydał właśnie dla zaawansowanych użytkowników. Wiele osób gdy instaluje system Windows, nie zawsze partycjonuje system podczas instalacji, a robi to później, natomiast systemy dostarczane z komputerem, rzadko kiedy dają możliwość partycjonowania dysku podczas instalacji z ukrytej partycji, właśnie po to, aby użytkownik nie musiał się głowić nad partycjonowaniem oraz w celu maksymalnego uproszczenia procesu instalacji. Zaawansowany użytkownik i tak sobie podzieli dysk na partycje. Widziałbym to mniej więcej tak: instalator pyta użytkownika Na której partycji chcesz zainstalować system?, użytkownik wybiera partycję, kolejne pytanie - Czy chcesz przeznaczyć jakąś partycję na katalog domowy? (pod spodem można by dodać wytłumaczenie czym jest katalog domowy), użytkownik decyduje czy tak czy nie, w kolejnym kroku tworzenie nowego użytkownika, ustawienia czasu i daty oraz cała reszta, a w trakcie trwa formatowanie partycji, tworzenie pliku wymiany i instalacja systemu.
Moim zdaniem, powyższe rozwiązanie ułatwiłoby proces instalacji systemu, byłby on zbliżony do tego, co oferują instalatory w systemach Windows.
Oddzielenie systemu bazowego (base system) od reszty systemu.
Jak wiadomo, nowa wersja Ubuntu wydawana jest co 6 miesięcy, w tym co 2 lata wydania długoterminowe. Na wielu forach można przeczytać, że Ubuntu po aktualizacji przestało działać lub działa nieprawidłowo, w najlepszym wypadku tylko parę programów zniknęło. Problem z aktualizacjami do nowszej wersji dotyczy najczęściej użytkowników korzystających z nieoficjalnych, prywatnych repozytoriów, w przypadku korzystania z repozytoriów oficjalnych ten problem nie powinien występować. Wiele osób cieszyłoby się, gdyby Ubuntu było dystrybucja ciągłą, tzw. rolling release, czyli byłaby na bieżąco aktualizowana, praktycznie codziennie, tak jak np. Arch Linux czy Debian Sid, zawierająca najnowsze wersje programów.
Osobiście uważam, że ciekawym rozwiązaniem byłoby oddzielenie systemu bazowego od reszty systemu tak, jak ma to miejsce, na przykład we FreeBSD. Na czym to polega? We FreeBSD programy i biblioteki niezbędne do działania systemu oraz domyślna powłoka instalowana jest w katalogach nadrzędnych, takich jak /bin, /sbin, /lib, /usr/bin. /usr/sbin, /usr/lib itd. natomiast reszta systemu, np. Xserver, Gnome/KDE, dodatkowe powłoki, np. Bash i różnego rodzaju programy i biblioteki instalowane są w podkatalogach katalogu /usr/local/, czyli /usr/local/bin, /usr/local/lib itd. Rozwiązanie takie pozwala zachować porządek w systemie, sprawia że system bazowy nie ulega tak łatwo zepsuciu oraz zaśmieceniu, system bazowy pozostaje czysty, a bałagan w reszcie systemu nie wpływa na stabilność całości.
Po co tak? Rozwiązanie takie sprawia, że nie muszę się martwić, że FreeBSD nie uruchomi mi się po aktualizacji lub będzie sypało błędami, mało tego w systemie stabilnym mogę bez obaw korzystać z najnowszych wersji oprogramowania, tym samym nie jestem skazany na korzystanie z przestarzałych wersji albo jestem zmuszony aktualizować cały system żeby mieć nowsze wersje programów czy środowiska graficznego tak, jak ma to miejsce w większości dystrybucji linuksowych. Gdyby Canonical zastosował to rozwiązanie, aktualizacja systemu byłaby bezpieczniejsza i wygodniejsza. Można by wydać jedną wersję base systemu, załóżmy raz na rok lub raz na dwa lata, jak w przypadku wydań długoterminowych, a całą resztę aktualizować na bieżąco i bez obaw, tzn. base system otrzymywałby tylko poprawki bezpieczeństwa, a gdyby wyszła nowa wersja Gnome/KDE/Xfce/Lxde można by aktualizować tylko samo środowisko lub poszczególne programy bez obaw o zależności. Aktualizacja mogłaby w tle usunąć cały tryb graficzny łącznie z Xserverem i zainstalować wszystko od nowa w nowych wersjach wraz z zależnościami albo usuwanie trybu graficznego i instalacja nowej wersji odbywałaby się podczas ponownego uruchomienia komputera, tak jak ma to miejsce podczas aktualizacji systemu Windows. Na przykład podczas wyłączania komputera, tryb graficzny byłby usuwany, podczas uruchamiania komputera instalowana by była jego nowa wersja. Oczywiście waga aktualizacji byłaby na pewno spora ale jak wiadomo, zawsze coś za coś. Poza tym waga takiej aktualizacji byłaby zapewne mniejsza, w granicach 300 - 400MB, niż obraz iso nowej wersji systemu, którego waga waha się koło 700MB. Zresztą kto by nie chciał, to by nie aktualizował :)
Własny tryb graficzny.
Co prawda Cananocal tworzy Unity ale przynajmniej na dzień dzisiejszy jest to tylko nakładka na Gnome. Pod pojęciem własny tryb graficzny mam na myśli całkowite zrezygnowanie z Xservera i Gnome na rzecz własnego rozwiązania albo przynajmniej zamiast Gnome, stworzyć własne środowisko. Bardzo ciekawe rozwiązanie stosują twórcy systemu Syllable, gdzie nie korzysta się z Xservera, do tego tworzą własne środowisko, a całość działa sprawnie i szybko. Własne środowisko mogłoby ujednolicić system. Oczywiście rozwój obecnych systemów z Gnome i KDE czy Xfce mogłoby być dalej rozwijane.
Po co w ogóle to wszystko? Jeśli Linux, bądź tylko Ubuntu chce być bardziej popularne niż dotychczas, powinno być jak najbardziej przystępne dla każdego użytkownika komputera, a nie tylko dla wybranych, posiadających wiedzę na temat systemów linuksowych.