Komórka po turecku (tekst lekko wakacyjny)
Lubię sobie pojeździć, szczególnie latem, w różne ciekawe miejsca. Więc jeżdżę. W tym roku padło m.in. na Turcję - nie tą kurortową i plażową, a bardziej tą... turecką, bez namolnych bazarowych biznesmenów próbujących namawiać na zakup kolejnej „skórki” (Special price for You, my friend!!), bez piwa za 3 euro i bez setek półnagich turystów tłoczących się w wąskich uliczkach Alanii czy Bodrum. Spędziłem dwa fajne tygodnie niedaleko Izmiru, w rejonie Alacati i Cesme - Mekki tureckich surferów. Są to oczywiście miejsca wypoczynkowe z pięknymi plażami (i jeszcze piękniejszymi kobietami), ale tak naprawdę jeszcze nieodkryte przez europejskie biura podróży - cisza, spokój, brak tłoku i przede wszystkim przemili, sympatyczni autochtoni, uśmiechnięci, uczynni, gotowi do rozmowy i pomocy. Jednak DP to nie portal turystyczny więc nie będę się rozpisywał o urokach Turcji egejskiej (a byłoby o czym pisać). Wędrując starałem się zwracać uwagę także na te bardziej przyziemne, a właściwie technologiczne aspekty tego regionu.
Izmir to całkiem spora „mieścina”, jakieś 4 miliony ludzi, rozciągnięta na wiele kilometrów wokół sporej zatoki jest charakterystyczna dla tej części świata. Na ulicach tłoczno i głośno, samochodów zdecydowanie za dużo mimo 43 stopni na termometrach. Paradoksalnie tylko bazar o wielkości Torunia jest miejscem w miarę spokojnym i wychłodzonym. Króluje oczywiście asortyment „turecki”, ale jest też sporo stoisk i sklepów m.in. z elektroniką.
Chodząc po tłocznych ulicach można odnieść wrażenie, że każdy Turek ma komórkę i to co najmniej jedną. Rozmawiających przez telefony jest bardzo wielu, podobnie piszących SMS‑y. Na chodniku, w knajpie, w samochodzie, w metrze... Tę miłość do komórek potwierdza dominacja sklepów z akcesoriami GSM. Nawet sklepy sprzedające lodówki, telewizory i dywany mają często osobne stoisko z telefonami i telefonicznymi gadżetami, a małych sklepików z komórkowym badziewiem jest po prostu bez liku i to one właśnie są najciekawsze za sprawą swojej oferty. Oferty na tyle niezwykłej, że w Polsce raczej nie do spotkania w takim wymiarze i w takiej postaci.
Jest tajemnicą „poliszynszyla”, że Turcja to raj dla poszukujących tanich i dobrych podróbek światowych marek. Na każdym kroku spotykamy koszulki Adidasa czy Nike, torebki Dolce Gabana i zegarki Cartier, a wszystko to oczywiście „very original”. Nie inaczej rzecz się ma z telefonami komórkowymi. Właśnie to jest specjalność tych małych kliteczek jakich pełno na ulicach Izmiru - w wystawowych oknach leżą dziesiątki najróżniejszych modeli Nokii, Apple, Samsunga, HTC i LG, a także mnóstwo innych marek, których nazw nawet nie wspomnę, bo widziałem je pierwszy raz. I chyba ostatni. Jednak dopiero bliższe przyjrzenie się poszczególnym modelom odkrywa to specyficzne „very original”. Nokia jest Nokią tylko oglądana przez szybę wystawy, w ręku okazuje się, że wyjątkowo niska cena ma swoje racjonalne wytłumaczenie. Nazwy firmy nie znajdziemy na obudowie, a telefon wyglądający identycznie jak E52 okazuje się w rzeczywistości tajemniczym np. e57m - kropka w kropkę identycznym jak swój markowy pierwowzór. No, może poza materiałami z jakich jest wykonany, bo system w nim zainstalowany wygląda na żywcem skopiowany. Cena - około 130 YTL czyli nasze 260 złotych. Podobnie wygląda sytuacja z aparatami innych producentów chociaż te najnowsze, z dotykowymi ekranami już na pierwszy rzut oka wyglądają jak podróby i takimi są faktycznie.
Ta plaga nie ominęła także telefonu Apple, iPhone we wszystkich wariantach dostępny jest za cenę ok. 250 YTL (500 zł) i wyglądem nie odbiega od swego pierwowzoru. Dopiero po wzięciu do ręki czujemy różnicę w wadze i plastik tylnej obudowy. Wszelkie wątpliwości rozwiewają się kilka chwil po włączeniu - ikony i wygląd ekranu są co prawda identyczne jak w oryginale, ale funkcjonalność samego systemu okazuje się kompletną klapą. Nawet nie chcę się nad tym rozwodzić, bo szkoda na to czasu i miejsca. Nie miałem też odwagi przeprowadzenia nawet elementarnych stress-testów w obawie o reakcję sprzedawcy, ale i bez tego można ocenić, że lot z wysokości 30 centymetrów przy spotkaniu z podłożem zakończyłby się efektownym rozpadem i to nie połowicznym.
Na ulicach kwitnie handel komórkami używanymi i to w rozmiarze absolutnie szalonym. Na odcinku ok. 200 metrów minąłem DZIESIĘCIU chodnikowych handlarzy, którzy siedząc na malutkich taborecikach sprzedawali po kilka, kilkanaście używanych telefonów w różnym stanie w cenach od 10 do 50 YTL (20‑100 zł).
A jak się sprawy mają z oryginałami? Są, a jakże i to sporo, chociaż asortyment nie odbiega od tego, jaki znamy z polskich sklepów. Sprzedażą zajmują się głównie punkty należące do operatorów sieci komórkowych, oferta obejmuje przede wszystkim sprzedaż aparatów razem z umową na abonament. Niestety nie podam wiarygodnych cen gdyż sprzedawcy dopytywani o warunki sprzedaży udzielali tak zagmatwanych odpowiedzi, że trudno było określić tę właściwą cenę. Z pewnym prawdopodobieństwem można przyjąć, że oferowane pakiety są odrobinę droższe od tych oferowanych w Polsce. Najtańsze umowy opiewają na 30 lub 55 YTL (60 lub 110 zł), w których mamy do dyspozycji odpowiednio 300 lub 550 minut (czasami dodatkowo nawet 5000 minut na rozmowy w nocy). Telefony w abonamencie kosztują podobnie, np. E52 w wyższym abonamencie kosztuje tylko 1 YTL (2 zł). W ofertach są oczywiście aparaty Apple - najprostszy iPhone 3G 8GB jest dostępny za darmo w abonamencie 230 YTL (460 zł), a umowa trwa 18 miesięcy. Najdroższy model 3GS 32GB kosztuje dodatkowo 470 YTL (940 zł), które płacimy jednorazowo w chwili podpisania umowy. Umowa pozwala na wykonanie w miesiącu 1000 minut rozmowy, wysłanie 1000 SMS‑ów i przesłanie 4GB danych.
I mimo, że cena jest nawet na warunki tureckie wysoka, iPhone w ręku Turka lub Turczynki nie jest niczym nadzwyczajnym. Telefonów Apple widać naprawdę dużo, zdecydowanie więcej niż w Polsce. Na pewno część z nich to wspomniane wcześniej podróbki, ale przynajmniej w hotelu, w którym mieszkaliśmy nasi współspacze używali oryginalnych. Podpytywani o wrażenia albo nie okazywali emocji („telefon jak telefon, dzwoni”), albo starali się demonstrować wygodę w użytkowaniu pokazując swoje kolekcje zdjęć albo łącząc się z Internetem. I co charakterystyczne, nie zauważyłem jakiejś szczególnej dumy ani chęci imponowania otoczeniu. Ot, normalna Turcja...
PS.
Od dłuższego czasu nie umieściłem nowych wpisów okołomakowych. Cóż, taka praca, ale obiecuję już wkrótce poprawę. Czuję się tym bardziej do tego zobowiązany, że redakcja DP uhonorowała mnie przed wakacjami absolutnie zaje... fajną koszulką, w której paradowałem m.in. po Izmirze. Zresztą koszulka także w mojej redakcji robi spore wrażenie - jest naprawdę efektowna. Dziękuję za tak sympatyczny prezent. Żałuję, że nie mogłem być na Hot Zlocie (za zaproszenie także dziękuję), czytając relację mój żal się wzmaga i boleśnie ściska pewną część ciała... Może za rok?