Pani Krysia z księgowości – odcinek 21: Gdy lód topnieje
12.06.2015 22:11
Gdy zapytamy kogoś rozeznanego w temacie o sztandarowe utwory z gatunku muzyki tanecznej jakim jest Trance możemy usłyszeć odpowiedzi takie jak: Fragma – Toca Miracle, Darude Sandstorm, Paul van Dyk – For an Angel, ATB – 9PM, Robert Miles – Children czy Cosmic Gate – Exploration of Space. Generalnie Trance to genialna muzyka, choć teraz lekko na wymarciu, aczkolwiek lista hitów jest naprawdę długa. Jednak to nie jest najdłuższa lista jaką możemy sobie wyobrazić. Przenieśmy się w świat komputerów i wyobraźmy sobie listę możliwych problemów z komputerem. To, to dopiero jest długa lista… ale zawieźmy nasze kryteria: lista możliwych problemów z systemem Windows, idźmy dalej: lista możliwych problemów z systemem Windows XP. W naszym wypadku dzieje się tak, że im bardziej precyzujemy kryteria listy tym robi się ona dłuższa. Trochę odwrotnie do logiki. A zróbmy jeszcze taki myk: dodajemy te wymienione listy ze świata komputerów do siebie. To co nam wyjdzie to istna masakra, koszmar, katorga, po prostu piekło.
Takie właśnie piekło zgotowywał co jakiś czas swojej właścicielce jeden mały, udający niewinnego komputerek. Służbowo przynależał on do Pani, która była prawą ręką księgowej w średniej firmie. Nazwijmy ją młodszą księgową. A jej komputer nazwijmy diabłem. Był całkiem nowy, dość dobrze skonfigurowany, ale jakiś taki pechowy, albo złośliwy… Męczył młodszą księgową praktycznie ciągle, psuł się, robił żarty, płatał figle, był jak takie rozwydrzone dziecko, jakikolwiek kontakt z nim i próba przywołania go do porządku kończyły się fiaskiem. To taka rozmowa pomiędzy matką i córką gdy obie są w trakcie okresu napięcia przedmiesiączkowego.
Najpierw – krótko po zakończeniu gwarancji - padł zasilacz, szybka wymiana na nowy, do biurowych zastosowań i po sprawie. Później zaczął się wygłupiać dysk twardy. Coś mieszał, warczał, zawieszał system, wyhodował sobie kilka bad sectorów, szybkie zgranie danych, wstawie dysku zastępczego, a z tym jazda na gwarancję. Zanim jeszcze HDD wrócił z gwarancji współpracy odmówiły 2 przednie porty USB w obudowie. To w sumie nic takiego, bo Młodsza Księgowa korzysta z tego tylko po to, żeby od czasu włożyć tam swojego pendrive. Niby żadna strata, ale żeby nie musiała się gimnastykować to wyprowadziłem jej przedłużkę z tyłu do przodu, jeden port USB wrócił ponownie w jej zasięg.
Dysk wrócił z gwarancji, trzeba było skopiować na niego cenne kilobajty z dysku zastępczego i wszystko już było dobrze. Oczywiście do czasu… Już właściciel firmy zastanawiał się co się dzieje, z tym sprzętem. Jakiś pechowy? Pozostałe w firmie chodzą dobrze (nawet jeden był w identycznej konfiguracji jak diabeł), jedyne usługi jakie trzeba było świadczyć tej firmie to takie związane z obsługą systemu. Bardzo, ale to naprawdę bardzo łagodne, nie groźne, łatwe i przyjemne. Takie tam w stylu klik tu, klik tam i Pani Krysia zadowolona, a to akapit w Wordzie się dziwnie przesunął, Excel źle policzył formułę, antywirus zaczął wyrzucać komunikat, że jest nieaktualny, czy java atakowała z trayu. Tylko ten jeden złom psuł te szczęśliwe życie. Na jego kolejny atak nie trzeba było długo czekać. Niecały miesiąc po powrocie dysku z gwarancji (właściwie to dostaliśmy nowy dysk) komputer ponownie zaczął „się zamrażać” i wyrzucać BSODY. Czyżby znowu dysk? Nie…
Tym razem to RAM. Wystarczyło kilka chwil działania memtestu, aby wyszło coś czerwonego. Po całym dniu dogłębnego diagnozowania podjąłem decyzję, że jedna kość wylatuje i na razie komputer będzie jechał z 2 GB na pokładzie. Szef nie był skłonny na wydatek, więc musiało tak zostać. Niecałe dwa tygodnie później znowu komputer zaczął mieć kłopoty… Druga kość RAM? A nie! Windows pokłócił się ze sterownikiem do grafiki. Tu na szczęście pomogła czysta instalacja nowej wersji, świeżutki rzut prosto ze strony Nvidii. Dla pewności podczas każdej wizyty w tej firmie monitorowałem diabełka, sprawdzałem mu temperatury i pytałem się go czy wszystko jest ok. I przez jakieś dwa miesiące było. Nagle jak ta plaga wróciła epidemia USB i zainfekowała porty z tyłu, z dnia na dzień przestały działać. Ostały mi się dwa porty(2 z 6 na tylnym panelu), samotne niczym palec ślepego stolarza.
Na szczęście myszka i klawiatura miały jeden odbiornik (Błogosławiony Logitech), a drukarka była sieciowa. Zatem został jeden port na pendrive (ten przedłużony z przodu do tyłu). Z początku myślałem, że to tylko sterownik zgłupiał i kiedy Pani Młodsza Księgowa będzie miała luzy to naprawię zajmę się tym, jednak zabawy z systemami LiveCD pokazały mi, że moja nadzieja jest zgubna. Obawiałem się, że porty USB mogą zwiastować zakończenie kariery tej płyty głównej. A szef nie był skłonny nawet na kartę rozszerzeń PCI z portami USB, a co tu dopiero mówić o nowej płycie. Ale odsuńmy te negatywne myśli, komputer działał w miarę sprawnie. Co prawda, któregoś dnia Windows zgubił dźwięk i radio z Internetu przestało grać, ale to prosta usterka, którą usunąłem w kilka minut.
Mając komputer w serwisie podczas awarii tylnych portów USB postanowiłem go całego wyczyścić i pozmieniać pasty termoprzewodzące gdzie się da. Choć był w miarę czysty (jeszcze przed końcem gwarancji przechodził podobno jakieś czyszczenie), zimno tam w środku i ogólnie zadbany… takie wiecie „Niemiec do Kościoła jeździł”. I tak kilka dni było dobrze, fajnie, kolorowo, ale żeby podtrzymać tradycję, któregoś ranka kolory wyblakły. Co znowu? Ren komputer? Takie pytanie zadawał chyba sobie każdy człowiek, który znał historię diabełka. Łącznie z szefem… który zadowolony z tego nie był. Na szczęście (po raz kolejny) zawiódł kabel VGA łączący monitor z komputerem, więc wydatek mały, co prawda właściciel interesu kręcił nosem, ale powinien się cieszyć, że to żadna grubsza sprawa. Kolory wróciły, świat nabrał barw tylko jakby komputerek się z tego nie cieszył.
Przestał się cieszyć, był włączany tylko raz dziennie (i tak chodził 8 godzin), a mimo to strzelał focha, mówił, że nie chcę, że nie może, że nie włączy się. Dopiero kilka mocniejszych naciśnięć przycisku go zmotywowało – coś jak syndrom zużytych baterii w pilocie. Dla mnie to tam ewidentnie kończyła się płyta główna, a do tego chłodzenie w grafice zaczęło dawać o sobie znać, mimo, że było delikatnie głaskane pędzelkiem. Przynajmniej po gwarancji bo co się działo w jej trakcie to ja nie mam pojęcia. Do tego doszedł jeszcze jeden problem – po uśpieniu czy zablokowaniu komputera system nie chciał się wzbudzić, co jak się później okazało było spowodowane antywirusem z połączeniu z padającą kością pamięci numer dwa. Ogólnie mówiąc ktoś tu nie chciał przyjąć do wiadomości, że komputer chcę iść na emeryturę.
Szef grał twardo… nie ma nowego komputera… I koniec. Chciał szukać jakiejś używki, jakiś części, nie wiadomo czego, jakiegoś Anioła Stróża czy Mesjasza… Moje wizyty stały się tam nieodzownym element, przynajmniej raz w miesiącu coś, ale któregoś dnia powiedziałem koniec! Dosyć tego, ten sprzęt nie nadaję się do dalszej eksploatacji. Koniec kropka, ja go więcej nie robię. Przekonałem za pomocą pieniędzy starszą księgową, że na moje interwencję i robociznę firma wydała tyle, że spokojnie udało by się kupić poleasingowy komputer z roczną gwarancją, który wytrzymałby drugie tyle co diabeł. A dokładając jeszcze trochę banknotów można złożyć nowy biurowy komputer. Księgowa aprobowała, został szef… Było naprawdę ciężko, czułem, że facet totalnie nie rozumie z czym mamy do czynienia. Ale walnąłem prosto po chłopsku.
„Panie patrz Pan! W ostatnim roku padło to, to i to. Kosztowało to tyle, tyle i tyle. „Jak się Pan uprzesz na naprawę to srebrników nie starczy. A używany komp tyle, nowy tyle…”. Przyparłem go do muru, przycisnąłem, nie dałem dojść do słowa, twardo, po męsku... jeszcze drobna sugestia Pani księgowej, I sukces. Naprawdę ciężko mu było przełknąć wydatek 2200 zł na nowy sprzęt, ale od momentu instalacji i konfiguracji systemu nie było z nim ani jednej awarii, jedynie pierdołki konserwacyjno-pomocnicze jak na pozostałych komputerach. A i Pani Młodsza Księgowa dorobiła się nowego monitora. Takiego szerokiego, że aż szef wziął drugi taki sam „bo lepiej się patrzy jak szeroki obraz”. Happy End. Ciężki, ale happy. Interwencja zakończona.