Pani Krysia z księgowości – odcinek 24: biegnijmy (część trzecia) (+18)
Wyobraźcie sobie sytuację, w której jesteście rozpędzeni, biegniecie, prosto przed siebie, coraz szybciej, a tu nagle ktoś wam rzuca coś pod nogi i następuje kolizja kończąca się waszym przewróceniem. Tak właśnie dla wielu wygląda awaria w pracy, gdy pilnie potrzebują coś zrobić. A gdy jeszcze trzeba zrobić coś na wczoraj to do naszej sytuacji możemy sobie dołożyć deszcz kamieni z góry. Pewnego dnia odniosłem wrażenie, że Pani Krysia oprócz deszczu kamieni miała jeszcze grad meteorytów, ulewę, trąby powietrzne i trzęsienia ziemi. Jej początkowym celem biegu było wysłanie pilnego maila o priorytecie ultra, zajebiście, mocno, wysokim. Na wczoraj – rzecz jasna. Została zatrzymana gdzieś w połowie, chęci były, umiejętności również jednak zawiodła technika.
Firma była tak usytułowana, że ledwo co tam prąd docierał, a co dopiero stały Internet. Dlatego też trzeba było polegać na mobilnym Internecie. Dostawał się on do komputera za pomocą takiego małego dongla na usb lub też jak się powszechnie mówi za pomocą takiego pierdo*lnika. I właśnie tego drugiego określenie nie użyłem przez przypadek… Wiecie co, ja może dam +18, jeśli kogoś razi te słowo... Wystarczy sobie odpowiedzieć na logiczne pytanie co robi pierdo*lnik i już mamy odpowiedź, co spowodowało te wszystkie ataki klęsk na Panią Krysie… Wiecie co, ja może wprowadzę cenzurę, jeśli ktoś byłby wrażliwy.
Nie od dziś wiadomo, że sprzęt od operatorów mobilnego Internetu nie jest czymś wybitnym, choć teraz jest dużo lepiej i popularnością cieszą się te domowe routery, to dzisiejsza historia jest z czasów kiedy górowały te małe wkurzające urządzenia na USB. Moim szczęściem był czas, że już wtedy aplikacje do obsługi tych majstersztyków były w miarę dopracowane. Po przyjeździe na miejsce właśnie od zabawy i budowania przyjaźni z aplikacją zacząłem sprawdzanie. Moja nowa przyjaciółka pokazywała, że urządzenie jest, zasięg jest, ogólnie wszystko dobrze, tylko połączyć się nie można.
Ewidentnie coś tu nie działa, a czasu mało. Trzeba szybko coś z tym zrobić. Jest to wniosek tak oczywisty jak pierwszy punkt poradnika instalacji debiana: Zapuść włosy i poczekaj, aż się przetłuszczą. Wiec zanim się zrobi ślisko i nieprzyjemnie należy przejść do meritum. Akurat kilka dni wcześniej dostałem kartę SIM z AERO2, a jeszcze wcześniej pewna firma podarowała mi mobilny routerek. Połączyłem te dwie rzeczy i z racji tego, że mieliśmy laptopa z WiFi (co dzisiaj jest powszechne jak to, że każdy miłośnik rodziny linuksa będzie nudziarzem i trudno sobie wyobrazić inną sytuację) to na początku załatwiliśmy sprawę pilną. Połączyłem się na laptopie przez ten awaryjny, zapasowy Internet i umożliwiłem Pani Krysi wysłać co trzeba. Co ciekawe zasięg był wręcz idealny, połączenie stabilne choć byliśmy na końcu świata. Co jeszcze ciekawsze zasięg był lepszy niż od operatora mobilnego Internetu, który się obraził. A wyznacznikiem siły zasięgu były prymitywne kreski.
Gdy bieg dobiegł końca i wszystkie nagłe tematy były załatwione, mogłem iść na spacer i zająć się na spokojnie tym co nie działało. Mając drugi router zacząłem diagnozować na zasadzie zer i jedynek.
- Karta SIM Aero2 w donglu nie działa… cóż może simlock – na razie ignorujemy to.
- Karta SIM Internetu z firmy w moim TP-Linku, nie działa… nie wykrywa jej? Tutaj simlock jest nie możliwy, gdy tylko router przyszedł to sprawdzałem na nim każdą możliwą sieć. To by było, aż debilne gdyby ten simlock tam był.
A ten przerośnięty pendrive leżał i się patrzył dziwnie, przez głowę mu nie mogło przejść, że ma działać. I różnymi sposobami ciężko mu było wbić to do głowy. Tak jak ciężko wbić pewnym osobnikom, że Pani Krysia to taka seria gdzie ktoś opisuje swoje historię z milionem różnych opisów, setkami różnych dygresji i własnym komentarzem, czasem totalnie od rzeczy, cóż no taki styl widocznie. Ale w przeciwieństwie do różnych opornych ludzi wiedziałem, że router to mądre urządzenie, ma na pewno większe IQ niż paprykarz szczeciński. Pokładałem w nim nadzieje. Bo nie sztuką jest napisać: to jest źle i koniec, sztuką jest próba zrozumienia.
Rozumiałem się z routerem, ale nie w każdej kwestii. Dlaczego Ty nie dajesz nam Internetu? Ciągle też mnie męczyło pytanie dlaczego karta sim z „ich Internetem”, nie chcę działać w moim małym routerku. Te dwa pytania powodowały to, że nie byłem wstanie odpowiedzieć sobie na pytanie co się zepsuło. Operator/karta SIM czy też router marki made in china. Byłem gotowy zostawić Auro2 + TPlinka aby jakikolwiek Internet w tej firmie był, a routerek na dokładniejsze sprawdzenie przy użyciu innych komputerów czy innych kart SIM.
Zbierając się i układając wszystko tak aby działało, zauważyłem jedną rzecz. O! Karta SIM, jaka fajna…. Aaa niech to, gdzie ja mam głowę. W tym momencie zacząłem sobie zadawać pytanie czy ja ją w ogóle wkładałem do mojego routera, dla pewności sprawdźmy to jeszcze raz. Z racji tego co się okazało, musiałem sobie zadać ponownie pytanie gdzie ja mam głowę… No co najmniej tam gdzie człowiek marnujący życie na wężoptaki. Jak miało wykryć kartę SIM, skoro jej tam nie było? Piątkowe południe mi zdecydowanie nie służyło wtedy. Szybko naprawiłem swój błąd i mieliśmy odpowiedź - zawiódł router od operatora… No jak mogłeś popełnić taki błąd? – Odezwał się wężoptak.
Wężoptaku zamknij twarz, bo zaraz wyciągnę strzelbę i zmienię kierunek Twój, razem z Twoimi poezjami. Mój blog nie będziesz mi się tu wtarabaniał. Idź już spać. Interwencja zakończona: operator bez problemu wymienił sprzęt, mój zestaw tymczasowy zdał egzamin i po niedługim czasie Pani Krysia znowu miała swój, w pełni działający Internet. A po tych trzech latach mój mobilny routerek nadal żyje, miał w sobie więcej kart SIM niż pros…kobi… backspace, backspace, backspace, backspace… hmm to porównanie sobie podarujemy, bo wężoptak szczeciński czuwa nad jakością moich wpisów (prztyczek w nos). Generalnie chciałem powiedzieć, że sprzęt był w wielu rękach, obsługiwał wiele sieci, wielu operatorów, był niczym wół roboczy i jest nadal. A i nawet mała bateryjka jest wstanie nadal zapamiętać sporo elektryczności. Gdyby ten router był człowiekiem to można by było o nim powiedzieć, że takich ludzi nam trzeba.
I choć TP‑Link to po prostu taki VW wśród routerów, choć czasem ludzie wątpliwej higieny są wstanie znaleźć dziurę w całym i wejść jak do Panelu jak do Siebie, to za model M5350 należą się producentowi pochwały. Ponieważ jest on niczym stare, dobre Audi. Koniec biegu.
Uderz do jednoosobowej redakcji Pani Krysi na PW: [klik]
Lub napisz oficjalnie w komentarzach.