Demo(n)s
24.01.2012 20:15
Wolę, gdy ludzie popierają mnie ze strachu niż z przekonania. Przekonania są zmienne, strach zawsze jest ten sam.Popieram z całego serca wszelkie formy protestu społecznego, które nie ingerują w wolność i godność innych. Protest, nawet ten najdotkliwszy, jest narzędziem władzy jaką w swoich rękach posiada społeczeństwo, które chce się uważać za demokrację częściej niż tylko w czasie wyborów. Problem polega tylko na tym, że władza nie lubi wielu rąk, a o społeczeństwie dość niepochlebnie mawiał nawet Piłsudski. Stąd wielu próbuje nim manipulować.
W Polsce to już w ogóle jest dziwnie. Prezydentem zostaje najpierw działacz Solidarności, po nim przeciwnik z okrągłego stołu, potem okazuje się, że prawica jest centralna, prawicowa i lewicowa, centrum jest prawicowe lub lewicowe, a lewica lewicowa, albo centralna. Jak w przedszkolu, krajem bawią się te dzieci, do których przedszkolanka ma więcej cierpliwości i do tej pory nie dały tak w kość. Ale jak tylko dostaną swoje zabawki, to pękają szyby i spadają doniczki.
Tyle wstępu. Teraz do meritum. ACTA. A co! Każdy może to i ja znów powiem swoje. Bo krew mnie zalewa, gdy słyszę kolejne bzdury pisane przez nastoletnich podrostków, którym się wydaje, że mogą zmieniać świat przy pomocy pliku bat.
Czym ACTA jest tak naprawdę? Przydługa polska nazwa jest moim zdaniem dużo lepsza, niż tajemniczy skrót, który nawet po rozwinięciu niewiele mówi. ACTA jest bowiem umową międzynarodową, która ma chronić na skalę światową prawa autorskie. I to, drogi czytelniku, nie tylko w internecie. Ma chronić przed napływem torebek szytych w Chinach z logo włoskiego koncernu, napływem nad polskie morze zakopiańskich pozytywek, przed falą piractwo w internecie kończąc. Z jednym wyjątkiem - na skalę ekonomiczną. A to znaczy, że dotyczy tych, którzy z łamania tych praw uczynili sobie stały dochód (termin ten jest znany w polskim prawodawstwie od dawna i definiuje między innymi paserstwo).
No ale czas na wtrącenie. Wtrącenie ma być rodzajem oświadczenia i samokrytyki - ACTA interpretuje tylko i wyłącznie przez pryzmat ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Z racji nie do końca skończonych szkół i wykonywanego zawodu jest mi o niebo bliższa niż prawo przemysłowe.
Ogromne kontrowersje budzi zapis o tym, że każdy podmiot związany z procesem naruszania prawach autorskich zobowiązany jest do dostarczenia dowodu na wniosek pokrzywdzonego (lub składającego wniosek).
każda Strona przewiduje w cywilnych postępowaniach sądowych dotyczących dochodzenia i egzekwowania praw własności intelektualnej możliwość nakazania przez jej organy sądowe sprawcy naruszenia lub osobie, którą podejrzewa się o naruszenie, na uzasadniony wniosek posiadacza praw. przekazania posiadaczowi praw lub organom sądowym, przynajmniej dla celów zgromadzenia dowodów, stosownych informacji, zgodnie z obowiązującymi przepisami ustawodawczymi i wykonawczymi, będących w posiadaniu lub pod kontrolą sprawcy naruszenia lub osoby, którą podejrzewa się o naruszenie.
Warto zwrócić uwagę na pewne elementy:
"przewiduje w cywilnych postępowaniach" - oznacza, że posiadacz prawa autorskiego musi wystąpić do sądu z powództwem cywilnym. A nie ot, tak, każdemu po razie.
"nakazania przez jej organy sądowe" - oznacza, że nie posiadacz praw będzie brał od providera logi z moich pakietów, a sąd.
"sprawcy naruszenia lub osobie, którą podejrzewa się o naruszenie" - oznacza to, że trzeba wystąpić we wniosku w sprawie konkretnego podmiotu, a nie prewencyjnie.
Tak w ogóle (a wręcz w szczególe) ACTA dość dokładnie precyzuje sam akt zbierania dowodów przez dostawców internetu:
Strona może, zgodnie ze swoimi przepisami ustawodawczymi i wykonawczymi, przewidzieć możliwość wydania przez swoje właściwe organy dostawcy usług internetowych nakazu niezwłocznego ujawnienia posiadaczowi praw informacji wystarczających do zidentyfikowania abonenta
I tutaj, przede wszystkim, warto zwrócić uwagę na fragment "strona może". Może, oznacza, że nie musi (do tego fragmentu będę jeszcze nawiązywał). W tej chwili w polskim prawie na wniosek prokuratora sąd może wystąpić o te same informacje.
Z samej umowy warto jeszcze wymienić element dotyczący zabezpieczenia dowodów. Ten fragment (jakoby) daje prawo zatrzymać komputer, serwer, wyłączyć dowolna stronę internetową na wniosek posiadacza prawa. Mówi o tym artykuł 12 umowy. Ale znów warto zatopić się w treści i spróbować ją rozumieć.
Każda Strona przyznaje swoim organom sądowym prawo zastosowania środków tymczasowych bez wysłuchania drugiej strony, w stosownych przypadkach, w szczególności, gdy jakakolwiek zwłoka może spowodować dla posiadacza praw szkodę nie do naprawienia lub gdy istnieje możliwe do wykazania niebezpieczeństwo, że dowody zostaną zniszczone.
Więc to jednak niezawistny sąd (ktoś kiedyś na dp.pl pisał, o sądach niezawistnych) może wystąpić o zatrzymanie własności podejrzanego. Na dodatek w stosownych przypadkach... Czyli sam wniosek nie wystarczy.
Każda Strona przyznaje swoim organom prawo do wymagania od wnioskodawcy żądającego zastosowania środków tymczasowych, aby dostarczył wszelkie możliwe do pozyskania dowody, aby organy te mogły przekonać się w wystarczającym stopniu, że prawo wnioskodawcy zostało naruszone lub że istnieje groźba takiego naruszenia,
Więc nawet dowody muszą być... nie same przypuszczenia.
ACTA definiuje również zasady zadośćuczynienia dla tych wszystkich posądzonych o łamanie praw autorskich, w przypadku zaniedbań wnioskującego lub w przypadku niewykrycia naruszenia praw.
To co złego widzę w ACTA (bo widzę, serio) to przede wszystkim - postawienie na równi przestępstw ściganych z urzędu (a tych w polskim prawie nie jest wiele) z naruszeniem praw autorskich (w szczególnych przypadkach naruszenie praw autorskich powinno być zgodnie z ACTA ścigane z urzędu, więc nie tak jak do tej pory - na wniosek poszkodowanego). Poza tym - sposób w jakim polski prawodawca postąpił w procesie konsultacji społecznych ustawy.
Nie da się również przemilczeć kwestii tego, iż ACTA nieco dewaluuje domniemanie niewinności. To wszystko na poczet większych możliwości właścicieli praw autorskich, którzy do tej pory wpatrywali się w oczy grającym im na nosie piratom. Jest to z jednej strony zdecydowane "przegięcie", z drugiej strony... "wyrównuje dotychczasowe rachunki".
Trochę później...
Cała sytuacja (zwłaszcza ta z nocy z sobotę na niedzielę) przypomina mi Sierra Leone w latach 90. Wojna toczy się o wielkie pieniądze, do wojny stają dzieci, które zachęcone ideami i wielkimi hasłami umierają za innych. Oczywiście zachowując proporcje. Jednak sens jest podobny. Niewielu rozumie o co się tak naprawdę toczy walka, jednak krzyczą ile jest siły w gardle.
I jeszcze raz: sama idea ACTA jest słuszna. Nie może być tak, by w internecie pod banderą wolności przemyca się kradzież cudzej pracy, myśli, trudu i zapału. To jak zostaje wprowadzona jest błędem.
Na koniec pozostaje zastanowić się nad tym, jaka pustynią mogłaby się stać Polska, gdyby nie podpisała umowy. Czy ktokolwiek chciałby w tym kraju wydawać cokolwiek, jeśli nie przestrzegano by międzynarodowej umowy? Nawet jeślibyśmy mieli dużo bardziej restrykcyjne prawo, to i tak opinia byłaby negatywna.
PS. Podpisanie umowy w czwartek nie oznacza, że jej zapisy trafią wprost do polskiego prawa. Umowa zobowiązuje strony do takiego dostosowania prawa, by spełniało założenia umowy. Więc można wszystko doprecyzować, stąd zarzucana ogólnikowość przepisów.
PS2. Wolność nie oznacza przyzwolenia na kradzież.