Apple TV 4K, a komu to potrzebne?
Przystawka Apple TV 4K to produkt pełen sprzeczności. Z jednej strony, przy cenie minimum 799 zł, trzeba za nią zapłacić ponad dwukrotnie więcej niż za najtańsze alternatywy innych producentów, takie jak Xiaomi Mi Box, czy Google Chromecast Ultra.
Z drugiej strony, jak na produkt sygnowany jabłuszkiem, można przewrotnie powiedzieć, że jest zaskakująco tani. Niewiele mniej kosztuje bowiem większa wersja Apple Magic Keyboard. A to przecież tylko klawiatura.
Z trzeciej, za podobną kwotę możemy kupić NVIDIA Shield TV, która jest nie tylko wydajną przystawką do telewizora, ale i całkiem przyjemną konsolą gier. Dorzucając do okrągłego tysiaka można ją dostać nawet z padem. Chyba że trafimy na okazję, taką jak podczas Black Friday, kiedy to można było kupić komplet już za 789 zł.
Jakby tego było mało, przytłaczająca większość nowych telewizorów jest już "smart", więc w zasadzie żadnych przystawek nie potrzebuje.
Zatem o co tu chodzi? Komu to potrzebne i dlaczego? ;) Czy to kolejny produkt, na którego widok wypieków mogą dostać tylko najbardziej zaślepieni fanatycy Apple, czy może wręcz przeciwnie? O tym w niniejszym wpisie.
HDR "robi robotę"
Przyznaję się od razu bez bicia – jeszcze jakiś czas temu sam nie widziałem większego sensu w kupowaniu tego pudełeczka. Korzystałem z satysfakcją najpierw z WD TV Live, a później z NVIDIA Shield TV, które znakomicie przeobrażały moją ukochaną, starą plazmę Panasonica w nowoczesny smart TV.
Rok temu przyszedł jednak wreszcie czas na zmiany i zagościł u mnie Sony A1, topowy wówczas OLED tego japońskiego producenta. Smolista czerń, przepiękne kolory, no i oczywiście 4K, HDR, zgodność z DCI‑P3/Rec. 2020, cuda-wianki. Wbudowany weń system Android TV działa może nie tak super płynnie jak na NVIDII, ale daje radę. Wszystko za to stało się dostępne pod jednym pilotem, przystawka powędrowała więc z plazmą do innego pokoju.
Filmy i seriale pochłonęły mnie bez reszty. Rzuciłem się m.in. na Stranger Things 2 na Netfliksie i wówczas na poważnie odkryłem dobrodziejstwa HDR. Na poważnie, bo przy projektorach, których testowałem w tamtym czasie kilka, ten efekt jest jednak mniej widoczny niż w przypadku matrycy typu OLED (choć nie jest ona przecież jakaś rekordowa pod względem maksymalnej jasności).
Mimo to, w scenie, w której chief Hopper podjeżdża w nocy na pole dyni, światła jego Chevroleta aż raziły po oczach. Podobnie wozy policyjne, podczas pościgu ekipy pod przywództwem Kali, w odcinku otwierającym sezon. Pokochałem HDR!
Wiele osób twierdzi, że HDR to większa innowacja niż rozdzielczość 4K Ultra HD i jest w tym mnóstwo racji. Nawet na 65‑calowym telewizorze, wyższej rozdzielczości tak łatwo nie zauważymy. W odróżnieniu od HDR, który bezsprzecznie "robi robotę".
Piąta generacja Apple TV nabiera w końcu sensu...
Najmilej byłoby jednak cieszyć się wszystkim na raz – tj. obrazem 4K Ultra HD, o czterokrotnie większej rozdzielczości niż Full HD, oraz efektem HDR i szeroką paletą barw. Takie połączenie określane jest najczęściej mianem 4K HDR, ewentualnie 4K Ultra HD HDR albo Ultra HD Premium (od nazwy certyfikatu, który jest przyznawany przez UHD Alliance telewizorom/odtwarzaczom blu‑ray spełniającym wymagania).
Wszystko byłoby super, gdyby nie ceny filmów 4K HDR na płytach blu‑ray, które przyprawiają o zawrót głowy. Standardem jest 149 zł, słabsze tytuły można w "promocji" nabyć za 99 zł. Dotyczy to nawet starszych filmów, które są nie tylko w wyższej rozdzielczości, ale na nowo zremasterowane, aby wydobyć poszerzoną paletę barw i efekt HDR. Łatwo policzyć, że wystarczy 7‑10 seansów aby z kieszeni ubył okrągły tysiak.
Produkcje 4K HDR znajdziemy też na Netfliksie, ale ich liczba nie powala, podobnie jak atrakcyjność tytułów. Nawiasem mówiąc, pod względem atrakcyjności contentu Netflix zalicza systematyczny zjazd, co jest paradoksalnie pokłosiem jego sukcesu. Kolejne studia wycofują się z oferowania filmów na tej platformie na rzecz rozwijania swoich (Disney), albo narzucają zaporowe ceny. Netflix ratuje się ucieczką do przodu, stawiając na mnóstwo produkcji własnych, ale większość z nich jest na słabym poziomie...
Idąc dalej mamy jeszcze Amazon Prime. Tutaj oferta nie jest zła, ale większość tytułów 4K HDR jest niedostępna na polskim rynku. Może zatem Google? Niestety, również słabo, a do tego ceny tytułów w najlepszej jakości podchodzą już pod koszt zakupu fizycznego nośnika, co jakby nie patrzeć jest sensowniejszym rozwiązaniem (typowy bitrate na płytach blu‑ray UHD to 50‑60 Mbit/s, a przy streamingu zwykle około 20‑25 Mbit/s).
Oczywiście zostają jeszcze piraty, ale serio w 2019 roku chce się jeszcze komuś bawić w ściąganie z torrentów, wyszukiwanie napisów itd.? Dla kilku filmów miesięcznie?
Metodą eliminacji dochodzimy więc do bohatera niniejszego wpisu. Okazuje się bowiem, że w chwili obecnej, najszerszą i najkorzystniejszą ofertę cenową w zakresie filmów 4K HDR ma... Apple. Kto by pomyślał, a jednak. Koszt filmów to 17,99 - 54,99 zł (w zależności od tytułu), a przy tym wiele fajnych pozycji wycenionych jest na połowie tej stawki (np. Blade Runner 2049 – 34,99 zł, Life of Pi 29,99 zł). Dla porównania, koszt tego pierwszego na blu‑ray 4K UHD to minumum 149 zł – ponad 4x więcej!
I w ten oto sposób stałem się posiadaczem Apple TV 4K :)
Apple TV 4K z bliska
Z zewnątrz urządzonko nie wyróżnia się niczym szczególnym. Tak jak inne produkty Apple jest zaprojektowane i wykonane ze smakiem, przy użyciu dobrych jakościowo materiałów. Wymiary (10x10x3,5 cm) predysponują raczej do postawienia pod telewizorem lub obok niego, niż do powieszenia za odbiornikiem (tak jak Chromecast Ultra). Producent mógł tylko darować sobie wykończenia typu piano black (opaska obudowy oraz dolna część pilota) – ani to piękne, ani to praktyczne.
Sam pilot jest jednak genialny w obsłudze, znacznie lepszy od tych wykorzystywanych w NVIDIA Shield i innych przystawkach (gdzie swoją drogą, piloty są zwykle wzorowane na tych z Apple TV wcześniejszych generacji ;). Na jego górnej części umieszczony jest klikalny touchpad, który znacznie poprawia wygodę obsługi – szczególnie jeżeli chcemy "przewinąć" wiele elementów. Skok klawisza jest wyraźny, wszystko chodzi super.
Producent nie rozpieszcza liczbą złączy – na tylnej ściance Apple TV znajdziemy jedynie gniazdo kabla zasilającego, HDMI oraz Ethernet. To jednak w zupełności wystarczy. Kabla HDMI nie ma w komplecie, jest za to kabelek Lightning <–> USB do ładowania pilota (dla posiadaczy starszych iPhone'ów to spory plus, bo taki drugi kabelek często się przydaje, a oryginalny kosztuje ok. 90 zł).
Największa zmiana w stosunku do poprzedniej generacji Apple TV to nowy procesor A10X Fusion posiadający moc obliczeniową niezbędną do dekodowania materiałów 4K oraz złącze HDMI w standardzie 2.0a niezbędne do wyświetlania sygnału 4K z HDR. W tym miejscu warto podkreślić, że w zakresie standardów HDR obsługiwany jest nie tylko podstawowy HDR10, ale także Dolby Vision z jego dynamicznymi metadanymi o obrazie, czego nie potrafi np. NVIDIA Shield.
Apple TV 4K nie odstaje także we wspieranych standardach dźwięku – w tym oczywiście Dolby Digital 5.1/Dolby Digital Plus 7.1, a po ubiegłorocznej aktualizacji do tvOS 12 obsługiwany jest także dźwięk przestrzenny w standardzie Dolby Atmos.
Jak to działa, czyli tvOS 12 w praktyce
Konfiguracja Apple TV przebiega błyskawicznie (szczególnie jeżeli mamy już np. iPhone'a), a po jej zakończeniu naszym oczom ukazuje się czytelny ekran główny systemu tvOS – na górze z miniaturkami najpopularniejszych filmów, które można wypożyczyć/kupić, a poniżej z kafelkami poszczególnych aplikacji – domyślnie Filmy, Zdjęcia, Muzyka, Podcasty, Komputery, a po doinstalowaniu także Netflix, HBO GO, showmax, Amazon Prime itd.
Jak to działa, możecie obejrzeć na poniższym filmie:
Jak widać, interfejs jest bardzo oszczędny, wręcz ascetyczny, ale bajecznie intuicyjny w obsłudze. Wszystkie elementy są odpowiednio duże i opisane wyraźnymi czcionkami, dzięki czemu łatwo się połapać, czego nie można powiedzieć o Android TV od wersji 8.0, która w mojej ocenie jest zmianą wizualnie na minus. Domyślna kolorystyka jest jasna, ale można ją zmienić na ciemną.
Swoje pierwsze kroki kieruję oczywiście w stronę filmów. Do katalogu można dostać się na dwa sposoby – poprzez listę na górze, albo kafelek iTunes Movies. Dostępnych jest kilka różnych zestawień: Najpopularniejsze (z podziałem na nowości, popularne, filmy do 25 zł, pakiety itd.), Gatunki (akcja, dramat, horror, komedia itd.), Lista życzeń (tytuły dodane do ulubionych) i Rekomendowane (generowanie automatycznie na podstawie kupionych/obejrzanych filmów).
Filmy można znaleźć naturalnie także przez wyszukiwarkę. To bardzo pomocna opcja, bo listy prezentowane na powyższych zestawieniach są ograniczone do pewnej puli tytułów, przez co większości nie widać, choć są dostępne. Z kolei inne się powtarzają – przypisywane np. raz do komedii, raz do dramatu. To zresztą według mnie pierwszy z minusów.
Drugi minus to samo wyszukiwanie. Niestety w Polsce nie działa Siri, więc musimy się bawić w mozolne wybieranie poszczególnych znaków z ekranowego menu – ustawionego do tego w linii od A do Z, a nie jako miniaturka klawiatury QWERTY (co by odrobinę przyspieszyło ten proces). Nieco łatwiej jest jeżeli mamy iPhone'a – wówczas na ekranie telefonu pojawia się okienko z możliwością wpisania tekstu, ale też chwilę to trwa. Na Androidzie z obsługą głosową Google jest pod tym względem o niebo lepiej.
Ostatnia lista (a właściwie w kolejności menu – pierwsza) to zakupione przez nas filmy. Nie są one zapisywane na stałe w pamięci urządzenia gdyż tej zwyczajnie jest zbyt mało (32 lub 64GB w zależności od wariantu), ale każdorazowo transmitowane przez Internet. Niemniej jednak oglądać możemy je tyle razy ile dusza zapragnie (i na ile pozwoli posiadane przez nas łącze internetowe ;).
Ceny filmów
Kopie cyfrowe transmitowane przez Internet mają swoje wady i ograniczenia, ale mają też bezsprzeczne zalety. Jedną z nich jest m.in. dostępność zakupu – nie trzeba szukać po Internecie i zamawiać na stronach sklepów albo gdzieś jechać. Główną zaletą jest jednak przede wszystkim cena.
Najtańsze pozycje o jakości 4K HDR kupimy już za 17,99 zł. W tej grupie cenowej znajdziemy np. Passengers, Life, czy Elysium. Nie są to może arcydzieła, ale można obejrzeć. Część filmów dostępna jest w pakietach np. trylogię Mroczny Rycerz dostaniemy za 79,99 zł, co daje niespełna 27 zł za film. Wiele pojedynczych filmów kosztuje przyzwoite 29,99-34,99 zł – to już niemało, ale nadal taniej niż wycieczka we dwoje do kina, a jakość – co by nie mówić – znacznie wyższa niż w kinie. Dopiero najdroższe pozycje w sklepie Apple to wydatek 49,99-54,99 zł, ale cały czas to 2‑3 krotnie taniej niż fizyczny nośnik 4K Ultra HD. I też możemy oglądać je wielokrotnie.
Oczywiście takie ceny nie są regułą przy wszystkich tytułach. Wiele filmów jest dostępnych maksymalnie w standardzie Full HD, a kosztują często tyle samo, a czasami nawet więcej (!), niż ich wersje na płytach blu‑ray. Np. Czarny łabędź (39,99 zł). W takim przypadku ich zakup w dystrybucji cyfrowej ma niewiele sensu (zakładając oczywiście, że posiadacie odtwarzacz blu‑ray), chyba że chcecie coś obejrzeć wieczorem, pod wpływem impulsu, a na wycieczkę do sklepu jest już zbyt późno.
Częściej spotykaną ceną przy filmach Full HD to 24,99 zł. W tej grupie prawdziwymi perełkami są koncerty, np. uwielbiany przeze mnie, fenomenalny zapis widowiska Hansa Zimmera – Life in Prague, ale także Led Zeppelin – Celebration Day, Life at Pompeii Davida Gilmoura, czy Live in London George'a Michaela. Świetna sprawa zarówno do osobistego kontemplowania muzyki, jak i jako tło podczas organizowanych w domu spotkań z przyjaciółmi.
Zawsze pozostaje też wypożyczenie filmów, co w przypadku tytułów, które planujemy obejrzeć tylko raz jest całkiem sensowną opcją. Koszt wypożyczenia to zwykle 9,99 albo 14,99 zł. W menu jest co prawda kategoria "wypożycz za mniej niż 5 zł", ale nie znajdziecie tam zbyt wielu ciekawych opcji. Chyba, że familijne Jumbo, które można puścić dzieciakom podczas rodzinnych spotkań, żeby nie rozniosły nam domu w kawałki ;) Do tego celu równie dobrze nada się jednak też Netflix, YouTube, czy po prostu Cartoon Network z dekodera satelitarnego/kablowego.
Netflix i cała reszta
Skoro już jestem przy Netfliksie to kilka słów i o tym. Pewnie myślicie, że na Apple TV niczym się nie różni i wszystko chodzi tak samo. Z grubsza tak właśnie jest, ale zlikwidowano jeden irytujący błąd.
Otóż aplikacja w wersji na tvOS nie posiada pewnej uciążliwej cechy, która cały czas pozostaje niepoprawiona u odpowiednika dla systemu Android TV. Chodzi o napisy przy filmach z HDR, które są wyświetlane o znacznie wyższej jasności, niż przy normalnych filmach (SDR). Dosłownie rażą po oczach. Na Apple TV 4K problemu nie ma gdyż tutaj jasność napisów przy wszystkich filmach jest ta sama – stonowana biel. Niby drobiazg, ale ma olbrzymi wpływ na komfort oglądania. Poza tym aplikacja Netflix działa w zasadzie identycznie, czyli bardzo dobrze :)
Na przystawce Apple do dyspozycji mamy też HBO GO, ale sam korzystam z pakietu HBO + HBO GO na NC+ więc tego akurat nie testowałem. Jest też showmax, Amazon Prime, ale nie ma Ipli, Playera TVN, TVP VOD i innych lokalnych aplikacji. I prędko ich raczej nie będzie, bo Apple TV to cały czas nisza w naszym kraju.
Poza oglądaniem filmów, bardzo fajnym dopełnieniem funkcjonalności Apple TV jest odtwarzanie muzyki. Mamy oczywiście pełną integrację z Apple Music, wygodny dostęp do całej swojej biblioteki, są podkasty (które notabene na nowo odkryłem dzięki tej przystawce). Można też na Apple TV puścić muzykę z aplikacji Spotify, ale nie ma dedykowanej aplikacji (jest za to TIDAL).
Są też gry, aplikacje pogodowe, wirtualne kominki i mnóstwo innych, ale szkoda marnować pikseli na ich opisywanie. Dodam tylko, że w czasie bezczynności uruchamia się bardzo fajny wygaszacz z sekwencjami wideo z lotu ptaka (tu ponownie odsyłam do widocznego wyżej filmu).
Dla kogo?
Apple TV 4K z całą pewnością nie jest rozwiązaniem dla osób, które korzystają z hmm... nieoficjalnych źródeł. Ci będą bawić się w KODI i inne wynalazki, kupią NVIDIA Shield i będą w pełni zadowoleni.
Apple TV 4K to idealne rozwiązanie dla osób, które cenią wygodę i nie mają zbyt dużo wolnego czasu. Oglądają głównie Netfliksa, ale chcą od czasu do czasu zobaczyć także jakiś kinowy hit albo koncert, za który są skłonni zapłacić, ale rozsądne pieniądze.
Apple TV 4K to mimo wszystko także ciekawe uzupełnienie dla koneserów domowego kina, którzy przedkładają fizyczne nośniki nad cyfrowe dystrybucje.
Uzupełnienie
Cieszę się, że wpis wzbudził Wasze zainteresowanie i pojawiło się tyle komentarzy. Wrażenia związane z Apple TV 4K relacjonowałem z perspektywy osobistych potrzeb i zainteresowań, jednak dla porządku warto kilka kwestii dopowiedzieć:
1. Faktycznie Apple TV 4K może być jednak dobrym rozwiązaniem także dla korzystających z "nieoficjalnych źródeł". Ponoć świetnie sprawdza się tu aplikacja Infuse, która przeskanuje całą sieć domową (np. pliki na NASie dostępne po SMB) i zrobi z niej tak odjechaną bibliotekę, że wszystko wygląda jak Netflix :) Ściąga okładki, pamięta co kiedy odtwarzaliśmy i gdzie skończyliśmy, podpowiada o nowych odcinkach, odtwarza napisy (co więcej, nawet je ściąga)...
2. Dużą zaletą Apple TV 4K jest możliwość wykorzystania tej przystawki jako centralki inteligentnego domu w standardzie Apple HomeKit. Osobiście korzystam z bardziej zaawansowanej automatyki domowej opartej o centralę FIBARO Home Center 2 i standard Z‑Wave, więc ta cecha nie była akurat dla mnie argumentem, ale jeżeli dopiero planujecie instalację smart urządzeń to może to być spory atut. Warto tu wspomnieć, że FIBARO ma w ofercie produkty zarówno w standardzie Z‑Wave, jak i Apple HomeKit.
3. Aplikacja HBO GO na Apple TV 4K chodzi o niebo lepiej od swojego odpowiednika na dekoderze NC+. Na pierwszy rzut oka jest podobna do, dostępnej od niedawna, wersji dla Android TV, ale interfejs jest w rozdzielczości 4K (a nie Full HD), a nawigacja przebiega płynniej.
4. Oprócz Apple TV 4K, standard Dolby Vision obsługuje także Google Chromecast Ultra oraz nowy Amazon Fire TV Stick 4K (w Polsce na razie trudny do kupienia). Ten ostatni obsługuje także standard HDR10+. Na tym tle jeszcze bardziej dziwny jest brak obsługi Dolby Vision w NVIDIA Shield, bo na pierwszy rzut oka nie ma tu przeszkód sprzętowych (złącze HDMI jest w niezbędnym standardzie 2.0a).
5. Kilka głosów pojawiło się w sprawie pilota i wprowadzania tekstu. Dla mnie pilot jest bardzo wygodny, choć faktycznie wrażliwy na dotyk touchpad wymaga więcej uwagi. Wprowadzanie tekstu, jak zaznaczam we wpisie, możliwe jest oczywiście np. z iPhone'a, ale mija chwila zanim pojawi się okienko do wprowadzania, więc nie jest to super wygodne. Oczywiście można też sparować na stałe bezprzewodową klawiaturę, ale ogólnie sprawę była załatwiła po prostu obsługa głosowa, która na Androidzie TV działa świetnie, a tutaj jej nie ma (w naszym kraju). Obsługa Apple TV jest możliwa także z poziomu pilota od telewizora (via HDMI-CEC).
Więcej grzechów nie pamiętam ;) Polecam lekturę komentarzy, w których pojawia się wiele cennych spostrzeżeń użytkowników Apple TV i innych rozwiązań.