FantAsia: test Umi Z, pierwszego na świecie telefonu z Helio X27. Jak droższy to lepszy?
21.02.2017 | aktual.: 21.02.2017 10:42
Spośród wielu egzotycznych z nazwy, dla przeciętnego Polaka, producentów telefonów z Azji, nie przypuszczałbym, że to Umi będzie wytwórcą najszybciej celującym w segment premium i będącym w stanie zaskoczyć mnie jakością kolejnych modeli swoich urządzeń. Jasne, tutaj także mamy jedno z bardziej charakterystycznych dla Chińczyków podejść z wypuszczaniem w sumie niemal tego samego modelu w innej cenie i ze zmienioną nazwa, żeby dodatkowo zarobić na tych samych częściach, niemniej główne wydania sprzętu idą coraz lepszą drogą. Dla przypomnienia, mieliśmy Umi Super oraz potem Max, Umi Plus, a za moment Umi Plus E. Obecnie na rynku zadamawia się Umi Z, no i na tym… koniec. Jak to? Plajta? Trochę chwyt marketingowy. Firma zmienia po prostu nazwę na Umidigi, uderzając ze smartfonem Umidigi Z Pro. Nim to jednak nastąpi, przyjrzyjmy się Zetce, pierwszemu oto na świecie telefonowi z układem Helio X27, dostępnemu na starcie w cenie około 280 dolarów. Czy to wyższa półka?
Na wstępie kilka słów pochwały w stronę Umi(digi). W przeciwieństwie do bezpośredniej konkurencji, zwłaszcza tej z –fonem w nazwach, firma nie idzie na łatwiznę, zarzucając rynek tym samym, ale w różnych formach. Sam projekt słuchawek ma już mniej więcej od kilku miesięcy doprecyzowany. Stara się za to faktycznie usprawniać swoje zabawki, a do tego pozyskiwać najnowocześniejsze technologie, nawet jeśli chodzi o te nieco tańsze. Umi Plus E przekonywał niespotykanym Helio P20, teraz Umi Z przoduje dziesięciordzeniowym układem X27 od Mediateka, do czego dorzuca też dwa identyczne oczka kamerki 13 MPix Samsunga, z diodą doświetlającą dla przedniej i aż czterema dla tylnej. Producent trochę zaszalał z ceną, stawiając się na tej samej półce, co bardziej kojarzeni na świecie wytwórcy, ale ja ruch taki w sumie rozumiem. Firma chce pokazać, że nie jest gorsza, nawet jeżeli sumarycznie, biorąc pod uwagę zalety i wady sprzętu, wypadnie on trochę słabiej. Może, więc się teraz nam ceni.
Poturbowany od A do Z, ale cały
Przy pudełku mamy chwalebny powrót do czarnego i metalowego. Na szczęście. Bez robienia antyreklamy, pewna firma kurierska po raz kolejny rzucała moimi paczkami radośnie, przez co pudło się znacznie powyginało. Zawartość nie ucierpiała. Ze smartfonem dostajemy oczywiście szpileczkę do tacki SIM, skrócony papierowy przewodnik, bardzo fajny czerwony kabelek USB typu C, a także całkiem masywną ładowarkę z 1.67A dla 5/7/9V oraz 1,25A dla 12V, bo telefon obsługuje technologię Quick Charge. Niby niewiele, jak na cenę, ale przy odrobinie inicjatywy spokojnie wstrzelicie się we wzbogacone oferty, gdzie w zestawie dostaniecie do tego hartowane szkło, a także dodatkowe etui. Od dnia premiery dostępne są zwykłe silikonowe, silikonowe z okładką i okrągłym wycięciem na zegarek, jak również fajnie zaprojektowany kawałek plastiku w kształcie Z, obejmujący rogi. Taki całkiem dla szpanerów.
Co w UMI Z nie ziębi:
- CPU: MediaTek Helio X27 64-bit Octa Core 2.6 GHz
- GPU: Mali T880
- Ekran: 5,5 cala, 1920x1080
- Pamięć: 4 GB RAM, 32 GB pamięci na dane
- Kamerki: 13 MP tył + 4 diody LED + laser, 13 MP przód + dioda LED
- System: Android 6.0 Marshmallow
- Akumulator: według producenta 3780 mAh, zmierzone 3345 mAh
- Inne: dual nano sim, WiFi 802.11n, Bluetooth 4.1, GPS, Quick Charge PE+, radio
- Częstotliwości: WCDMA 900/2100, GSM 850/900/1800/1900, FDD-LTE 800/1800/2100/2600
- Wymiary: 154 x 76 x 9 milimetrów
- Wymiar pudełka: 166 x 88 x 38 milimetrów
Piękny nieznajomy
Umi Z robi niemałe wrażenie już od pierwszych chwil z telefonem. Specjalnie zakleiłem logo z tyłu, po czym poprosiłem kilku znajomych o opinię. Wszyscy się zgadzali: nie wiem, co to za firma, ale ładny. Od frontu mylili go trochę z iPhone’ami, od tyłu sprzęt ma zaś coś z nowych Huawei’ów, zwłaszcza z uwagi na podłużną wysepkę aparatu. Matowa metalowa obudowa spasowana jest nienagannie, a plastikowe linie łączące poszczególne jej elementy nie niosą wrażenia lekkiej tandety, czego można było się niestety dopatrywać chociażby w Umi Super. Naprawdę klasa. Smartfon mógłby być cieńszy, jednak nie marudźmy za bardzo. Osobiście, przy okazji wstępnych wrażeń, zabrakło mi wciskanego przycisku głównego pod ekranem. Dostajemy wyłącznie taki dotykowy, z czytnikiem linii papilarnych. Ten działa błyskawicznie, ale tylko przy zarejestrowaniu kciuka jako 3 osobne odciski, w różnych konfiguracjach ułożenia. Można zapisać 5 odcisków łącznie. Ponownie nakłania się nas do korzystania z czytnika, a to znowu z uwagi na brak wybudzania urządzenia podwójnym puknięciem w ekran. Tylko włącznik lub właśnie palec. Chociaż nie zostały w żaden sposób oznaczone, wciąż obecne są dodatkowe przyciski dotykowe Menu i Wstecz po bokach głównego. Jest także opcja skorzystania z ekranowych ikonek na dole, ale tak zawęzicie sobie pole działania.
Patrząc po krawędziach, na lewej mamy tylko tackę na dwie karty nano-SIM albo jedną w tandemie z kartą microSD. Od dołu widoczne są maskownice głośników, przy czym gra znowuż jeden, między nimi zaś standardowo umiejscowiono port USB typu C. Tym razem jego głębokość jest już normalna, więc nie trzeba kombinować z kabelkami z dłuższym wtykiem, jak to było w Umi Plus. Warto do tego zwrócić uwagę na dwie małe śrubki po bokach portu, które urozmaicają nieco wygląd sprzętu. Na prawym boku dostajemy włącznik i przyciski regulacji głośności, nienagannie klikające, a na górze dojrzycie gniazdo słuchawkowe. Tyle. Od frontu, nad ekranem zobaczycie kamerkę 13 MPix, głośnik, wypatrzycie też być może czujniki zbliżeniowy oraz światła. Dorzucono diodę powiadomień, mogącą świecić na czerwono, niebiesko lub zielono. Jest ona w dość ograniczonym stopniu konfigurowalna. Z tyłu, poza wspomnianą wysepką z drugim oczkiem 13 MPix i laserowym autofokusem, a także poczwórną diodą doświetlającą, jest również mikrofon do filmików.
Czysty, żwawy Android na jeszcze żwawszym układzie
Umidigi pracuje nad Androidem N dla Zetki, jednak na razie jest on w fazie testów, więc producent zdecydował się na sprawdzoną już wersję 6.0 systemu w wersji sklepowej słuchawki. Żadnych śmieci, tylko podstawowe programiki, za co brawa. Nic nie haczy, nie ma spowolnień, przewijanie ekranów odbywa się szybko i sprawnie. Z ciekawszych opcji warto wspomnieć o Turbo pobieraniu, czyli ściąganiu treści z wykorzystaniem WiFi oraz 4G/3G równocześnie, MiraVision odpowiadającym za kolorki, a także ClearMotion, czyli niczym innym jak znanej z telewizorów sztuczce z upłynnieniem oglądania filmików poprzez generowanie klatek pośrednich w materiale. Innymi słowy, wideo podbijane jest do około 60 klatek na sekundę, co czyni obraz bardziej realistycznym w odbiorze. Efektowna rzecz. Do tego dorzucono całkiem zaawansowane ustawienia oszczędzania energii, a także funkcję wyrzucania z pamięci programików, żeby oszczędzać akumulator. Nie ma jednak co kombinować. Przy normalnym użytkowaniu, przy rozmowach, okazjonalnym WiFi oraz Internecie mobilnym, ale bez grania, telefon pociągnie nawet 5 dni na jednym ładowaniu.
Warto popatrzeć w wyniki benchmarków. Helio X27 wynosi Mediateka na nowy poziom wydajności, przy czym widać, że układ ciągnie w dół grafika. Naprawdę popatrzcie sobie w osiągi chociażby Snapdragona 820, aby wyrobić sobie zdanie. Narzekać tak czy siak, na co dzień nie powinniście. W użytkowaniu smartfon sprawdza się świetnie. Jakość rozmów stoi na wysokim poziomie, tak samo jak kwestia zabawy w zestaw głośnomówiący. Zasięg nie siada nawet w garażu, przy czym, co zresztą częste w sprzęcie z Azji, LTE potrafi się od czasu do czasu przyciąć. Kiedy Internet przestanie już działać, wystarczy na moment przełączyć się na 3G i z powrotem, by na jakiś czas było dobrze. Należy odnotować, że karta podrzędna także śmiga w 3G, a nie tak, jak zwykle, jedynie 2G. Z modułem GPS nie ma żadnego problemu. Lokalizacja użytkownika wyłapywana jest błyskawicznie. Jeżeli już mieliście wcześniej styczność z jakimiś fonem na MTK, naprawdę zdziwicie się, ile się tu pozmieniało…
Aparaty dobrze wyglądają... na papierze
To, co miało być jednym z głównych wyróżników Umi Z, czyli aparaty, na razie niestety nie zachwyca. Z uwagi na zimową aurę, wstrzymałem się obecnie z poszukiwaniem ciekawszych ujęć do galerii próbek i do tematu powrócę przy pierwszych roztopach, lecz pewne wpadki są od razu widoczne. Być może poprawi je aktualizacja firmware. Jeżeli chodzi o oczko główne, laserowy autofokus ma problemy z łapaniem ostrości. Wygląda to tak, że w większości przypadków ostrzy idealnie, aby nagle cofnąć się o sekundkę przy łapaniu głębi, co skutkuje rozmyciem. Osobna kwestia to foty z bardzo wysokim ISO. Dla porównania z modelem, który niedawno miałem na tapecie, gdy ZUK Z2 na spokojnie dobiera sobie w przykładowej sytuacji czułość na poziomie 300‑400, Zetka szybuje w tym samym momencie do 800 i ponad. Ujęcia tracą na szczegółowości, a także kolorach. Na niewielkim nawet powiększeniu, mamy słabe zlewanie się krawędzi i niemałą papkę na ekranie. Tu i tu Samsung, lecz wielkość matrycy daje o sobie zdecydowanie znać. Do tego w takich gorszych warunkach oświetleniowych na powierzchniach pojawiają się bardzo brzydkie szaro-bure plamki. Zdjęcia z flashem zaś są znowu przebarwione w żółtą stronę, zwłaszcza te z bliska. Jakby tego było komuś mało, wprawne oko wyłapie nieciekawy efekt zaróżawiania środka kadru. Aparat od autoportretów ma to samo, co wychodzi jeszcze bardziej przy wykorzystaniu ciekawej nowinki, czyli frontowej, białej diody doświetlającej. Fajnie, że mamy 13 MPix z lampką, ale fotografie zazwyczaj dostajemy przebarwione oraz poruszone. Na dodatek tylko domyślna aplikacja aparatu oferuje wsparcie dla przedniego oczka. Innymi słowy żadna inna appka nie pozwoli na pstrykanie sobie selfie. Bez sensu. Wierzę jednak w poprawki, przy okazji Androida N.
Pełna galeria do testu na Flickr.com (Umi Z High Resolution Sample Photos): >>KLIK!<<
Cieszy mnie fakt, że Umidigi chce się rozwijać i pokazać. Wierzyłem kiedyś w sukces innej firmy, ale tamta rozmieniła się na drobne, by po prostu, nie przebierając w słowach, iść w słabej jakości klony bardziej udanych, firmowych rozwiązań. Tym mocniej trzymam kciuki za Umi. Podoba mi się też niezawodność urządzeń producenta. Zetka to kolejny już smartfon, z którym mam bliską znajomość i nie mogę narzekać na dziwne zachowania czy zawieszki. Nic. Poza kłopotami z wykorzystaniem innych niż domyślna aplikacji aparatu, nie ma na co narzekać. No a co z wyższą ceną? Chińczycy idą śladami Pana Pembertona, bo pamiętacie, jaki myk zastosowano, kiedy Coca-Cola zaczęła słabo się sprzedawać? Podniesiono ceny, ponieważ za dobra bardziej luksusowe trzeba dopłacić. Zobaczymy, jaki będzie tego efekt.