Ace Combat: Assault Horizon
Ace Combat jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych marek Namco Bandai i może trudno uwierzyć, lecz mało brakowało, a pożegnalibyśmy się z nią na zawsze. Nie widzący sensu w ciągnięciu tematu, z ekipy trzymającej nad nią pieczę odszedł główny producent Kazutoki Kono – doszczętnie wypalony kreatywnie. Powrócił, kiedy podjęto odważną decyzję, żeby wprowadzić daleko posunięte zmiany. Z radością informuję, iż „łamanie” oraz składanie na nowo szkieletu lotniczej sagi udało się naprawdę nieźle. Assault Horizon spodobać powinno się nie tylko fanom, ale odnajdą tu emocjonującą, dynamiczną zabawę również Ci, którzy nie mieli z długoletnią serią dotąd nigdy do czynienia.
04.11.2011 | aktual.: 01.08.2013 01:46
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Działamy na mapie rzeczywistego świata, a domyślnie walczymy z terrorystami, którzy uzyskali dostęp do potężnej technologii – bomb Trinity. Wcielamy się głównie w pilota wojskowego Williama Bishopa, ale zaliczymy i kilka przeskoków do ciał jego bliskich współpracowników, operujących odmiennymi maszynami bojowymi. Wątek fabularny pozytywnie zalatuje Top Gunem, dialogi rozpisano porządnie, pojawiają się przewidywalne, acz niemniej satysfakcjonujące zwroty akcji. Sporo uwagi poświęcono „wczujce” gracza – niejednokrotnie scenki przerywnikowe ukazane są z oczu postaci, którą w ograniczonym stopniu da się sterować, co pogłębiane jest dodatkowo przez szybkie wstawki QTE, zwracające zazwyczaj dodatkowo naszą uwagę na jakiś istotny szczegół.
Teoretycznie latanie oraz strzelanie do wrogów powinno szybko znudzić, jednak deweloperzy zatroszczyli się o konkretną różnorodność działań. Raz, że atakujemy tak cele powietrzne, jak też naziemne, zaś dwa – co jakiś czas zmieniamy zupełnie „pozycję” bojową, chwytając za stery potężnego śmigłowca, wskakując za działko stacjonarne na jego pokładzie, czy operując maszynerią wielkiego bombowca, by za moment powrócić do cięcia przestworzy skrzydłami któregoś z samolotów z pokaźnego zestawu dostępnych. Sporo jest co prawda poskryptowanych momentów, więc w przypadku śmierci zazwyczaj wiemy, czego powinniśmy wypatrywać i skąd przyjdzie „niespodziewany” atak, lecz nie wpływa to absolutnie na wielką frajdę czerpaną z wypełniania celów poszczególnych misji. Szczególnie, że przedstawione zostały one z iście filmową fantazją.
Jesteśmy zachęcani do bliskiej konfrontacji. Przy dogonieniu wroga możemy przełączyć się w tryb pościgu. Siedząc automatycznie nieprzyjacielowi na ogonie musimy zadbać wtedy jedynie o to, by nie czmychnął z naszego pola widzenia - jeśli akcja dzieje się akurat bezpośrednio nad jakimś miastem, cudne wrażenia wynikające z efektownych przelotów pomiędzy budynkami czy pod walącymi się konstrukcjami gwarantowane. Tak, mamy do czynienia z produkcją raczej typu arcade, aniżeli symulatorem, aczkolwiek to nie znaczy, że po macoszemu potraktowano model lotu – jest sycący. By nie nużyć gracza mozolnym podchodzeniem do lądowania, tudzież bombardowania, również da się przy osiągnięciu wskazanego miejsca w przestworzach załączyć automatykę. Nie ma zbytnich przestojów. Non stop do żył pompowana jest adrenalina, dodatkowo zagęszczana świetną ścieżką dźwiękową.
[break/]Zmiatanie z powierzchni wody lotniskowców, roznoszenie w pył terrorystów okupujących wioski, frunięcie tuż przy ziemi, by nas radary nie wychwyciły, osłanianie jednostek naziemnych – to wszystko odbywa się przy akompaniamencie udanie dobranej muzyki. Mamy do czynienia głównie z graniem orkiestry, dopełnianym niezwykle przez mocno rockowe szarpanie strun. Niczego z głowy nie zanucę, ale za każdym razem, kiedy włączam grę, a w trakcie wypełniania zadania witają mnie ostre nuty, uśmiech pojawia się na twarzy, zaś dusza przechodzi w tryb „zabij i zapomnij”. Grafika spełnia przy tym rolę lekko drugorzędną. Modele maszyn przygotowano starannie, majaczące w dole mapy obrysy budynków, ulic oraz wszelkich terenów z dala zachwycają (szczególnie przy locie w deszczu), lecz na niskim pułapie biją już po oczach zwyczajnie słabe tekstury. Za to wybuchy plus dym pierwsza klasa, tak jak brud na szybie.
Wszelkie zachwyty zachwytami, niemniej w kość potrafi dać kilka rzeczy. Etapy są miejscami troszeczkę za długie. Niekiedy powtarzać nam przyjdzie po zgonie zbyt obszerny fragment misji, gdyż punkty kontrolne nie zawsze do końca przemyślano. Przy obraniu widoku zza kokpitu, latanie śmigłowcem do najprostszych nie należy, bowiem zajmuje on sporą część ekranu. Przeciwnicy pojawiają się ponadto zazwyczaj z powietrza (i nie chodzi mi tutaj o nagły przylot), co potrafi zirytować, szczególnie we fragmentach z obsługą działka, gdzie nagle na dopiero co oczyszczonej przestrzeni na nowo trzeba coś wystrzelać - na przykład zestaw czołgów, które sobie (chyba) „wyskoczyły” spod ziemi. W czasach niemal pełnej destrukcji otoczenia powinien też drażnić praktyczny brak rozwalania takich dajmy na to budowli, ale nie zwraca się na to uwagi. Rozgrywka za bardzo wciąga.
Entuzjazm wyniesiony z trybu kampanii zechcecie zapewne przenieść do sieci. Otrzymujemy cztery tryby główne: atak na bazę przeciwnika, panowanie nad określonymi punktami na mapie, tradycyjny deathmach plus misje w trybie współpracy. Oczywiście w ramach współczesnych trendów, w miarę zdobywania w boju punktów odblokowujemy sobie różnorakie bonusy. Cieszy możliwość dołączania się do już trwających rozgrywek, aczkolwiek przez to w wielu przypadkach „dogracie” się akurat przy samym końcu meczu. Jak host potem zniknie, powtórka z rozrywki. Szkoda ponadto, że małe są szanse na sprawdzenie co-opa, o częstszych partiach wraz ze swoim szwadronem śmierci nie wspominając – praktycznie nikt tak nie gra. Zastanawiające, bo w końcu to dosyć świeży tytuł. Lagi się niestety zdarzają, więc przyda się dobre łącze.
Byłem zaskoczony, jak bardzo pozytywnie odebrałem Ace Combat: Assault Horizon - przecież to zwykła strzelanka, teoretycznie nic wybitnego. Tymczasem wciągnęła mnie pewna „konsolowość” tego tytułu (coraz mniej jest obecnie produkcji, które mają tą dawną iskrę), a przede wszystkim nieustająca w gruncie rzeczy ani na chwilę akcja. Różnorodna, podsycana zapalającą do działania muzyką. Warto tytuł sprawdzić, bo może się okazać, że to, na co normalnie machnęlibyście pewnie ręką, niespodziewanie wyjmie Wam kilka emocjonujących wieczorów z życiorysu. Nie musicie nawet pałać zbytnią miłością do gatunku „latanek” – po prostu otwórzcie się na nowe przeżycia. Nie powinniście pożałować.