Alan Wake

14.05.2010 00:21, aktual.: 01.08.2013 01:49

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Mieliśmy dwie części gry Max Payne, a potem długo, długo nic od ekipy Remedy… Niektórzy myśleli już, że przyjdzie nam czekać na nowy tytuł studia tak samo długo, jak niegdyś na premierową odsłonę przygód nowojorskiego gliniarza po przejściach (pamięta ktoś jeszcze pierwsze „podjarki” w okolicach 1996 roku?), no i cóż – prawdę powiedziawszy wyszło podobnie, bo twórcy siedzieli nad swą kolejną pozycją całe 5 lat. Czasy się zmieniały, technologia oraz gusta także, produkcja zapowiedziana jako pokaz możliwości DirectX 10 na komputerach ostatecznie pojawić się miała wyłącznie na konsoli - były więc niebezpodstawne obawy, że deweloperzy nie sprostają oczekiwaniom fanów. Sam, a mało kiedy tak robię, nastawiłem się na Alana Wake jak na nie wiadomo co dobrego, podświadomie oczekując jednak nieuniknionego rozczarowania wynikającego z tego faktu. Tymczasem niespodzianka – nie zawiodłem się.

Tytułowy bohater to uznany pisarz, cierpiący aktualnie na niemoc twórczą. Wraz z małżonką Alice postanawia udać się na urlop do malowniczej mieściny Bright Falls, aby tam zebrać myśli, ewentualnie poddać się terapii u miejscowego doktora, zajmującego się tego typu „zastojami” u artystów. Para wprowadza się do drewnianej chaty na brzegu jeziora. Nie, bez zdradzania kolejnych scen – dość powiedzieć, że Alan budzi się w pewnym momencie z rozbitą głową w aucie gdzieś na skraju przepaści, w nocy. Okazuje się, iż minął tydzień, a on nie pamięta, co się stało. Wydarzenia tłumaczy mu po części znaleziona w lesie kartka maszynopisu… z jego kolejnej, nie powstałej jeszcze powieści. Każda następna stronica przybliży go do wyjaśnienia wielkiej, mrocznej zagadki. Fabuła trzyma w napięciu do ostatniej sekundy, zaś klimat produkcji jest gęsty, niczym masło orzechowe.

Obraz

Cała historia utrzymana jest w tonie dobrego serialu telewizyjnego. Grę podzielono na 6 epizodów (co przekłada się spokojnie na 12 niezwykle sycących godzin). Poszczególne z nich zwieńcza oczywiście dramatyczny koniec, by w kolejnych ujrzeć nam dane było streszczenie poprzednich - fajny motyw. Akcja dzieje się w górskim Bright Falls oraz okolicach. Wake pełni rolę narratora. W specyficzny dla siebie sposób podsumowuje to, co się aktualnie dzieje, oraz głośno zapowiada swe kolejne kroki, także nigdy nie czujemy się zagubieni. Zawsze jasno wiadomo, gdzie powinniśmy się kierować, ale dla ułatwienia bieżący cel jest dodatkowo zaznaczony na kompasie w lewym górnym rogu ekranu. Meandry historii dowyjaśniają również wspomniane stronice, porozrzucane w lokacjach – nie tylko poznamy z nich te najbliższe, czekające nas dopiero wydarzenia, lecz też chociażby równoległe dzieje innych postaci. Bo bohaterów dramatu będzie kilku.

[break/]Jest Barry, nieokrzesany (i przy kości) redaktor dzieł Wake’a, który przybywa do Bright Falls, gdy tylko dowiaduje się, że pisarz ma kłopoty - ta postać niejednokrotnie wywoła u Was uśmiech na twarzy, niemniej nie psując misternie utkanej atmosfery horroru. Poznamy też miejscowego radiowca, lekarza, niezbyt budzącego sympatię kierownika ośrodka dla artystów bez weny, pomocną panią szeryf, stale zalanego agenta FBI czy staruszkę mającą bzika na punkcie światła. Ani razu nie czułem, że stanowią oni niejako tylko tło, co chyba najlepiej świadczy o talencie Remedy do ukazania wiarygodnych bohaterów. Dobre wrażenie może psuć ciut sztywna animacja poszczególnych z nich (w tym Alana) i nie do końca zgrany ruch ust do wypowiadanych kwestii, ale to sprawa zupełnie pomijalna – uwierzcie mi. Sama mimika jak najbardziej wypada w porządku.

Obraz

Graficznie tytuł nie robi początkowo wielkiego wrażenia. Ma się odczucie, że przycięto rozdzielczość (obraz jest lekko rozmyty), a tekstury na obiektach są po prostu dobrej, nie zaś wyśmienitej jakości – lecz to wszystko nadrabiają efekty i filtry. Gdy przedzieracie się przez złowrogi las, niebo spowija ciemność, a drzewa w szalonym tańcu kołyszą się rozmazane na wietrze, to atmosferę można niemal nożem ciąć – jest tak gęsta. W sumie brakuje tylko porządnej burzy z deszczem oraz piorunami. Lokacje skrzętnie zaprojektowano, są całkiem od siebie różne (z kopiuj-wklej precz!), każda ma też przy okazji zazwyczaj przybitą jakąś tabliczkę, zdradzającą jej historię, co tylko dokłada się do klimatu. Miejscówki cieszą ponadto „geometryką”. Obiekty starannie wymodelowano, jest ich w scenie naraz całkiem sporo, zastosowano odpowiedni model fizyczny poszczególnych z nich - a spowolnienia nie chcą coś wystąpić... Do tego to światło przenikające ciemności - porządna robota. Ogólnie dopiero całościowo docenia się kunszt twórców, bo pierwszy kontakt z oprawą Alana Wake jest ciut rozczarowujący.

Obraz

W grze przyjdzie używać nam broni palnej (standardowy zestaw pistolet plus strzelba), lecz Remedy nie na tym na szczęście się skupia, aby przyciągnąć nas przed ekrany telewizorów – pomyślcie, co też dobrego było w Silent Hill 2, a przy okazji dorzućcie nawiązania do niedocenionego The Suffering, ostatniego Alone In the Dark, czy naturalnie serii Max Payne (bohater dzieł Alana to glina po stracie rodziny) i wejdziecie mniej więcej na fale, na których nadaje ten tytułu. Niczym w „Cierpieniu” Torque’a, ważnym orężem w starciu z mrokiem staje się światło, bo tylko tak możliwe jest zranienie pomiotów ciemności. Na wyposażeniu mamy latarkę, do tego dochodzą flary, wyrzutnia rac oraz siejący prawdziwe spustoszenie w szeregach wroga granat rozbłyskowy. Zdarzają się momenty, gdzie musimy przez pewien czas odpierać kolejne ataki przeciwników i to zdecydowanie najsłabsze partie przygody, ale na szczęście nie występuje ich zbyt wiele.

[break/]Rozgrywka jest liniowa, niemniej twórcy pozwalają nam dosyć znacznie zbaczać z odgórnie ustalonej ścieżki, a to się chwali. Biegając po zaroślach nie trafia się co chwila na niewidzialne ściany, więc bierze się przedstawiony skrawek Bright Falls jako część czegoś większego, nawet pomimo faktu, że to przecież ostatecznie nie tytuł z otwartym światem. Warto wchodzić w krzaki i zaglądać do opuszczonych budynków – do odnalezienia są nie tylko liczne termosy z kawą (wyłącznie dla Osiągnięcia, nie mają żadnego związku z fabułą), poukrywane skrzynie z ekwipunkiem, czy poustawiane gdzieniegdzie domki z puszek, lecz również radia, na których odsłuchamy bieżącej audycji lokalnej stacji, jak i telewizory, nadające kolejne odcinki serialu Night Falls - krótkich, mącących w głowie wariacji na temat legendarnej serii Strefa Mroku. Gdy musimy udać się na większą odległość, z pomocą przychodzą auta – co ciekawe, okoliczni mieszkańcy nigdy nie zamykają w nich drzwi, zaś kluczyki trzymają w stacyjkach…

Obraz

Muzyka podczas samej gry niezwykle przyczynia się do atmosfery zaszczucia, chociaż tak naprawdę teoretycznie zagrożeni nie powinniśmy się w sumie czuć – bo takiej amunicji czy baterii do latarki na naszej drodze zawsze jest w bród. Ponadto różnych wpadających w ucho piosenek użyto przy zakończeniach poszczególnych epizodów, w ten sposób poniekąd wtrącając dodatkowy komentarz odnośnie tego, czego właśnie byliśmy świadkami. Osobiście wielką sympatią zapałałem także do wokalnych dzieł pary emerytowanych rockmenów z czasów ich świetności, które nie tylko mają „kopa” i prezentują niezłe teksty, ale też okazują się zwyczajnie bardzo pomocne w rozwikływaniu zawiłości głównego wątku. Wszelkie odgłosy? Od razu wiadomo kto z czym na nas wyskakuje z lasu, aby za moment z hukiem odejść na łono ciemności. Także jest dobrze.

Obraz

Tak nawiązując do wstępu napiszę, że doszedłem do jednego wniosku po czasie - Alan Wake to kawał klimatycznej gry, która ma swoje wady, ale one do umysłu nabywcy bardzo powoli docierają. Graficznie miało być lepiej. Do celu zmierza się jak po sznurku. Bohater nie potrafi dobrze skakać (ale jest biały, więc pewnie przez to). Mogą irytować starcia z większymi grupami przeciwników. No i na co pisarzowi te cholerne termosy? Poza tym trudno byłoby polemizować z kimś, kto by stwierdził, że wszystko to już było. Niemniej prawda jest taka, iż w tej chwili na sklepowych półkach po prostu brakuje dobrych growych horrorów. Nie ma konkurencji. Stąd powrót do przeszłości, po części też w mechanice zabawy, który serwuje nam Remedy, strasznie cieszy. Odbiór tytułu jest przez taką sytuację na rynku (a być może i tajoną tęsknotę za „oldskulem”) lepszy. Zdecydowanie warto iść do sklepu, żeby grę nabyć. Atakuje klimatem i poraża udźwiękowieniem. Nie rewolucjonizuje gatunku, nawet nie rusza go z miejsca - lecz to niekoniecznie jest zła rzecz…

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl