Castlevania: Lords of Shadow

Seria Castlevania uchodzi za jedną z najstarszych i najbardziej popularnych w historii, lecz mimo to nigdy nie miałem konkretnej okazji wczuć się bardziej w to wampirze uniwersum. Na każdą kolejną odsłonę wpadałem dość późno, a co za tym idzie, już pod jakimś względem dana pozycja wydawała mi przestarzała - czy z uwagi na oprawę, czy samą rozgrywkę. W końcu jednak przyszła mała rewolucja, coś raczej rzadkiego w branży - saga porzuciła na pamięć znane fanom realia oraz zrobiła krok w stronę osób, które nie miały nigdy okazji, tudzież chęci, zagłębić się w ten świat. Pojawiło się oto Lords of Shadow.

Redakcja

22.10.2010 | aktual.: 01.08.2013 01:48

Nie jest to może tytuł wprowadzający wiele nowych rozwiązań do gatunku, ale trzeba na to spojrzeć z trochę innej strony. Marka od dawna stała poniekąd w martwym punkcie, nie licząc "skoków w bok" w postaci choćby koszmarnego Judgment, czyli bijatyki na Nintendo Wii. W przypadku najnowszej "normalnej" odsłony, Konami wzięło pod lupę starsze produkcje pod tym szyldem i najwyraźniej doszło do wniosku, że koncepcja wciąż jest świetna, ale forma przekazu niezbyt współczesna. Zaczęto szukać pozycji, którym do Castlevanii po drodze. I tak, w najnowszej grze znajdziemy zaczerpnięcia m.in. z God of War, Uncharted, Legacy of Kain, a nawet Shadow of the Colossus. Czy to źle? Nie, jeżeli te elementy te są sprytnie ukryte. Plus, jak kopiować to tylko od najlepszych.

Przygodę rozpoczynamy jako Gabriel Belmont. Należy on do Bractwa Światła – mistycznego stowarzyszenia broniącego ludzi przed wysłannikami tytułowych Władców Cienia. Główny bohater na starcie stanowi dla nas wielką zagadkę, dopiero po kilku pierwszych misjach poznajemy jego motywy - okazuje się, że przybył w te rejony nie tylko ciągnięty nakazami "góry", ale również, by znaleźć i zgładzić potwora, który odebrał życie jego żonie Marie. Zemsta nie objawia się jednak ślepą furią. Lata ciężkiego treningu w opactwie opłaciły się, przez co Gabriel nauczył się tłumić w sobie gniew. Niemniej wizje ukochanej w dalszym ciągu go nawiedzają, dlatego też, gdy tylko nadarzyła się okazja, wyruszył w drogę, w celu wyrównania rachunków z zabójcą - i wszystkim, co stanie mu na drodze.

Obraz

Pod względem rozgrywki, nowa Castlevania nie odbiega szczególnie od innych tak zwanych „slasherów”. Kamera osadzona jest głównie za naszym śmiałkiem, a ten przy pomocy swego krucyfiksu przerobionego na bicz, radzi sobie zręcznie z kolejnymi maszkarami. System pojedynków to God of War niemal w czystej formie - zaczynamy klasycznie od kombinacji uderzeń słabych i silnych, następnie dochodzi do tego blok oraz wykorzystywanie przedmiotów. Ponadto broń posłuży nam również jako lasso, którego będziemy mogli użyć w odpowiednich miejscach - motyw ogranicza się do huśtania i wspinaczki, ale stanowi miłe urozmaicenie. Przeciwników w czasie walki idzie ponadto łapać, co w wielu przypadkach staje się zwyczajnie bardzo opłacalne... Przy goblinach, tak potraktowany delikwent upuści granat, który następnie Gabriel jest w stanie rzucić w kolejnego nieprzyjaciela.

[break/]Co jeszcze skopiowano od Ducha Sparty? System rozbudowy głównego bohatera. Jak dobrze pamiętamy, w przypadku Kratosa zbieraliśmy czerwone kule, stanowiące w grze swoistego rodzaju walutę - w Lords of Shadow jest podobnie, z tą różnicą, że wszelkie punkty do wydania otrzymamy dopiero pod koniec misji. Za nie zakupimy kolosalną wręcz ilość nowych kombinacji ciosów, bądź udoskonalimy już poznane. Rzecz zdaje egzamin doskonale, do tego wyjątkowo łatwo się w tym odnaleźć. Warto też zaznaczyć, że umiejętności nie nabywamy w ciemno – każda sekwencja jest prezentowana na ruchomym szkicu, stąd da się wywnioskować, czy przyda się nam w czasie walki. Do tego wszystkiego nieco później dojdzie także magia, która dzieli się na jasną i ciemną. Pierwsza przywróci nam trochę życia zawsze, gdy zadamy obrażenia przeciwnikowi, natomiast druga sprawi, iż ciosy będą potężniejsze. Siłę magiczną, podobnie zresztą, jak energię życiową oraz wytrzymałość da się uzupełnić w charakterystycznych fontannach.

Obraz

Wszelkie platformowe elementy to z kolei taka kalka Uncharted z PlayStation 3 - choć nie zdziwię się, jak ktoś znajdzie tu również kilka patentów z Prince of Persia. W tych sekcjach na dużą uwagę zasługuje praca kamery, bowiem po prostu się ona nie gubi. W odpowiednich momentach widok oddala się w taki sposób, żeby ukazać "tor przeszkód" z nieco innej perspektywy. W wyniku takiego zabiegu, skakanie między obiektami wypada niemal niczym w klasycznej Castlevanii - mamy swoiste 2,5D. Zagadki logiczne także zasługują na krótką wzmiankę - otóż muszę przyznać, iż kilka z nich sprawiło mi sporo trudności. Acz usilnie starałem się je rozwiązać samemu, unikając jednocześnie możliwości danej mi przez twórców, czyli wykorzystania podpowiedzi. Oczywiście każda swoje kosztuje...

Ciekawy patentem jest dziennik Gabriela - to właśnie tu uczymy się kolejnych kombinacji ciosów, poznajemy głównych oraz pobocznych bohaterów, a także, po napotkaniu nowego stwora, w księdze pojawi się o nim odpowiednia wzmianka. Trzeba krótko zaznaczyć, że bestiariusz jest olbrzymi... Zarys sytuacji wokół nas opiszą także notatki poległych członków bractwa i rycerzy, na które natrafimy. Nie jest to może jakaś niezwykle pociągająca lektura, lecz pozwala jeszcze bardziej zagłębić się w świat produkcji MercurySteam. Jeżeli chodzi o fabułę to została ona podzielona na rozdziały, zaś na każdy z nich składa się kilka misji. Wszystkie poziomy są liniowe, choć nie znaczy to, iż łatwo odnajdziemy drogę do celu...

Obraz

To doprowadza nas do pierwszych minusów całej produkcji. Przede wszystkim Konami najzwyczajniej zapomniało podarować nam mini mapę, przez co niejednokrotnie gdzieś się na moment zablokujemy - niezwykle łatwo przeoczyć jakiś skręt, który poprowadzi nas w nieodkryte jeszcze miejsce. Rzecz bardziej oczywista - wiele osób z pewnością doczepi się zapożyczania patentów z innych produkcji. Tylko to nie jest pierwszyzna, ile innych pozycji ma w sobie szczyptę Kratosa, Nathana Drake’a, czy Raziela? Ważne, aby było grywalnie - i jest. Do tego w wersji tytułu na Xboksa 360 nabywcę czeka zabawa płytkami, bo są dwa krążki.

[break/]Uradował mnie fakt, że nie odczułem w grze wyraźnej obecności elementów charakterystycznych dla Hideo Kojimy. Ojciec serii Metal Gear Solid robił przy projekcie jako konsultant, obawiałem się, że twórcy pozwolą mu na zbyt dużą ingerencję w fabułę. Na szczęście od samego początku, aż do napisów końcowych, nie trafią się nam długaśne i nudne dyskusje pseudofilozoficzne, zaś samych wstawek jest zwyczajnie w sam raz. Zostały one ponadto dobrze wyreżyserowane plus zawsze sprawnie pchają do przodu całą opowieść, bez przerw na mało istotne wątki. Równie wysoki poziom, co filmiki, trzyma reszta oprawy - tekstury w dużej części są świetnej rozdzielczości, a projekt lokacji nieraz wprowadzi gracza w osłupienie. To uniwersum jest mieszanką nie tylko klasycznego fantasy, ale też baśni - obok goblinów oraz przeróżnych skalnych golemów, natrafimy na przykład na konia mówiącego ludzkim głosem. Muzyka to mały majstersztyk - orkiestralne kawałki potrafią zapaść szarpiącemu w pamięć.

Obraz

Ukończenie nowej Castlevanii zajmuje kilkanaście godzin, jednak trudno powiedzieć, byśmy przez ten czas czuli się znużeni. Lords of Shadow ma cztery poziomy trudności i kilka sekretów, do których wrócimy po nabyciu nowej umiejętności lub podczas drugiego przejścia gry. Tytuł trzyma wysoki poziom pod względem grywalności oraz fabuły i zgrabnie przeskakuje między walką, elementami platformowymi, a zagadkami. Nawet potyczki z bossami, często wielkości dziesięciopiętrowego bloku, zostały świetnie pomyślane. Na kolosalnego przeciwnika należy wpierw się wdrapać, a następnie na jego ciele znaleźć kilka czułych na ataki punktów. Nie muszę chyba mówić, że olbrzym będzie zdawał sobie sprawę z intruza na swoim ciele i postara się go z siebie zrzucić?

Obraz

Reasumując, mamy rozważne, rozsądne odświeżenie marki, ponadto nie musimy "odrabiać lekcji" i poznawać całej mitologii uniwersum, gdyż tytuł celuje przede wszystkim w nowych odbiorców. Pod względem oprawy gra robi wrażenie, zaś rozgrywka daje posiadaczom Xboksów 360 przedsmak tego, co mogą znaleźć w God of War na konkurencyjnej platformie. Konami wykonało kawał świetnej roboty i zmieniając kilka elementów, zdołało przekonać mnie wreszcie do tytułu w serii Castlevania. Lords of Shadow stanowi też pozycję, która niespodziewanie długo pokręci się w czytnikach - kilkadziesiąt godzin zabawy to w tej chwili rzadkość, szczególnie bez cienia nudy. Może nie jest to coś odkrywczego czy wnoszącego wiele innowacyjnych rozwiązań do gatunku, lecz na przygody Gabriela po prostu warto wydać zaoszczędzone pieniądze.

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)