Crimson Alliance
Wydane jakiś czas temu na Xbox Live Arcade Torchlight niezwykle pozytywnie nastawiło mnie do wszelakich „staroszkolnych” RPG akcji na konsoli, kiedy więc ekipa Certain Affinity zapowiedziała swoją próbę zmierzenia się z tematem pod postacią Crimson Alliance niecierpliwie wypatrywałem tytułu. Sporo było mowy o dynamicznej rozgrywce, wciągającym oczyszczaniu lochów w kilka osób, ciekawej historii i ogólnym braku nudy. Produkcja zadebiutowała wreszcie niedawno, a ja zabrałem się za dogłębne jej ogrywanie. Jak się szybciutko okazało, ostatecznie z obiecanek pozostały wyłącznie cacanki…
14.09.2011 | aktual.: 01.08.2013 01:46
Jeżeli spodziewaliście się klonu Diablo to wszelkie oczekiwania z tym związane możecie od razu wyrzucić do kosza. Przede wszystkim nie można o propozycji Amerykanów mówić jak o grze fabularnej, bo niewiele ma ona poza tłem fantasy z nurtem wspólnego. Żadnej z trzech klas postaci do wyboru nie rozwiniemy inwestując punkty w wybrane zdolności. Ba! – w ogóle nie ma tutaj zdobywania doświadczenia. Bohaterów podpakowujemy wyłącznie odnajdując na planszach różnoraki, z góry ustalony oręż, wpływający na poszczególne z ich garści umiejętności plus ewentualnie wytrzymałość. Ekwipunek poszerzyć da się jeszcze ponadto w lokacjach z kupcami, o ile mamy odpowiednie zasoby gotówkowe. Tyle. Z potworów nie wylatuje absolutnie nic, poza złotem, więc frajda z kolejnych rajdów na lochy po nowy miecz czy tarczę nie występuje.
Dostajemy tym samym czysto grę zręcznościową, podszytą wątkiem o przeklętej królowej krainy, która wykorzystawszy potężnego maga sama zyskała niespotykaną moc i zaczęła siać zamęt. Została w końcu niegdyś wielkim kosztem pokonana, ale teraz po latach oczywiście powraca. Na jej spotkanie wyrusza dzielna ekipa w składzie wojownik, złodziej oraz czarodziej. Co ciekawe, jeżeli od zawsze wcielaliśmy się w dany typ postaci, a innych nie tykaliśmy nawet kijem, tak istnieje opcja zakupu tytułu po obniżonej do 800 Microsoft Point cenie – z wyłącznie jedną klasą. Herosi mają typowe dla siebie wady oraz zalety (zabijaka mocny, lecz wolniejszy; czarnoksiężnik słaby, ale włada dystansowymi czarami itp.), stąd wybór docelowego staje się łatwy. Ewentualnie na wszystko, co produkt ma do zaoferowania, wysupłamy 1200 MSP. Ale czy warto to już inna sprawa…
Powtórzę – to nie jest RPG akcji. Stan życia bohatera określają ikonki, ich ilość zwiększamy odnajdując poukrywane w etapach ćwiartki serduszek. Cztery takie składają się na całą nową, wiadomo. Podobnie sprawa ma się z odblokowywaniem kolejnych poziomów ataku specjalnego, bo do zebrania jest w sumie ponad 30 artefaktów za to odpowiadających. Z ciekawostek to na planszach wpadniemy niejednokrotnie na proste wyzwania (typu równoczesnego uderzenia w cel), zachęcające do sprawdzenia poziomu wspólnie z kompanem, a także miejsca, do których dostęp uzyskać może tylko dany typ postaci. W nagrodę do kiesy wpadnie nieco złota, jak i często nowy przedmiot. Szkoda, że powrót do raz odkrytych terenów nie niesie żadnych nowinek, bowiem wszelkie miejscówki zostały prze(d)projektowane. Czyli nie ma takich generowanych losowo.
[break/]Rozgrywka, mimo pokracznego ślizgania się postaci po podłożu, dzięki pewnemu zestawowi opcji taktycznych pozwala się rozerwać – acz frajda nie zawsze wynika z zamysłu twórców. Owszem, oddali nam oni do dyspozycji zestaw bonusowych gadżetów (ognisty toporek do rzucania, mięso na przynętę, wieżyczka strzelnicza i uzdrawiający totem), lecz ja najwięcej zabawy miałem z nieoczekiwanym łączeniem ciosów w kombosy, a także wynikającymi z tego komicznymi sytuacjami. Ot, goblin potraktowany odpowiednio tarczą zaraz po potężnym ciosie, wylatujący poza górną krawędź ekranu jak rakieta (detekcja kolizji kuleje), po czym spadający z łoskotem po kilku sekundach nieobecności na stertę skrzyń potrafi wywołać uśmiech. Szczególnie, gdy zdążymy jeszcze rzucić w niego wybuchającą beczką…
Technologia Trójwymiarowej Babci (poważnie – Granny 3D) nie pokazuje za wiele. Ciosy łączymy w łańcuchy, starając się nie oberwać, lecz nigdy nie wiadomo, co nam tak naprawdę wyliczy silnik fizyczny. Lokacje wypadają ciekawie, również pod kątem tekstur i obiektów, niemniej dodające im życia oskryptowane scenki w tle pojawią się wyłącznie na początku przygody. Później czeka nas nuda, której nie rozwieje nawet wskoczenie w odmęty przetrząsania lochów po sieci. Dość powiedzieć, że osiem na dziesięć przypadków przyłączenia się do kogoś online to próba wyniesienia z zamku pewnej paczuszki w nietkniętym stanie – bo jest za to osiągnięcie. Muzyka nie porywa nic, a nic. Poziom nielicznych dialogów śmieszy.
Fiasko – takie słowo ciśnie mi się na palce. Być może nie w każdym względzie, lecz tak czy siak w Crimson Alliance inwestować się nie opłaca. Może przy okazji jakiejś promocji, kiedy to cena wyjściowa spadnie przynajmniej o połowę – dopiero wtedy. Zabawa błyskawicznie się nudzi, etapy szybko spamiętane na stałe nużą, brakuje motywacji do dalszego parcia przez kilkukrotnie odwiedzane w kółko lokacje. Gdyby nie pozbyto się tego, co leży u podstaw najprostszych „sieczek” RPG, efekt byłby nieporównywalnie lepszy. A tak zwyczajnie szkoda zaprzątać sobie tą pozycją głowy… Niektóre starsze wciąż oferują nabywcy znacznie więcej.