Drakensang: The River Of Time

Drakensang: The River of Time to fabularny prolog do wydanego jakiś czas temu Drakensang: The Dark Eye. “Jedynka” zdobyła spore grono miłośników i była porównywana do takich tytułów jak Icewind Dale czy nawet Baldur’s Gate - to świadczy, że twórcy przyłożyli się do tematu. Niemiecka ekipa Radon Labs postanowiła więc kontynuować swoje dzieło, znów w pewien sposób powracając do klasyki gatunku. Deweloperzy mają tu na myśli nie tyle komputerowe pozycje RPG, co gry fabularne w wersji papierowej - ich produkcje wykorzystują system Das Schwarze Auge, powszechny u naszych sąsiadów zza zachodniej granicy, odbiegający od „jedynego i słusznego” Dungeons & Dragons. Według wielu graczy również bardziej oryginalny...

Redakcja

04.10.2010 | aktual.: 01.08.2013 01:48

Drakensang przenosi nas do fantastycznego świata Aventuria, nawiązującego do średniowiecznej Europy. Akcja zaczyna się 23 lata przed The Dark Eye, do którego nie brakuje rzecz jasna nawiązań. Fabuła jest właściwie opowieścią znanego z pierwowzoru Forgrimma. Zaczynamy oczywiście od wykreowania bohatera - opcje personalizacji wyglądu zostały ciut poszerzone w porównaniu do wcześniejszego epizodu, ale wciąż są dosyć ograniczone, jak na dzisiejsze realia. Niemniej możemy do woli grzebać w ustawieniach cech. Do dyspozycji otrzymujemy też 22 gotowe „pakiety”. Każdy typ bohatera jest przypisany do danej rasy i kultury, posiada także zwięzły opis wad oraz zalet, co jest bardzo przydatne, zarówno dla osób leniwych, jak i tych stawiających pierwsze kroki w uniwersum produkcji.

Obraz

A potrafi ono naprawdę zadziwić - na pierwszym planie stoi różnorodność i ogrom krainy. Napotykane miejsca to tętniące własnym życiem lokacje. Przybijając do portu mamy wrażenie, że jesteśmy jednym z trybików w ogromnej machinie społecznej. Właściwie już samo bezcelowe spacerowanie po miejskich ścieżkach, bądź uliczkach, sprawia przyjemność - wokół widzimy grupki rozmawiających mieszczan, wędrownych kupców zachwalających swoje towary, a także sklepikarzy przy przeróżnych straganach. Możemy udać się do karczmy, gdzie część odwiedzających bawi się w najlepsze, część zasnęła nad swoimi kuflami, zaś jeszcze inni uwijają się w kuchni, żeby ogarnąć cały bałagan. W innej dzielnicy otworem stoi kościół, w którym akurat odprawiana jest msza. W bocznej nawie ktoś opłakuje zmarłego. Jak przystało na metropolię, nie zabraknie i „podziemia” – poprzechadzamy się po mrocznych tunelach, będziemy świadkami nielegalnych walk. Plus kieszonkowcy, strażnicy czy przemykające pod nogami zwierzęta...

[break/]Świetne wrażenie uzupełnia osobiste obcowanie z postaciami niezależnymi, które odbywa się podczas konwersacji. Wszelkie wypowiedzi zanimowano, do tego całkiem realistycznie. Poszczególne cyfrowe osoby przekonująco wyrażają emocje (także gestykulując), mamy wrażenie autentycznego zaangażowania w rozmowę. Odpowiedzi udzielamy wybierając jedno z kilku dostępnych, pełnych zdań, można też oczywiście zadawać pytania. Niestety, chociaż sami narzucamy kolejność tematów, w sumie nie podejmujemy zbyt wielu wyborów. Nasze zachowanie jest w większości sytuacji odgórnie zaplanowane. Dylematów moralnych w stylu Wiedźmina na próżno tutaj szukać. W jakimś stopniu jest to równoważone systemem umiejętności - przykładowo, gdy nasze cechy towarzyskie są rozwinięte, łatwiej będzie wyciągnąć od rozmówcy jakieś informacje czy tam potargować się.

Obraz

Co z własną, kilkuosobową drużyną? Wszyscy jej członkowie oraz członkinie mają narzuconą pewną ścieżkę rozwoju, niemniej i tak większość zdolności wybierzemy sami. Pozwala to na stworzenie uniwersalnej grupy wojowników, uzupełniających się posiadanymi cechami. Tych jest naprawdę sporo - od konfrontacji, przez wiedzę o zwierzętach czy ziołach, po różnego typu rzemiosła. Teoretycznie podobnie wyglądają inne gry RPG, ale tu ilość specjalizacji naprawdę przytłacza. Poza tym, bardziej niż w pozostałych produkcjach, odnosimy wrażenie, że drużyna stanowi nieodłączną całość. Ktoś może doskonale walczyć, ale być mizernym zielarzem, stąd nie zbierze roślin niezbędnych do produkcji lekarstw. A jeśli je zakupi, będzie musiał jeszcze poszukiwać odpowiednich recept… Podsumowując więc, każdy osobnik z ekipy to jak oddzielna część ciała, a tylko cały organizm jest w stanie coś zdziałać. Szeroki wachlarz możliwości rozwoju uzupełnia odpowiedni ekwipunek, zbroja i do tego także ubrania, których też jest masa.

Obraz

Skoro zmontowaliśmy już zgraną i żądną przygód ekipę, przydałaby się jeszcze jakaś baza wypadowa. Jest nią statek, służący za skład broni oraz innych niezbędnych przedmiotów, jak także środek transportu. Właśnie nim pływamy po tytułowej Rzece Czasu, podejmując się kolejnych misji, których charakter warto pokrótce omówić. Cóż, część graczy będzie na bank narzekać na ich „standardowość”, bowiem znajdziemy tu klasykę, w stylu pokonania potwora lub przekazania przesyłki – jednak z drugiej strony miało to być właśnie takie RPG… W zamian za to, zadania nie są liniowe i zawsze dostajemy do wyboru kilka alternatywnych dróg dojścia do celu, sugerowanych przez towarzyszy - jeden zaproponuje przekradnięcie się przez lochy, kolejny otwartą potyczkę. Sami dokonujemy ostatecznego wyboru, zaś jeśli nie potrafimy, pomocna okaże się opcja rzutu monetą.

[break/]Jeśli o walki chodzi, tak podobnie jak w innych grach fabularnych, The River of Time stawia na taktykę. Pozostawienie wojowników samym sobie to przepis na sromotną klęskę. Na początku starcia włącza się automatyczny tryb pauzy, pozwalający na spokojne przygotowanie ataku, obrony i skierowanie właściwych postaci na odpowiednich wrogów. Wszelkie udane ciosy oraz zaklęcia przynoszą nam punkty, ale porażki działają w przeciwną stronę – więc kiedy strzelający z łuku chybi z bliskiej odległości, przyniesie to ujemne modyfikatory. Rozwiązanie jest z pewnością ciekawe, acz może zniechęcać mniej doświadczonych. Całość bitw została niemniej dobrze zrównoważona. Raczej nie napotkamy na przeciwników, których trzeba by zwalczać godzinami, nie jest też nigdy przesadnie łatwo.

Obraz

Podczas zmagań w Aventurii nacieszymy uszy i oczy naprawdę niezłą oprawą audiowizualną. Nie będę twierdził, że grafika może równać się z najlepszymi produkcjami ostatnich lat, bo tak zwyczajnie nie jest, lecz mimo wszystko sprawia ona całkiem dobre wrażenie. Silnik został zoptymalizowany jak trzeba, stąd tytuł nie będzie większym sprzętowym wyzwaniem nawet dla starszego sprzętu. Wygląd świata gry jest nieco „cukierkowy”, ale to tylko podbudowuje baśniowy klimat. Podobnie wypada muzyka - to spokojne, wyważone melodie, które nie są niczym specjalnym, jednak stanowią miły, udany dodatek do całości. Natomiast same głosy stoją już na wysokim poziomie, dla każdej postaci zostały mocno zindywidualizowane oraz podkreślają jej charakter.

Obraz

Niewątpliwą zaletą gry jest mnogość zadań pobocznych, które razem z głównymi powinny zapewnić kilkadziesiąt godzin wyśmienitej zabawy. W połączeniu z pozostałymi plusami sprawia to, że Drakensang: The River of Time jest pozycją, która może nie do końca zachwyci, ale usatysfakcjonuje użytkownika. Studio Radon Labs stanęło na wysokości zadania i stworzyło dzieło co najmniej tak dobre, jak The Dark Eye. Mamy kolejny udany powrót do korzeni gatunku RPG. Fabuła nie stawia nas w roli wyjątkowego wybawiciela, lecz żądnego wrażeń obieżyświata, szukającego w kolejnych przygodach uciechy - tę radość z eksplorowania magicznej krainy oraz nabywania kolejnych doświadczeń odczuwa również gracz. Całości dopełnia solidnie zlokalizowane, polskie wydanie gry.

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)